piątek, 5 grudnia 2008

Ruchomy łikend

Pakuję się na jutrzejszy wyjazd... A raczej zamierzam się spakować. Dzisiaj... Trochę później dzisiaj... Może jutro rano...? Spędzę raptem dwa dni poza domem (no ale zawsze to jakaś odmiana), a pakowanie wydaje mi się nie lada wyzwaniem.
Pakowanie jednak to najmniej przyjemna cześć wyjazdu. Trudne zadanie ! Co prawda potrzebuję zabrać tylko minimum rzeczy - w końcu jak dużo ubrań i kosmetyków może mi być potrzebne, skoro wyjeżdżam w sobotę rano, a wracam w niedzielę wieczorem ? Mimo wszystko przypuszczam, że mój bagaż podręczny rozrośnie się do całkiem niepodręcznych rozmiarów. Jak zwykle z resztą… Wrzucam do torby zaledwie kilka podstawowych, najniezbędniejszych rzeczy i nagle okazuje się, że torba jest pełna i nic więcej się do niej nie zmieści. A na swoją kolejkę czekają jeszcze pozostałe niezbędne, chociaż może nie-nieodzowne pozycje.
Przecież muszę coś zabrać, jak każda kobieta, potrzebuję opcji ! Trzeba być przygotowaną na kilka podstawowych ewentualności.
Czy ktoś nie wymyślił ostatnio jakiejś torby bez dna? Małej zgrabnej walizeczki, którą można łatwo unieść, a jej pojemność nie ma końca...? Nie ? Szkoda... Kiedyś widziałam taką w bajce, jak byłam mała. Z tym wyjątkiem, że jeśli wrzuciło się dużo rzeczy do tej torby z bajki, to robiła się ciężka... No ale ostatecznie na tą niedogodność można przymknąć oko.
Pałam wybitną niechęcią do pakowania się i zostawiam to zawsze na ostatnią chwilę. Sytuacja powtarza się przy każdym wyjeździe - jutrzejszy nie jest wyjątkiem - jest już g. 22-ga, a ja nawet nie zaczęłam. Mam co prawda ładne usprawiedliwienie - dopiero godzinę temu wyszła ode mnie koleżanka, przy niej przecież nie mogłam zacząć wyciągać ubrań z szafek !

***
Sytuacja w pracy robi się co najmniej dziwna. Najwyraźniej moja cierpliwość dobiegła końca, a tym samym pobłażanie głupim zagraniom kolegi. Ale wygląda na to, że sprawy przybierają niespodziewany obrót. Póki co - po dzisiejszym spięciu na koniec dnia - kiedy to wyraziłam swoje niezadowolenie i zostałam za to zbesztana - dostałam smsa z pytaniem o co chodzi. Mi - o co chodzi? O nic.
Akurat teraz to nie bardzo potrafię rozgryźć, jak to się stało, że zostałam zbesztana... do tej pory się dziwię, nie żebym się przejęła, ale nie spodziewałam się, że rozmowa się tak potoczy. Ale wcześniej nie chodziło o nic...
Więc to raczej ja powinnam zadać pytanie o co chodzi, bo doprawdy nie zrozumiałam obrotu sprawy.
Na smsa nie mam co odpisać. Nie lekceważąc go - naprawdę szczerze nie wiem co mogłabym odpisać.
Inna kwestia, że nie mam ochoty odpisać nic, skoro nawet nie moge wyrazić niezadowolenia, aby nie dostać za to bury... Tyle, że nie należę do kobiet, które się przestraszą, jak facet na nie podniesie głos. Za to na pewno należę do tych, które się za to wkurzą... ;)
Jak dobrze, że przed nami łikend - zresetuję się, oderwę od pracy i nie będę o tym myśleć. Nie widzę sensu, w poniedziałek i tak wrócimy do tego samego pokoju, gdzie każą nam siedzieći klepać w komputerki bite 8 godzin.
Mam nadzieję nie dostać w łikend żadnego więcej smsa od tego numeru.

Brak komentarzy: