czwartek, 19 listopada 2009

Puk puk! Cisza!

Wczoraj położyliśmy się o północy spać, a kilka minut później nasza sąsiadka rozpoczęła swój wieczorny recital. Ręce opadają! Po północy zaczęła znów grać na gitarze i śpiewać... Pora w sam raz, prawda?
Odczekaliśmy kilka minut z nadzieją, że przestanie, chociaż muszę przyznać, że tym razem przynajmniej nie zawodziła ile sił w płucach. Po prostu śpiewała. Na głos. Z gitarą.
Piosenka nadal jedna i ta sama, tchnie jakimiś akcentami religijnymi.
Łukasz nadal obstaje przy swoim zdaniu, że ona przechodzi załamanie nerwowe.
Poprzewracaliśmy się z boku na bok, laska odśpiewała sobie piosneczkę ze dwa razy, po czym nie wytrzymałam. Wyczekałam, kiedy przeszła do zwrotki, bo wtedy śpiewa trochę ciszej i jest szansa, że coś usłyszy i... zapukałam w ścianę. Krótko, ale mocno, jeszcze mnie od tego zabolały kostki w palcach.
Po chwili śpiewy umilkły i usłyszeliśmy, jak odstawia gitarę.
Trochę to głupie, nie?
Dorosła osoba w mieszkaniu obok, a sąsiedzi muszą się dobijać, aby dała pospać. To chyba powinno być oczywiste, że środek nocy nie jest odpowiednią porą na koncertowanie. Jeszcze gdyby w łikend - wiadomo - wtedy się spotyka ze znajomymi, albo korzysta z faktu, że nie trzeba wstawać rano następnego dnia do pracy. Ale na tygodniu....? Codziennie...? Hmm...

1 komentarz:

Nomad pisze...

Taka nasza mentalność, że obawiamy się walczyć o swoje. Są odpowiednie przepisy wyznaczające ciszę nocną i odpowiednie kary za jej zakłócanie. Powinno się zadzwonić na policję i sąsiedzi dostaliby mandat. Tak samo jak nie można palić na przystanku, a tym czasem zamiast to śmiało wyegzekwować, stoję na deszczu poza przystankiem, zamiast w smrodzie pod dachem.