piątek, 24 kwietnia 2009

Pani Łyżeczka

Kiedyś była taka bajka dla dzieci o Pani Łyżeczce - była to taka trochę babciowata kobietka, która nosiła na szyi talizman - złotą łyżeczkę - taką troszkę mniejszą od łyżeczki kawowej. Ale co jakiś czas babeczka się zmniejszała do rozmiarów tej maleńkiej łyżeczki i musiała ją wtedy przekładać sobie na plecy, aby w ogóle móc ją ze sobą nosić...


Hmm... no właśnie - z perspektywy czasu ta bajka wydaje mi się nielogiczna i w ogóle samo założenie jest dziwne; po co ona w ogóle nosiła tą łyżeczkę na plecach, skoro łyżeczka była prawie większa od niej? Nie mogła jej gdzieś zostawić i potem po nią wrócić? Bo babeczka po jakimś czasie zwiększała się ponownie do swojego normalnego rozmiaru, ale zanim to nastąpiło, miewała oczywiście przedziwne przygody. A po drugie to jak taka malutka osóbka mogła udźwignąć łyżeczkę ważącą zapewne tyle, co ona? Metal jest przecież ciężki... złoto też. Musiała być ta łyżeczka okropnie ciężka dla niej...

Hmm... Najwyraźniej twórcy bajki żerowali na nieświadomości dzieci i na ich naiwności, bo przecież dzieci to nie zastanawiało. To była chyba japońska bajka, to tam miewają takie nierozsądne pomysły.
W każdym razie bajeczkę bardzo lubiłam, no ale kiedy my byliśmy dziećmi, w telewizorni puszczali same nudne pluszowe misie, których nie lubiłam - Uszatek leciał na zmianę z Kolargolem, albo leciał Reksio - wydawał mi się ciekawy tylko wtedy, kiedy była pokazana jego przytulna buda w środku, albo puszczali Bolka i Lolka, których głównym zajęciem było uciekanie przed różnymi niebezpieczeństwami i nabieranie biednej Toli.
Pani Łyżeczka leciała gdzieś w okolicach mojej pierwszej klasy. Co ciekawe ze wszystkich odcinków pamiętam do tej pory tylko jeden! Jeden jedyny i to w dodatku taki, który był bardzo straszny! Pani Łyżeczka zmniejszyła się i znalazła wśród pająków, które chciały się na niej zemścić za to, że je wymiata ze swojego domu, jak sobie uplotą w nim pajęczyny. A że ja się boję pająków straszliwie, to tylko tyle zapamiętałam ze wszystkich obejrzanych odcinków Pani Łyżeczki. Szkoda nawet...
Za to pamiętam pioseneczki z czołówki i zakończenia bajeczki. Były bardzo ładne, jak na tamte ubogie we wszystko - nawet w inwencję twórczą - czasy.
Raz nawet Mama zrobiła mi kostium Pani Łyżeczki na bal przebierańców i zdaje się, że wygrał mi on jakąś nagrodę, jako najładniejsze przebranie. Mama miała bardzo dobry pomysł, a Pani Łyżeczka była bardzo charakterystyczna i łatwa do skopiowania. Oprócz wielkiej tekturowej i obciągniętej żółtą bibułą łyżeczki na plecach, miałam długą granatową sukienkę (Mamy oczywiście :) ) przepasaną białym fartuszkiem. Szkoda, że nie mam żadnego zdjęcia, bo przebranie było pierwszorzędne! :)


Ostatnio miewam w prawdziwym życiu przypadki ze swoją zwykłą łyżeczką do herbaty. Dzisiaj to już mnie całkiem rozśmieszyło. ;)
Mamy taki zwyczaj w pracy, że koło 15 idziemy na kawę. To jest pora, kiedy już każdy marzy tylko, aby wyjść z pracy, nasza cierpliwość i wytrzymałość dramatyczne spada i potrzebujemy odrobiny odprężenia i stymulacji. Idziemy więc zazwyczaj w kilka osób do kuchni i spędzamy tam kilka minut parząc zaciekle kawę, a głównie stojąc i gadając. Robimy przy tym sztuczny tłok i odstraszamy co świeższych konsultantów, bo kuchnia jest miniaturowa i jak stanie w niej 5 czy 6 osób, to już nie zostaje za wiele miejsca i każdy kto przyjdzie musi się przez nas przeciskać, aby utorować sobie drogę do czajnika albo lodówki. Postoimy i pogadamy sobie tak z 10 minut i robi nam się zdecydowanie lepiej, a już na pewno na tyle dobrze, że możemy wrócić przed swoje komputerki i dalej klepać to, co aktualnie klepiemy.
Jakieś dwa tygodnie temu poszliśmy na kawkę. Zabrałam ze sobą swój kubeczek z łyżeczką i pudełko z kawą - dwie rzeczy, mam dwie ręce - wiadomo, obie zajęte. W kuchni zrobiłam sobie kawę, zamieszałam, po czym stwierdziłam, że umyję sobie łyżeczkę, bo już mi nie będzie potrzebna, ale że nie miałam już trzeciej ręki, to schowałam ją sobie do tylnej kieszeni dżinsów.
Pilnuję tej łyżeczki jak oka w głowie, bo to jest moja własna łyżeczka, a wlaściwie łyżeczka własna mojej Mamy od kompletu sztućców z jej kuchni. Mam ją w pracy chyba już z 3 lata, a przyniosłam ją, ponieważ swego czasu był w kuchni w pracy straszliwy deficyt łyżeczek i czasem nie można było znaleźć dosłownie żadnego wiosła do zamieszania herbaty. Zdarzało się, że co bardziej pomysłowi mieszali herbatę widelcem...
Mam więc swój prywatny sztuciec i tylko strzegę go, aby nie zaginął.
Tego popołudnia wróciłam z kawą do naszego pokoju, zasiadłam przed komputerem, dopracowałam swoją godzinę, wyszłam z pracy, wsiadłam do auta i przyjechałam do domu. Połaziłam w domu z pół godziny, robiąc mnóstwo rzeczy - zanim zachciało mi się siku. Poszłam do łazienki i jakież było moje zdumienie, kiedy znienacka o podłogę brzęknęła łyżeczka! Siedziała w tej tylnej kieszeni spodni tak długo, wcale mi nie przeszkadzała, zupełnie jej nie czułam i dopiero ją zauważyłam, kiedy sama zdecydowała się z tej kieszeni wypadnąć. Zebrałam łyżeczkę i następnego dnia zaniosłam ją do pracy z powrotem.
Dzisiaj też poszliśmy na kawę, ja też wzięłam z pokoju kubek z łyżeczką i pudełko kawy i wykonałam wszystkie rytualne czynności -zaparzyłam kawę, wlałam mleko, dosypałam cukru, zamieszałam, następnie umyłam łyżeczkę i znów doszłam do wniosku, że nie mam trzeciej ręki, wiec włożyłam ją do.. .tylnej kieszeni dżinsów. Innych tym razem. Dalsza cześć dnia wyglądała również tak samo, odsiedziałam jeszcze godzinę w pracy, po czym poszłam do klubu na aerobik. I co? Rozpinam w najlepsze spodnie w przebieralni, a z nich wypada mi z brzękiem łyżeczka! Ale się laski na mnie spojrzały! Były chyba trochę zdziwione, że rzucam sztućcami po szatni! :)
Ja się zaśmiałam, ale że byłam sama, a lasek nie znam, więc nie miałam z kim się z tego pośmiać. Nie będę przecież, jak wariatka jakaś, tłumaczyła obcym dziewczynom, że ta łyżeczka się tak ukrywa w mojej kieszeni i cichaczem wypada w najmniej spodziewanym momencie. Ma widocznie taką zabawę - wypadnąć w jak najdziwniejszym miejscu. Kto wie, może następnym razem uda się jej wylecieć w kościele na mszy - np. kiedy będę klękać, a wokoło będzie panowała cisza, dzięki której wszyscy świetnie usłyszą brzęk łyżeczki na marmurowej podłodze.
Muszę przyznać, że łyżeczka wydaje mi się żyć własnym życiem. :) Polubiłam ją za te żarty. :)


1 komentarz:

Just pisze...

Justee - zerknij sobie na nostalgia.pl - zdjęcia, piosenki z bajek - rewelacja!