czwartek, 16 kwietnia 2009

A więc jednak...

Dzisiaj jest bardzo dobry dzień. Wyjątkowo bardzo dobry! :)
A przynajmniej do teraz był dobry i bardzo owocny. Ale że już jest popołudnie i to dosyć zaawansowane, to nie spodziewam się aby po 18-tej wiele się działo, ja sama już nie planuję nic załatwiać. Wczoraj padłam spać po 21-szej. To jest wyjątkowo wcześnie, jak na mnie. Cały dzień byłam jednak tak śpiąca, że już wieczorem nie wytrzymałam i zamknęłam oczy... Leżałam sobie na kanapie i tak sobie na tej kanapie zasnęłam. Nawet nie doczekałam, że Łukasz wróci z basenu. Łukasz po powrocie chyba stwierdził, że nie dam rady już nic zdziałać, więc tylko zmobilizował mnie do przeniesienia się na łóżko. W swojej wyrozumiałości nawet nie protestował, że w drodze do spania omijam łazienkę. :) spałam więc w makijażu - niecierpię tego, ale zdarza mi się niestety od czasu do czasu polegnąć tak skutecznie, że nie jestem w stanie nawet się umyć... Za to spalam bardzo smacznie, nic kompletnie nie rejestrując aż do samej 7-mej rano, kiedy to z wielkim trudem, chociaż dosyć wyspana, wstałam niechętnie i przetransportowałam się do pracy.
Mój pracowstręt jakby się zmniejszał... Co prawda mam dosyć dużo pracy, więc niespecjalnie mam czas zastanawiać się nad tym czy mam też pracowstręt czy nie. Robię co trzeba i tylko poziom mojego zapału i motywacji jest zmienny. Ale to wiem tylko ja, niespecjalnie to rzutuje na moją pracę...
Dzisiaj jednak nie było tak tragicznie, jakoś zniosłam bezboleśnie atmosferę w pokoju i wszystkie te bzdety, którymi się zajmujemy. Nawet poczułam odrobinę zainteresowania, kiedy uzupełniałam swój dzienniczek, w którym spowiadam sie codziennie z tego wszystkiego co robię. Takie raporty, zwane dzienniczkami, mamy wszyscy, a raczej ma je każdy z nas. I każdy je zaniedbuje. Są tacy przodownicy, którzy z miesiąca na miesiąc mają po kilka tygodni zaległości i nadrabiają to gdzieś koło 30-go każdego miesiąca, kiedy powinny już być uzupełnione. Każdy traktuje te dzienniczki jak dopust Boży i robi to bo musi. Starałam się zazwyczaj mieć je na bieżąco, ale czasem jest tyle rzeczy do zrobienia, że brakuje tych kilku minut na otworzenie jeszcze tego dokumenciku i wpisanie co się zrobiło. A to straszliwa pułapka jest! Na koniec dnia czasem trudno jest przypomnieć sobie wszystko, czym się zajmowało tego dnia, a co dopiero po dwóch tygodniach! Jeśli nie ma jakiegoś tematu w skrzynce mailowej, zupełnie, jakby temat nie istniał. Amba fatima, było i ni ma. Lepiej więc jest wpisywać wszystko - mniej lub bardziej na bieżąco.
Uzupełniłam więc dzisiaj swoje dziury za kwiecień i mam po raz kolejny mocne postanowienie nie zapominać o tej drobnej, ale jakże upierdliwej czynności...
W międzyczasie odwiedziłam lekarza, który sprzedał mi świetną wiadomość - jestem zdrowa i nie musze się martwić. Bardzo fajna i pocieszna informacja! Powiedzieliśmy sobie z doktorem do zobaczenia w sierpniu i wróciłam do pracy. Tym samym uważam więc moją rundę po laboratoriach i lekarzach za zakończoną. Alleluja! :)
Zaczynam naprawdę wierzyć w to, że mój niefart się po świętach odwrócił i wszystko daje się załatwić za pierwszym podejściem! Bardzo mnie to cieszy.

1 komentarz:

Just pisze...

Justee - dobre wieści ( lekarz ). Pocieszył mnie Twój wpis - ja wczoraj też padłam spać ok. 21:00 i rano dziękowałam Bogu, że mam spotkanie z Klientami po 9:00 - to jakoś wstałam...
Co do dzienniczków - hi hi - Ty wiesz, że ja w mojej fabryce też wypełniam? tylko przynajmniej mamy narzędzie elektroniczne - taką tam aplikację z zegarkiem który można włączyć i potem tylko przekopiować czas przy odpowiednim tasku. To Cię pocieszyłam ;)