sobota, 13 grudnia 2008

Sobota - wycieczka krajoznawcza

Tak więc pojechałam w sobotę do Mielca.
Dosyć szybko się rano wybrałam i z zaledwie półgodzinnym poślizgiem wyruszyłam w drogę - sama, ale zaopatrzona w mapę, GPS (diabelski wynalazek) i telefon komórkowy - podstawowe narzędzie nawigacji, jak się okazuje.
Łukasz wieczorem zadzwonił i tłumaczył, jak jechać, aby nie zabłądzić. Tata do mnie zadzwonił tuż przed wyjazdem i tłumaczył, jak jechać - trzeba uczciwie przyznać, że wszyscy mi radzili dobrze - tyle, że ja nie mam GPSa w głowie i za nic nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak wyglądają te zdradliwe rozjazdy, na których mogę pobłądzić.
I jak się należało spodziewać zaraz pod Kraśnikiem sytuacja nabrała kolorów !
Wskazówka jak pojechać pod Kraśnikiem brzmiała : „koło stacji Shella w prawo". Droga się tam rozchodzi w niewielki 'Y' wiec jest bardzo mała różnica między „w lewo", a „w prawo". Więc, jak należało się spodziewać, zaraz za stacją Stella dzwonię do Taty i mówię że pojechałam w lewo !! I nie wracam się, bo tą drogą musi się dać dojechać, skoro GPS mi tak wskazywał.
Tata mi wynalazł świetną trasę, powiedział numerki dróg, przy czym trzecią z kolei była 871. Udało mi się pojechać ładnie przez dwie pierwsze drogi, a za Niskiem dzwonie i mówię – jestem na 872 ! Fakt, że pod Stalową Wolą zjazdy nie były wcale oznaczone i kierunkowskazów też nie było, a droga 871 była baaardzo podrzędna. A 872 jeszcze bardziej.
GPS mnie prowadził dosłownie w cały świat ! Wjechałam w jakaś dzielnicę fabryczną, kompletna głusza, dróżki których na mapie nie było. W pewnym momencie wylądowałam pod bramą jakiegoś zakładu, zwątpiłam więc całkiem w GPSa i zaczęłam polegać na swojej orientacji. Przejechałam jakoś przez te dzikie głusze i wyjechałam na drogę, którą znalazłam na mapie. I tu stwierdziłam, ze GPS mnie prowadzi nie w tym kierunku co powinien, więc zawróciłam. I okazało się, że się zgubiłam totalnie, nie wiem skąd wyjechałam (poważnie na mapie nie było drogi, z której wyjechałam ! Nie wiedziałam w którym kierunku jadę, ani gdzie jestem. nie była tylko jedna mieścina, więc orientacji na mapie nie nabierałam. W końcu zapytałam jakiegoś Starszego Pana Na Rowerze, który mnie pokierował jak trzeba. W międzyczasie zdążyłam już się wkurzyć, zadzwonić do Męża, zakląć na czym świat stoi i się pożalić. :)
Dalsza trasa już poszła gładko, bez błądzenia w końcu trafiłam na miejsce - tu GPS nie zawiódł, wszyscy odetchnęli.
W efekcie przejechałam z Lublina do Mielca trasą, której nikt się po mnie nie spodziewał, po wielu rozmowach telefonicznych z Łukaszem, Moim Tatą i jego tatą. Zaprzęgłam do mapy co najmniej ich trzech. Mój Tata się tylko śmiał, zna moje ograniczone możliwości w zakresie trafiania do celu, ale Łukasz się zmartwił. Upierałam się jednak, że dam sobie radę i nie zgodziłam, aby po mnie wyjechali z Mielca, bo ambitnie chciałam się tam doturlać sama. Choćbym błądziła pół dnia, to w końcu musiałam dojechać do celu, a w pewnym momencie Mielec był znacznie bliżej niż Lublin, więc nie brałam pod uwagę zawrócenia.
Cała podróż była bardzo śmieszna, uznałam to za fajną przygodę. Pogoda była przyjemna, świeciło słońce, było ciepło, miałam fajną płytę do słuchania, dobry humor. A że zabłądziłam po drodze trzy razy, to mnie wcale nie zdziwiło. Zupełnie. To było bardziej niż prawdopodobne, gwarantowane wręcz. Łukasz tylko stwierdził, że nie spodziewał się, że tak szybko pobłądzę, bo dawał mi jeszcze z 50 km właściwej trasy.
No cóż - to nie moja wina, że Kraśnik jest jak Trójkąt Bermudzki - nie ważne z której strony do niego wjedziesz - nie wiadomo gdzie jesteś i gdzie Cię wyprowadzi. :)

piątek, 5 grudnia 2008

Ruchomy łikend

Pakuję się na jutrzejszy wyjazd... A raczej zamierzam się spakować. Dzisiaj... Trochę później dzisiaj... Może jutro rano...? Spędzę raptem dwa dni poza domem (no ale zawsze to jakaś odmiana), a pakowanie wydaje mi się nie lada wyzwaniem.
Pakowanie jednak to najmniej przyjemna cześć wyjazdu. Trudne zadanie ! Co prawda potrzebuję zabrać tylko minimum rzeczy - w końcu jak dużo ubrań i kosmetyków może mi być potrzebne, skoro wyjeżdżam w sobotę rano, a wracam w niedzielę wieczorem ? Mimo wszystko przypuszczam, że mój bagaż podręczny rozrośnie się do całkiem niepodręcznych rozmiarów. Jak zwykle z resztą… Wrzucam do torby zaledwie kilka podstawowych, najniezbędniejszych rzeczy i nagle okazuje się, że torba jest pełna i nic więcej się do niej nie zmieści. A na swoją kolejkę czekają jeszcze pozostałe niezbędne, chociaż może nie-nieodzowne pozycje.
Przecież muszę coś zabrać, jak każda kobieta, potrzebuję opcji ! Trzeba być przygotowaną na kilka podstawowych ewentualności.
Czy ktoś nie wymyślił ostatnio jakiejś torby bez dna? Małej zgrabnej walizeczki, którą można łatwo unieść, a jej pojemność nie ma końca...? Nie ? Szkoda... Kiedyś widziałam taką w bajce, jak byłam mała. Z tym wyjątkiem, że jeśli wrzuciło się dużo rzeczy do tej torby z bajki, to robiła się ciężka... No ale ostatecznie na tą niedogodność można przymknąć oko.
Pałam wybitną niechęcią do pakowania się i zostawiam to zawsze na ostatnią chwilę. Sytuacja powtarza się przy każdym wyjeździe - jutrzejszy nie jest wyjątkiem - jest już g. 22-ga, a ja nawet nie zaczęłam. Mam co prawda ładne usprawiedliwienie - dopiero godzinę temu wyszła ode mnie koleżanka, przy niej przecież nie mogłam zacząć wyciągać ubrań z szafek !

***
Sytuacja w pracy robi się co najmniej dziwna. Najwyraźniej moja cierpliwość dobiegła końca, a tym samym pobłażanie głupim zagraniom kolegi. Ale wygląda na to, że sprawy przybierają niespodziewany obrót. Póki co - po dzisiejszym spięciu na koniec dnia - kiedy to wyraziłam swoje niezadowolenie i zostałam za to zbesztana - dostałam smsa z pytaniem o co chodzi. Mi - o co chodzi? O nic.
Akurat teraz to nie bardzo potrafię rozgryźć, jak to się stało, że zostałam zbesztana... do tej pory się dziwię, nie żebym się przejęła, ale nie spodziewałam się, że rozmowa się tak potoczy. Ale wcześniej nie chodziło o nic...
Więc to raczej ja powinnam zadać pytanie o co chodzi, bo doprawdy nie zrozumiałam obrotu sprawy.
Na smsa nie mam co odpisać. Nie lekceważąc go - naprawdę szczerze nie wiem co mogłabym odpisać.
Inna kwestia, że nie mam ochoty odpisać nic, skoro nawet nie moge wyrazić niezadowolenia, aby nie dostać za to bury... Tyle, że nie należę do kobiet, które się przestraszą, jak facet na nie podniesie głos. Za to na pewno należę do tych, które się za to wkurzą... ;)
Jak dobrze, że przed nami łikend - zresetuję się, oderwę od pracy i nie będę o tym myśleć. Nie widzę sensu, w poniedziałek i tak wrócimy do tego samego pokoju, gdzie każą nam siedzieći klepać w komputerki bite 8 godzin.
Mam nadzieję nie dostać w łikend żadnego więcej smsa od tego numeru.

czwartek, 4 grudnia 2008

Odrobina emocji....

- Zamierzam pisać bloga... - mówię do koleżanki. Siedzimy w kuchni, na porannej przerwie w pracy. Przeglądam właśnie gazetę leżącą tu od co najmniej dwóch tygodni. Kolorowy magazyn sprzed... pięciu lat! Inspirująca lektura, w sam raz, aby nadrobić zaległości w nowinkach z życia gwiazd, nowościach kosmetycznych, tudzież wydarzeniach kulturalnych... jeśli ktoś miał ostatnio amnezję! Raczej nie trafi się taki. Mimo tego ktoś z firmy zlitował się nad resztą pracowników i przyniósł stosik gazet, aby było czym się zająć jedząc lancz. Trzeba przyznać, że nie ważne czy gazety były na czasie, czy też odleżały swoje w kącie czyjegoś mieszkania - był to niewątpliwie akt miłosierdzia, bo nie ma nic gorszego, niż brak jakiejkolwiek rozrywki, kiedy nachodzi ta nieodparta chęć oderwania się na przerwie od tego co się w pracy robi. Jeśli akurat wyjdziesz na przerwę w takim momencie, kiedy kuchnia jest pusta i siedzisz samotnie nad kanapką, przeżuwanie nie jest odprężającym zajęciem. Samotność nie sprzyja trawieniu.
- Bloga... ? - słyszę odpowiedź rzuconą nieobecnym tonem, a może to było tylko echo ? - będzie co poczytać... - koleżanka przegląda inną gazetkę, rocznik 1999. Jeszcze lepszy niż moja. Ranking najpiękniejszych Polaków. Tylko, że ci szczególni Polacy w rankingu są raczej niepiękni. Artykuł (szumnie nazwane, zważywszy na minimum treści, maksimum zdjęć) budzi nasze żywe zainteresowanie. Przede wszystkim swoim nieodgadnionym zamysłem. Przerzucam się na jej gazetę i zaczynamy uważne studiowanie zestawienia. Mix polskich celebrities, którzy urodą nie grzeszą, a mimo tego ktoś zebrał ich zdjęcia razem i opatrzył takim tytułem ! Co za osobliwy gust... ! Zgodnie dochodzimy do przekonania, że był to przewrotny żart ze strony autora, zapewne kompletnie niezrozumiały dla bohaterów rankingu. Znaczna większość ludzi nigdy nie zakwestionuje swojego zwycięstwa - a znalezienie siebie ujętego w jakimś rankingu zapewne zalicza się do zwycięstwa - zwłaszcza, jeśli chodzi o rzecz tak newralgiczną, jak uroda. Kto nie chce być piękny? Zapewne próżność nie dopuściła, aby pytanie zmąciło dumę i radość z faktu, że teraz kilka tysięcy Polaków przyjmie za pewnik, że jestem jedną z najpiękniejszych osób w kraju. Tymczasem niektórzy nawet ładni nie są. No ale o gustach podobno... wiadomo co - albo raczej czego się nie robi.
QwasiRanking dostarcza nam sporo radosci i tym sposobem kwestia bloga zostaje kompletnie zignorowana i zepchnięta na piąty plan. Do tematu już nie wracamy. Do rankingu też nie.

***

Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem burzy emocjonalnej. Na sam start, zaraz po przyjściu do pracy podniosło mi się ciśnienie i to do poziomu krytycznego. To rozwiązało sprawę obudzenia się, dojścia do jako takiej przytomności i postawienia się do pionu, aby móc klepać bite 8 godzin w klawiaturę komputerka. Przynajmniej jedną rzecz miałam z głowy ! Nie, żeby to była przyjemna forma otrzeźwienia, ale zdecydowanie skuteczna. Lepsza niż kawa. Autor burzy w naszej - trzyosobowej w tej scenie - szklance wody, kompletnie się sytuacją nie przejął. Jak zawsze, kiedy dopiął swego, zupełnie nie wykazywał zainteresowania faktem, że to "jego" może kolidować z "czyimś innym". Klasyczny przypadek egoizmu.
Kilka godzin później dostałam od koleżanki linka do strony, gdzie wkurzeni (co jest mało powiedziane) ludzie mogą się wyżyć i wypisać do woli, nie przebierając w słowach. Posty zamieszczone na tym portalu są rozbrajające! To co w jednym momencie kogoś wkurzyło i doprowadziło do cichego, ukrywanego szału, mnie trochę później rozbawiło i doprowadziło do głośnego śmiechu.
Nie ma to jak spotkać towarzysza niedoli :)
Przez moment rozważałam opcję dołożenia swoich trzech groszy do tego interesu, ale dałam za wygraną. To co dzisiaj mnie wyprowadziło ze mnie i postawiło obok, zdecydowanie nie zmieściło by się w krótkim poście. Ale będę odwiedzać stronkę od czasu do czasu i zapewne przyjdzie taka chwila, kiedy się tam dopiszę. To taki wentyl bezpieczeństwa. Siedzisz w pracy, coś cię zdenerwuje - nie możesz się pozłościć, bo przecież jesteś w pracy, nie wypada, a masz ochotę zakląć, na czym świat stoi ! Ale przecież można wejść na stronkę i się wypisać. Ulżyć swojej złości.
Ciekawe co w tym jest takiego uspokajającego ? Może myśl, że ktoś to przeczyta ? I będzie kiwał głową ze zrozumieniem, po czym przytaknie "Dokładnie!".
Takie małe przewidywane pocieszenie. Marchewka na kiju, która koi nerwy.
W każdym razie idea tego portalu jest genialna w swojej prostocie. :)