Ostatnio miałam ciekawą rozmowę z koleżanką. Chyba już nie będzie moją koleżanką.
Ona i jej mąż - nazwijmy ich parą XX - byli swego czasu stałym elementem naszej ekipy towarzyskiej. Do pewnego momentu pracowali w naszej firmie, potem zmienili pracę.
od pewnego momentu jednak przestali się pojawiać na spotkaniach.
Niby wiadomo, że każdy ma swoje życie itd. - nikt nie ma pretensji, za brak czasu. Ale nie o to chodziło. Nawet, kiedy się pojawiali, to była jakaś specyficzna atmosfera. I rozmowy były takie dziwaczne. Jakby nas wszystkich traktowali trochę z góry.
Zapraszamy ich jednak nadal przy każdej okazji, kiedy planujemy spotkanie w większym gronie, jednak wszyscy już chyba załapali, że nie ma większego sensu liczyć na ich obecność. Zazwyczaj się nie pojawiają.
Kiedy organizowaliśmy niedzielne spotkanie z Krasym wysłałam do kilku zainteresowanych osób maila. Między innymi do pary XX.
Odzewu z ich strony nie było wcale. Założyłam, że nie są zainteresowani.
W piątek przed spotkaniem, przemknęło mi jednak przez myśl, że może maila nie widzieli, czasami mieli jakieś przejścia z internetem. Postanowiłam więc zadzwonić do pani XX i upewnić się.
Przyznam, że byłam też ciekawa, co powie.
W ciągu trzydziestu sekund rozmowy wyjaśniło się, że maila owszem: odebrali, przeczytali, ale nie odpisali słowem, bo nie wiedzieli jeszcze co zamarzy się im robić w niedzielne popołudnie.
Aby jednak nie urywać rozmowy tak z głupia frant, zupełnie towarzysko zapytałam co tam u nich i jak im idzie budowa domu. Nie rozwiałyśmy już chyba z pół roku, więc pytanie wydało mi się na miejscu i była to czysta kurtuazja z mojej strony. Zakończenie rozmowy bez pytania co słychać wydało mi się niekulturalne.
Pani XX na moje pytanie odparła tonem świętego oburzenia - cokolwiek nie na miejscu i mało uprzejmie, cytuję:
- A co? Nie wchodzi się na naszą-klasę to się nie wie? A wrzuciliśmy tam nowe zdjęcia niedawno! I ja i mąż!
Hmm... W pięty mi to poszło.
Było to takie ostentacyjne i nieprzyjemne, że pożałowałam, że w ogóle zapytałam.
Odparłam, ze na naszą-klasę nie wchodzę wcale, bo ten portal jest dla mnie nieinteresujący. Pani XX w swojej łaskawości więc poinformowała mnie, jak też ta ich budowa idzie.
No i teraz to dopiero się zrobiło kolorowo.
Portal nasza-klasa jest wg mnie stosunkowo niskich lotów i nie jest to miejsce, gdzie powinno się przekazywać znajomym informacje o swoim życiu. Ani wymagać, aby każdy był na bieżąco z tym, co ktoś akurat tam zamieści.
Ja, jako znajoma, nikogo na n-k nie śledzę i nie oglądam zdjęć, jakie ludzie wrzucają, bo wcale mnie to nie pociąga. Wchodzę na n-k raz na kilka tygodni i w zasadzie to tez trochę bez celu, bo wszystko, co mnie interesuje o znajomych wiem od nich z bezpośredniego kontaktu.
Analogicznie - wszyscy zainteresowani moim życiem są w temacie mniej lub bardziej na bieżąco, ale nie poprzez informacje wygrzebane na jakimś społecznościowym wynalazku.
No właśnie. Nie przyszło mi nigdy do głowy, że mam obowiązek być na bieżąco z tym, co wrzucę na n-k, bo inaczej na pytanie co słychać - zostanę zbesztana.
Nawet blog nie jest dla mnie narzędziem do komunikowania się z przyjaciółmi. A tu pojawia się wiele o moim życiu.
Postanowiłam, że usuwam swoje konto z n-k i dam sobie spokój z tym wynalazkiem, podobnie, jak z kontaktami z państwem XX. Tak w prawdzie, to na naszej-klasie nawet nie miałam ochoty się logować. Jakoś się przemogłam i mam tam konto, ale pożytku z niego żadnego nie mam.
A tak na marginesie - przyszło mi do głowy, że jakbym była złośliwa, to napisałaby im pod tym zdjęciem domu komentarz z pytaniem z której strony jest ta ich 1/4 część domu. Bo nie jest to tylko ich własność. A przynajmniej mieszkać tam mają z wieloma innymi członkami rodziny. Nie napiszę. Nie warto. Jak dla mnie, to mogą się dalej nadymać dumą. Byle kiedyś nie pękli, jak przepompowany balon.
Ona i jej mąż - nazwijmy ich parą XX - byli swego czasu stałym elementem naszej ekipy towarzyskiej. Do pewnego momentu pracowali w naszej firmie, potem zmienili pracę.
od pewnego momentu jednak przestali się pojawiać na spotkaniach.
Niby wiadomo, że każdy ma swoje życie itd. - nikt nie ma pretensji, za brak czasu. Ale nie o to chodziło. Nawet, kiedy się pojawiali, to była jakaś specyficzna atmosfera. I rozmowy były takie dziwaczne. Jakby nas wszystkich traktowali trochę z góry.
Zapraszamy ich jednak nadal przy każdej okazji, kiedy planujemy spotkanie w większym gronie, jednak wszyscy już chyba załapali, że nie ma większego sensu liczyć na ich obecność. Zazwyczaj się nie pojawiają.
Kiedy organizowaliśmy niedzielne spotkanie z Krasym wysłałam do kilku zainteresowanych osób maila. Między innymi do pary XX.
Odzewu z ich strony nie było wcale. Założyłam, że nie są zainteresowani.
W piątek przed spotkaniem, przemknęło mi jednak przez myśl, że może maila nie widzieli, czasami mieli jakieś przejścia z internetem. Postanowiłam więc zadzwonić do pani XX i upewnić się.
Przyznam, że byłam też ciekawa, co powie.
W ciągu trzydziestu sekund rozmowy wyjaśniło się, że maila owszem: odebrali, przeczytali, ale nie odpisali słowem, bo nie wiedzieli jeszcze co zamarzy się im robić w niedzielne popołudnie.
Aby jednak nie urywać rozmowy tak z głupia frant, zupełnie towarzysko zapytałam co tam u nich i jak im idzie budowa domu. Nie rozwiałyśmy już chyba z pół roku, więc pytanie wydało mi się na miejscu i była to czysta kurtuazja z mojej strony. Zakończenie rozmowy bez pytania co słychać wydało mi się niekulturalne.
Pani XX na moje pytanie odparła tonem świętego oburzenia - cokolwiek nie na miejscu i mało uprzejmie, cytuję:
- A co? Nie wchodzi się na naszą-klasę to się nie wie? A wrzuciliśmy tam nowe zdjęcia niedawno! I ja i mąż!
Hmm... W pięty mi to poszło.
Było to takie ostentacyjne i nieprzyjemne, że pożałowałam, że w ogóle zapytałam.
Odparłam, ze na naszą-klasę nie wchodzę wcale, bo ten portal jest dla mnie nieinteresujący. Pani XX w swojej łaskawości więc poinformowała mnie, jak też ta ich budowa idzie.
No i teraz to dopiero się zrobiło kolorowo.
Portal nasza-klasa jest wg mnie stosunkowo niskich lotów i nie jest to miejsce, gdzie powinno się przekazywać znajomym informacje o swoim życiu. Ani wymagać, aby każdy był na bieżąco z tym, co ktoś akurat tam zamieści.
Ja, jako znajoma, nikogo na n-k nie śledzę i nie oglądam zdjęć, jakie ludzie wrzucają, bo wcale mnie to nie pociąga. Wchodzę na n-k raz na kilka tygodni i w zasadzie to tez trochę bez celu, bo wszystko, co mnie interesuje o znajomych wiem od nich z bezpośredniego kontaktu.
Analogicznie - wszyscy zainteresowani moim życiem są w temacie mniej lub bardziej na bieżąco, ale nie poprzez informacje wygrzebane na jakimś społecznościowym wynalazku.
No właśnie. Nie przyszło mi nigdy do głowy, że mam obowiązek być na bieżąco z tym, co wrzucę na n-k, bo inaczej na pytanie co słychać - zostanę zbesztana.
Nawet blog nie jest dla mnie narzędziem do komunikowania się z przyjaciółmi. A tu pojawia się wiele o moim życiu.
Postanowiłam, że usuwam swoje konto z n-k i dam sobie spokój z tym wynalazkiem, podobnie, jak z kontaktami z państwem XX. Tak w prawdzie, to na naszej-klasie nawet nie miałam ochoty się logować. Jakoś się przemogłam i mam tam konto, ale pożytku z niego żadnego nie mam.
A tak na marginesie - przyszło mi do głowy, że jakbym była złośliwa, to napisałaby im pod tym zdjęciem domu komentarz z pytaniem z której strony jest ta ich 1/4 część domu. Bo nie jest to tylko ich własność. A przynajmniej mieszkać tam mają z wieloma innymi członkami rodziny. Nie napiszę. Nie warto. Jak dla mnie, to mogą się dalej nadymać dumą. Byle kiedyś nie pękli, jak przepompowany balon.