czwartek, 19 listopada 2009

Pachnące straszydełko

Streetcom ostatnio bardzo prężnie działa i ma mnóstwo kampanii.
Może to taki czas, że producenci chcą mieć feedback o swoich produktach od potencjalnych użytkowników. Widocznie marketing szeptany się sprawdza na tyle, że jest coraz więcej chętnych do takiej formy zweryfikowania jakości swojego produktu i jednocześnie zareklamowania go na rynku.
Testowaliśmy niedawno zupy w wersji instant z Winiarów. Bardzo udane. Smaczne, fajne smaki, bez dodatku "piątego smaku" czyli glutaminianu, który, jak wiadomo powoduje niezłe skołowanie organizmu.
Zupy były bardzo fajną kampanią. Smaczne i ciekawe.
Potem przyszedł magazyn Trendy do przetestowania.
Miałam kiedyś, z rok temu, okazję poczytać jeden numer Trendów. Mówiąc krótko - nie było co poczytać. Jakieś wydumane tematy, artykułu, jakby pisane stricte dla snobów, rzeczy oderwane od codziennego życia i tylko zdjęcia fajne.
A tymczasem numer, który przyszedł do testowania okazał się bardzo ciekawy i zupełnie przyzwoity w kwestii poziomu snobizmu. Byłam bardzo przyjemnie zaskoczona. Przeczytałam gazetkę od deski do deski i stwierdziłam, że jeśli pismo ewoluuje w tym kierunku, to jest to in plus dla jego przyszłości.
To też była fajna kampania, ciekawa gazetka, to i z przyjemnością mi się ją testowało.
A teraz testujemy odświeżacz powietrza Brise w wersji z czujnikiem ruchu i automatycznym uwalnianiem zapachu. niezły wynalazek. Dostarcza nam emocji.
Paczkę z odświeżaczem dostała najpierw Ewa. Trafił się jej zapach świeżej bawełny czy jakiś taki - pachniał, jak proszek do prania, tudzież suszące się pranie. Niespecjalnie jej podszedł sam zapach, ale za to urządzenie ją ubawiło.
Mechanizm tego wynalazku jest taki, że skanuje pomieszczenie i co pół godziny - jeśli wykryje ruch - puszcza dawkę zapachu. Zapach jest zamknięty w sprayu. Kiedy więc psika, to słychać takie delikatne westchnięcie i pracę malutkiego silniczka.
Napisała mi, że postawili sobie Brise w przedpokoju i co chwila ich straszy. W nocy, nie mogła przejść z pokoju do pokoju, bo kiedy tylko zapaliła światło zaczajony Brise ją wykrywał i znienacka psikał, a ona podskakiwała ze strachu do góry, bo przecież nie przyzwyczajona, że coś oprócz ludzi może się w mieszkaniu ruszać. Mąż Ewy też się wzdrygnął, kiedy znienacka coś koło niego sapnęło. Mi wydało się to zabawne i jakoś nie wzięłam tego na poważnie.
Wczoraj paczkę dostałam i ja. Zapach konwaliowy! No masz ci los! A ja niecierpię zapachów typowo kwiatowych w rodzaju róża, konwalia, lawenda. Bleh! Niedobrze mi po nich.
Ale urządzenie trzeba było wypróbować. Ciekawość pchała do tego nie zważając na zapach.
Dopóki Brise stał w pokoju, było ok. Widać go było, mieliśmy go na oku, jak mrugał, to wiadomo było, że trzeba się spodziewać, że zaraz psiknie. Ale ponieważ te konwalie zwalały mnie z nóg - wyniosłam odświeżacz do toalety. Postawiłam na skrzyneczce od liczników i tak sobie stał. I oczywiście przy każdej naszej wizycie w kibelku parskał zapachem, bo skoro pół godziny odstał bez wykrytego ruchu i psikania, to przy nadarzającej się okazji musiał to nadrobić.
No i zaczęło się! Zapadł późny wieczór, szliśmy spać, poszłam do łazienki i nagle obok mnie coś psiknęło! Podskoczyłam ze strachu i wtedy zrozumiałam Ewę doskonale! Człowiek wyluzowany, zamyślony, nic się nie spodziewa, a tu taki cichy psik znienacka! :) Straszydło!
Kolejny raz poszłam do kibelka po ciemku, aby mnie odświeżacz nie wykrył i nie wystraszył, tudzież - aby nie rozsiał tego powalającego zapachu konwalii. i tu naszła mnie refleksja, że chyba to jest taki przejaw, jak człowiek może się ugiąć pod naporem techniki. :) Ukrywałam się w ciemności przed odświeżaczem powietrza.
To przywodzi na myśl te filmy katastroficzne, na których ludzie zostają pognębieni przez swoje własne wynalazki - weźmy dla przykładu "Matrix" chociażby.
A zapach... Słowo daję, konwalie w wersji live uwielbiam i pachną cudownie, ale każda syntetyczna podróba tego zapachu jest z góry skazana na niepowodzenie. A co ciekawe - pachną tak jakieś markowe perfumy - możliwe, że jest to 5th avenue Elizabeth Arden. Nie pamiętam które, ale miała je kiedyś koleżanka. Jej się podobają. Mi wręcz przeciwnie.
Dzisiaj więc zamieniłyśmy się z Ewą zapachami. Ona mi dała swój proszek do prania, którego nie mogła znieść, a ja jej moje konwalie, które mnie mdliły. Ja wolę zapach prania niż pseudo-kwiatków, Ewa lubi zapachy konwaliowe.
Doszłyśmy jednak zgodnie do wniosku, że zapachy w sprayach są o wiele mniej udane, niż te w płynie.
Miałam nie raz odświeżacz powietrza w aucie i te zapachy są sztuczne, ale przyjemne.
Kiedyś jedna dziewczyna wsiadła do mojego auta i zapytała jaki mam szampon do włosów, bo ładnie pachnie - pachniał oczywiście odświeżacz, nie wiem dlaczego pomyślała, że to szampon, ale to było zabawne. :)
W mieszkaniu też regularnie włączam do kontaktu takie maszynki z zapachami. Bardzo je lubię. Kiedy są nowe, trzeba je uważnie dozować, bo można się w ty zapachu wręcz udusić! Daje do wiwatu nieźle! Ale jak już pół opakowania wyparuje, pachnie znacznie słabiej, za to gama zapachowa jest bardzo ładna. Mam kilka ulubionych i naprawdę jest w czym wybierać.
Natomiast te w sprayu zapachy są mocno nieprzyswajalne.
Brise ma do tego skanującego wynalazku pięć zapachów do wyboru. Trzech nie znamy. Póki co, Ewa pokłada nadzieję w konwaliowym, jeśli on jej wykręci nos, to jeszcze jest jakiś japoński ogród. Ja liczę na ten proszek do prania, ewentualnie może japoński ogród da się znieść. Za to pozostałe dwa - jabłko z cynamonem lub wanilia - są zdecydowanie jakieś za bardzo świątecznie kulinarne. :)
No nic, zabawa trwa.
Dzisiaj zaprzyjaźniam się z zapachem świeżej bawełny vel proszku do prania. I staram przyzwyczaić do wzdychającego na mój widok potworka. Może nie dostanę zawału serca wieczorem... :)

Brak komentarzy: