niedziela, 22 listopada 2009

Świeczki

Okazało się, że wiercenie dziur w ścianie wcale nie jest trudne. Podobnie z resztą, jak wymiana świec zapłonowych w samochodzie. Nauczyłam się robić wczoraj obie te rzeczy obserwując Tatę i Łukasza, a trochę nawet wiercąc samodzielnie.
Świece w Astrze wreszcie doczekały się wymiany. Jeździły ze mną z 2 miesiące chyba, aż w końcu u rodziców nastał jako taki spokój po remoncie i przypomnieliśmy sobie o nieszczęsnych świecach. Inna sprawa, że wczoraj - chyba po raz pierwszy od czasu ich zakupu - Astra dotarła do rodziców kiedy jeszcze było widno - ostatnio cały czas jest ciemno, i nic nie widać.
Wiem nawet, jak wygląda klucz do świec. Dziwnie on wygląda, tyle można o nim powiedzieć. A kilka razy widziałam go w bagażniku, przy okazji trzepania tej wyściółki na dnie bagażnika, która przykrywa koło zapasowe. Zastanawiałam się, co to jest, ale nie zaciekawiło mnie to, na tyle, aby zapytać Tatę.
Na hasło Taty "Weź z bagażnika klucz do świec - taki cienki, długi" - najpierw znalazłam coś, co wyglądało, jak mini-łomek. Naprawdę, jeśli ktoś jest laikiem w temacie mechaniki, to wszystko sobie może dopasować do kategorii "klucza do świec". Tata tylko się roześmiał i zapytał, jak też chciałabym tym wymienić świece...? No cóż, jakby to powiedzieć.... Nie mając pojęcia, jak wygląda wymienianie świec, nic konkretnego nie potrafię sobie zwizualizować.
A wiec, łom do wymiany świec nie jest przydatny i nie wiem, do czego on służy, że jeździ ze mną w bagażniku, bo z tego wszystkiego zapomniałam to zagadnienie zgłębić. Za to klucz do świec jest taki... nie kluczowy. Dyndający. A świece się bardzo ładnie stare wykręcają, a nowe wkręcają.
Ot i całą filozofia.
Trudniej było te świeczki kupić, niż je wymienić, bo okazuje się, że jest ich tyle rodzajów, że bez jakiegoś kodu na silniku facet w sklepie nie umiał zgadnąć, jakie mi będą pasowały. Wyprawa po nie też była udana!
Tata powiedział mi, gdzie mam po nie pojechać i stwierdził, że sprzedawca będzie wiedział, jakie ma mi sprzedać, wystarczy, że podam mu rok produkcji auta i pojemność silnika. Sklep mieści się przy Zamojskiej, ale miałam się zaparkować na parkingu nieopodal, bo wjazd na podwórko przed-sklepowe jest bardzo ciasny i według Taty miało być mi ciężko się tam wymanewrować - w domyśle: nie dałabym rady.
Trochę mnie to zdziwiło, bo w różne dziury wjeżdżam i wyjeżdżam bez problemu, no, ale skoro tak mówi Tata, to podwórko i brama muszą być wyjątkowo mikroskopijne.
Zajęło mi to z miesiąc, zanim trafiła się piękna i ciepła sobota, kiedy to pasowało mi się tam wybrać. Zajechałam na rzeczony parking - płatny. Zapłaciłam 3 PLN i podreptałam do sklepu. A koleś za ladą słysząc "świece do Astry" zapytał mnie najpierw czy zapłonowe? Zbaraniałam - a są jeszcze jakieś? Ja tylko o takich słyszałam. Nic jednak nie dałam po sobie poznać konsternacji, jaka mnie ogarnęła i pomyślałam, że jak zaraz sobie kupię jakieś świece, co mi nie potrzeba, to się wkurzę na własny brak wiedzy. Stanęło jednak na zapłonowych i koleś zaczął wertować jakąś książeczkę z mnóstwem kolumienek i jakiś parametrów silników. I zaczął mnie pytać: marka, model, rok produkcji, pojemność, i coś jeszcze, już nie pamiętam co, ale chodziło o to, że niektóre silniki mają trzy, a inne 4 świece i jaki to typ silnika. Zapytałam czy w dowodzie rejestracyjnym tego nie ma. Nie ma, bo silnik można wymienić. I padło pytanie gdzie stoję. Na parkingu niedaleko. Czy mogę ten samochód przyprowadzić, to on zajrzy pod maskę i wszystko stanie się jasne. Mogę, pewnie, że mogę. Od razu mogłam, bo brama jest bardzo szeroka, a na podwórku były tylko 2 auta zaparkowane i mnóstwo miejsca. Podreptałam więc na parking, po drodze zahaczając o sklep spożywczy, aby rozmienić 50 zł, bo miałam dopłacić kolesiowi od parkingu brakujące 50 gr. Wyjechałam więc z tego nieszczęsnego parkingu i jeszcze musiałam szukać ulicy Miłej, która umożliwiała wyjechanie w Zamojską z lewo, bo od parkingu musiałabym jechać w prawo na rondo i robić jakieś 2 kilometry nadprogramowo, aby zajechać pod sklep.
Wycieczka robiła się wysoce edukacyjna.
Ale najlepszy z tego wszystkiego był sprzedawca, który obejrzał sobie silnik, znalazł jego typ w książeczce i dobrał mi świece, po czym na koniec mówi do mnie tak:
- Typ silnika to bla-bla-bla-coś-tam. Niech pani zapamięta, to na przyszłość się pani przyda.
Przytaknęłam, powtórzyłam to w myślach, zupełnie nie łudząc się, że uda mi się ten przypadkowy zlepek liter i cyfr zapamiętać, wyszłam ze sklepu, i już w momencie trzaskania drzwiami samochodu go nie pamiętałam.
Wniosek z tego był taki, że Tata chyba nie bardzo wierzy w moje możliwości jako kierowcy, za to ze strony tego sprzedawcy oczekiwanie, że zapamiętam typ silnika było bardzo naiwne i zupełnie oderwane od rzeczywistości.
Co innego, jakby mi podyktował numer koloru z farby do włosów - mam to w małym paluszku i wiem, co kto do mnie mówi, kiedy słyszę na przykład "452" - farba od razu staje mi przed oczami razem ze wszystkimi swoimi refleksami.
No nic - powoli coś tam się uczę. Może zaczynanie od typu silnika, to za wysokie progi, ale wymiana świec jest w granicach moic
h możliwości.
I już wiem, że za kolejnych 15 tysięcy kilometrów podjadę pod sklep samochodem, aby się nie musieć przeparkowywać i nie robić wielkich oczu, kiedy koleś będzie ustalał jaki to silnik.

1 komentarz:

Nomad pisze...

Jak kupiłem pierwszy samochód i po jakimś czasie wyczytałem, że trzeba sprawdzać poziom oleju co jakiś czas. Pojechałem na stację benzynową aby dowiedzieć się jak to zrobić. Jak się kupuje TV to niekoniecznie trzeba wiedzieć jak jest skonstruowany i na jakich zasadach działa.