niedziela, 8 listopada 2009

Bueno łikend

Byliśmy w Mielcu. Od piątkowego do dzisiejszego wieczoru.
Wróciliśmy we mgle i deszczu, na przemian. Łikend oczywiście przeleciał z szybkością błyskawicy i nim się obejrzeliśmy, siedzimy już na swojej własnej kanapie.
Przywiozłam sobie z Mielca zapas Vanisha do prania i batoników Kinder Bueno. Takie były atrakcyjne promocje w mieleckim Tesco.
Zjadłam już tych Kinder Bueno z 4 opakowania... Kuszą mnie, kiedy tak leżą sobie beztrosko i wyglądają tak smacznie. Akurat takie były pakieciki - po 5 sztuk. Jakby nie mogli zapakować po 2, no - góra trzy sztuki. I jeszcze ometkować wysoką ceną, aby nie kupowało się więcej niż jednego pakietu na raz. Nic nie poradzę na to, że to takie pyszne batoniki, które zjada się zupełnie niepostrzeżenie...
Wczoraj zjadłam półtora opakowania, po czym powiedziałam Łukaszowi, aby schował resztę i nie dał mi do końca dnia, nawet, jeśli go poproszę, albo zaszantażuję.
Łukasz zabrał Bueno i faktycznie schował, ale nagle okazało się to świetną zabawą i nie mogłam oprzeć się pokusie, aby ich nie szukać. Pomógł mi w tym Tata Łukasza, mieliśmy przez chwilę naprawdę dobrą zabawę, uśmiałam się i niestety znalazłam Kinder Bueno. I zjadłam jeszcze ze dwa batoniki, zanim dzień się skończył.
Dzisiaj wróciliśmy do domu we mgle, ale z batonikami. Można więc uznać, że wróciliśmy, jako zwycięzcy. :)

Brak komentarzy: