niedziela, 12 kwietnia 2009

Święta...

Spędziliśmy pierwszy dzień świąt u Rodziców. Leniwy, przyjemny dzień z rodziną.
Mężczyźni zerwali się bladym świtem, albo może nawet jeszcze przed świtem i poszli na Rezurekcję. Kobiety były na ostatniej mszy – o 18-tej. Została zachowana równowaga w przyrodzie i podział obecnych na Mszach był dosyć sprawiedliwy. Trochę mi na tej Mszy brakowało Łukasza, ale skoro nie chciało mi się rano wstawać, a Łukasz chciał iść na tą mszę niemalże w środku nocy – jakoś trzeba było to pogodzić. Przyznam, że rano nawet nie słyszałam, jak Łukasz wstawał. Spałam twardo, zmęczona przedświątecznymi przygotowaniami i nawet nie drgnęłam, zanim nie zadzwonił mój budzik. Jak na święto, to i tak dzwonił nieprzyzwoicie wcześno, bo od 7,30. Trochę sobie podzwonił, trochę poprzestawiałam mu drzemkę, Łukasz wrócił z kościoła i w końcu, w okolicach godziny 8-mej zmusiłam się do wstania.
I tak u Rodziców okazało się, że nie mam najgorszego wyniku we wstawaniu, bo Kamisio i Adaś dopiero zwlekali się z łóżek. Jedyną chętną do wstawania osobą jest Amelka, co za dzieciak! Nie dość, że nie ma problemu z obudzeniem się o każdej niestworzonej porze, to jeszcze ma dobry humor przy tym… Niepojęte!
Tradycyjnie więc dzień rozpoczął się Wielkanocnym śniadaniem.
Hmm… jakby to powiedzieć, nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam tak wcześno śniadanie! I na pewno nie pamiętam, abym od ostatniej Wielkanocy zjadła kiedykolwiek na śniadanie obiad, bo ten biały barszczyk, czy jak kto woli – żurek – to danie obiadowe, a nie śniadaniowe.
I tak nam zleciała cała niedziela na siedzeniu przy stole, rozmowach, jedzeniu i piciu, pojawiła się ciocia potem przyjechał wujek z Katowic, w międzyczasie Adaś i Amelka na chwilę zniknęli, a potem pojawili się z Ewą, jednym okiem trochę zerkaliśmy na polskie komedie, drugim na zastawiony stół.
Typowy dzień świąteczny. Bardzo przyjemny…

Brak komentarzy: