czwartek, 19 listopada 2009

Chrumkamy?

I mamy kolejną nagonkę w mediach, tym razem na topie jest świńska grypa, wiadomo - każdy temat zna, albo przynajmniej kojarzy. Trzeba by żyć na odludziu, aby nie obiło się to nam o uszy przynajmniej pobieżnie.
W zeszłym tygodniu u nas w pracy ktoś powiesił jakąś ulotkę z informacjami, że cała ta masowa histeria na temat świńskiej grypy jest bezpodstawna, bo prawdopodobieństwo zarażenia nią jest mniejsze niż wygrania w totka.
No nie wiem czy to tak można porównywać. Niby wygrane w totka się zdarzają i to co kilka dni, ale czy tu wliczają się "trójki" czy tylko wygrane liczone w milionach? Nie sprecyzowali. Poza tym trójkę nie trudno trafić, każdemu się co jakiś czas udaje, niektórym dosyć regularnie. Więc złapanie świńskiej grypki byłoby w tym konkursie bardzo łatwe.
Inna sprawa, że milionerzy-z-łaski-totka nie polegują w szpitalnych łóżkach i raczej nie ujawniają się z obawy przed chętnymi do przejęcia ich majątku. A chorzy na świńską grypkę leżą w szpitalach i straszą. I o tych jest głośno - zupełnie nieproporcjonalnie do ich liczby.
Ta ciekawa ulotka mówiła jeszcze o tym, że świńska grypa została sztucznie wywołana i całe to piekiełko wykreowały koncerny farmaceutyczne. Taaa... Jakieś dowody? No nie bardzo, nie było na ulotce żadnych.
Ten sam wariat powiesił w kuchni tez drugą ulotkę o tym, ze nieoznakowane samoloty latają codziennie nad nami i nas trują jakimiś chemikaliami rozpylanymi z powietrza. Ta ulotka miała jednak krótki żywot, bo osobiście wyrzuciłam ją do kosza. Bez przesady, są granice paranoi i szerzenia swoich teorii spiskowych. Może nie psujmy sobie na wzajem apetytu taką lekturą do śniadania. Dobitnie to jednak świadczy o zapatrywaniach tego, ktokolwiek te ulotki wieszał.
Jak by jednak nie patrzeć - o świńskiej grypie jest głośno. Ja tego nie słucham, bo z założenia nie słucham mediów, działają mi na nerwy ze swoimi politycznymi gierkami.
Ale nic to! Jeśli nie słuchasz radia i TV - braki nadrobisz z przyjaciółmi!
Zwłaszcza jedna przyjaciółka codziennie straszy mnie świńską grypą i update'uje mnie do najnowszych doniesień. Nie pyta przy tym, czy mnie to interesuje, czuje się najwyraźniej w obowiązku zadbania o moją wiedzę w tej dziedzinie. :)
I od tygodnia jest taki sam rytuał.
Spotykamy się na przerwie, robimy w najlepsze herbatkę i nagle pada z jej ust to sakramentalne:
- Ja już nie mogę z tą świńską grypą! Wczoraj słuchałam wiadomości i wszędzie o tym trąbią! Już tyle ludzi jest chorych, że się boję gdzieś pójść!
Na to ja - niezmiennie przewracam oczami i pytam z oburzeniem:
- Po co ty w ogóle tego słuchasz?? Na mózg ci się to rzuca!
Na to psiapsiółka-której-imienia-nie przytoczę odpowiada, że słucha, bo się tego obawia.
I tym sposobem nasza rozmowa zapętla się, bo ja znów jej odpowiadam, że powinna przestać, bo popada w paranoję, a ona ciągnie swoje wywody i doniesienia z placu boju.
I mamy taki rytuał. Codziennie. Dzień w dzień.
Na koniec, zupełnie już bez argumentów i osłabiona zerowymi efektami tłumaczeń, pukam ją w głowę - dosłownie. A ona mi odpowiada, żebym jej nie klepała.
No faktycznie nie ma to sensu, bo i tak to klepanie nie pomaga. :)
Psiapsiółka mówi n przykład, że boi się pojechać do domu rodzinnego pod wschodnią granicę, bo przecież to stamtąd przywiało nam epidemie grypy, do kina nie pójdzie, bo tam można się zarazić, no i chyba niedługo to już nawet zakupów robić nie będzie! :) I co jej można odpowiedzieć?
Powoli dochodzę do przekonania, że cokolwiek, bo i tak żadne moje tłumaczenia nie przynoszą najmniejszego efektu, więc może zacznę robić eksperymenty typu: powiem byle co i zobaczę czy jakkolwiek zareaguje, co by znaczyło, że przynajmniej słyszy.
A czy świńska grypa nie zaczyna się od nie słuchania?
Nie? No to nie musimy się martwić. Przynajmniej zdrowa na ciele jest. Na duchu trochę poturbowana przez zwizualizowane świniaki.
No ale dzięki psiapsiółce dowiedziałam się tyle, że jestem kompletnym ignorantem i żyję w błogiej nieświadomości zagrożenia. Świńska grypa dotarła przecież do Lublina. Zdiagnozowani pacjenci wylądowali w szpitalu. Nie wiem ile osób i nie wiem, w którym szpitalu. Nie wybieram się póki co do żadnego szpitala, więc mi ta wiedza do niczego nie jest potrzebna.
Podobnie z resztą, jak nie widzę sensu i celu nagłaśniania tak całej tej weprzowinowej grypki. Jest, to jest. Żadną grypą lepiej się nie zarażać.
Prawda jest taka, że niedoleczona zwykła grypa też zbierała sowite żniwo co roku. Chyba większość z nas słyszała o przypadkach powikłań po grypie, które kończyły się całkiem śmiertelnie lub ciężką niewydolnością serca.
Wczoraj przy obiedzie Marek przypomniał nam, że przed świńską grypą była ptasia i też media siały dziką panikę. Minęła. Wcześniej był SARS, jeszcze wcześniej sepsa i meningokoki. I tak można się cofać w czasie wyliczając epidemie i rzekome epidemie poprzez gruźlicę, czarne ospy, aż do cholery.
I co? Co to zmieni?
Zasieje zamęt, niepokój i tak zestresuje ludzi, że ich odporność spadnie do zera i epidemią śmiertelną będzie zwykły katar. Ludzie będą bali się żyć.
Może więc lepiej wyłączyć TV i zająć się przyjemniejszymi rzeczami. Póki nie chrumkamy jak świnki, jest dobrze.
Co ty na to przyjaciółko? :) Wiem, że czytasz. :)
Do jutra.
Do kolejnej naszej tradycyjnej i przewidywalnej wymiany poglądów na temat od-świńskiej choroby. Zawsze to jakaś zabawa, wesoły przerywnik w pracy. :)

Brak komentarzy: