sobota, 25 kwietnia 2009

Kiełbaski z ogniska

Spędziłam poranek w ogródku rodziców. Tym razem nie kopałam, ale zajęłam się gracowaniem chwastów w truskawkach. Niespecjalnie mi się to zajęcie podoba, ale ponieważ truskawki zarastały w dramatycznym tempie, więc trzeba było chwast wytrzebić. Albo chwast, albo owoce! Jedno drugie wyklucza.
Pomachałam więc gracką i wytrzebiłam głównie jakiś powój zarastający naszą okazałą plantację truskawek. Oczywiście to było powiedziane sarkastycznie, bo grządka z truskawkami nie jest wcale wielka, a już na pewno plon z niej będzie nikły. Z jakiegoś powodu truskawki nie chcą na niej rosnąć! Możliwe, że nie podoba się im to miejsce. Rok temu ślicznie skopaliśmy w nowym miejscu pod truskaweczki, posadziliśmy śliczne, równiutkie rządki świeżych sadzonek truskawek, wyglądała grządeczka urzekająco pięknie! I co? Na jesieni trzeba było dosadzać truskawki, bo niektóre wyginęły. A na wiosnę okazało się, że większość dosadzonych się wcale nie utrzymała. I tym sposobem z posadzonych w zeszłym roku krzaczków mamy teraz jakąś 1/3. Niespecjalny wynik. No trudno. W tym roku też się dosadzi i zobaczymy co truskawki na to! Weźmiemy je uporem! Ktoś w końcu się podda, albo my – i przestaniemy je tam wsadzać, albo truskawki – i zaczną rosnąć.
Tata i Adaś robią porządki na podwórku i na ogrodzie i palili suche gałęzie. Amelka oczywiście zarządziła – tak, tak – dokładnie tak zrobiła, pomimo swoich 6,5 lat ma dużą moc sprawczą i dosłownie zarządziła, że pieczemy kiełbaski na ognisku! Kiełbasek nie było, więc skłoniła Kamisio do wyprawy do sklepu, po kilkunastu minutach wróciły obie na ogród z kiełbaskami, chlebkiem, sałatką ze świeżych warzyw, keczupem i talerzykami. No i faktycznie były pieczone kiełbaski z ogniska! Ale pychota! Zjedliśmy bardzo spontanicznie przepyszny i niecodzienny obiad w ten sposób!
Oparzyłam się przy tym gorącym kija, z którego zdejmowałam kiełbaskę. Mam małego bąbla teraz na jednym kciuki, ale nie boli, więc małe straty.
Szybko jednak zjechałam z tej ogrodowej wyprawy do domu, bo na popołudnie byliśmy ustawieni ze znajomymi na spotkanie w knajpie. Wieczór był bardzo udany i wesoły. Ja wypiłam piwo, co mi się rzadko zdarza odkąd jeżdżę samochodem, bo z wygodnictwa wolę pojechać autem i nie przejmować się jak dojechać na spotkanie i wrócić, ale oczywiście przez to nic alkoholowego nie pijam.
A przydał mi się taki reset alkoholowy! Po dwóch piwach byłam już mocno znieczulona na wszystkie troski, trudy i nudy. A ponieważ wszyscy usilnie żartowali, aż bolały mnie mięśnie od śmiania się.
Dosyć ładnie się nam to spotkanie zorganizowało. Całkiem szybko i sprawnie. Co prawda osoby, które zazwyczaj tylko zapowiadają szumnie, że przybędą, a potem się nie pojawiają – tym razem też odprawiły swoje rytuały. Ale to już nikogo nie zdziwiło. Przeciwnie. Dziwi, kiedy się faktycznie pojawiają! A tak – można na nich liczyć. Najpierw mówią, że przyjdą, pasuje im, będą na pewno. A potem nawet nie dadzą znać, że ich nie będzie i że nie ma co na nich czekać…

Brak komentarzy: