Dzisiaj doświadczyłam takiej złośliwości losu, że wręcz mnie ta cała sytuacja rozbawiła. Najpierw się jednak zagotowałam.
Sanitas został definitywnie, raz na zawsze wykreślony z mojego wszechświata, nie istnieje i nie zamierzam go traktować poważnie. Dzisiaj - raz na zawsze podważyli swój autorytet, a w zasadzie, to stracili go bezpowrotnie.
Zapisałam się do diabetologa w Sanitasie. Zapisałam się tydzień temu, na dzisiaj na 15.45. Urwałam się z pracy, pojechałam sprintem do centrum, przyleciałam do Sanitasu o 15.40 mniej więcej, nawet mogło być kilka minut wcześniej. Doleciałam do recepcji, ucieszona, że jestem na czas, stanęłam w kolejce za jednym chłopakiem i... utknęłam tam. Za mną ustawił się pokaźny ogonek. Na recepcji czy może to się nazywa tam "w rejestracji" pracowała jedna laska, która w dodatku uczyła koleżankę, więc tłumaczyła jej wszystko dokłądnie, czas mijał, kolejka się powiększała, a ona obsługiwała jedną osobę całe pięć minut.
Inne koleżaneczki pielęgniareczki snuły się ospale po holu, zaglądały sobie przez ramię do komputerków, jedna siedziała znudzona i zaciekle coś w swoim komputerku klikała, nikt - kompletnie nikt nie interesował się tym, że ludzie czekają, aby zarejestrować się do lekarza.
W międzyczasie jakiś wielki, gruby, postawny facet z czerwoną twarzą pogadał z tą kikającą coś w kompyterku pielęgniarką, po czym wyszedł.
Nadeszła moja kolej, siadłam na krzesełku przed jedyną parą pielęgniarek wykonujących swoje zadanie w tej rejestracji, dałam im karteczkę, którą tydzień wczesniej dały mi one, na karteczce było zapisane, że pięc minut wcześniej rozpoczęła się moja wizyta u lekarza.
Laska spojrzała na karteczkę i pyta mnie: "A doktor Kruk to nei wychodził przed chwilą?"
Ja przez moment łudziłam się, że chyba sobie żartuje, po czym dotarło do mnie, że nie! On naprawdę wyszedł! Ten wielki, gruby człowiek, to był najwidoczniej on. Odpowiedziałam jej, że chyba sobie żartuje, na co jej koleżanka oderwała się zainteresowana od swojego komputerka, w którym dotąd tak zaciekle klikała i stwierdziła, że owszem wyszedł.
No to mnie trafił szlag, zapytałam je jak to jest możliwe, że on wyszedł, nie doczekałam się jednak odpowiedzi na swoje pytanie. Laska popatrzyła zupełnie bezmyślnie na moją karteczkę, po czym zapytała głucho - nie wiadomo kogo - "I co teraz?". Ja zapytałam, jak to możliwe, że jest zarejestrowana wizyta, a lekarz sobie wychodzi beztrosko i zostawia pacjenta stojącego w kolejce, jednak nikt nie był zainteresowany udzieleniem mi odpowiedzi, bo chyba jej w ogóle nie było.
Ta kikająca laska powiedziała, że dlatego mówią, aby pacjenci przychodzili 10 minut wcześniej. Mówią? Komu? Nie mi - pierwsze słyszę. Naskoczyłam na nią, że ja aby tu dotrzećc, to muszę się urwać z pracy i przejechać przez korki w mieście. Więc niech mi nie mówi nic o byciu wcesniej, bo nie spóżniłam się, byłam 5 minut wcześniej, ale kolejka w recepcji się nie posuwała.
Koniec końców wymieniłam jeszcze kilka zdań z laskami, zaprezentowałam im mój najbardziej zajadliwy i wkurzony ton, pozwoliłam się umówić na za tydzień, po czym laska rejestrująca pacjentów - no tu to mnie rozbawiła totalnie - na mojej karteczce poprawiła datę wizyty z 7.04 na 14.04! I oddała mi tą karteczkę! Wzięłam ją, po czym stwierdziłam, że może niech dopilnują, aby za tydzień lekarz był w gabinecie, jak przyjdę i wyszłam.
Pierwsze co zrobiłam, to wykręciłam numer do Mamy i się do niej wyzłościłam.
Co za przypadek!
No kto to widział, aby lekarz i - jak by nie patrzeć - prywatna przychodnia - tak wyrolowały pacjenta!?
Teraz najprawdopodobniej nie pójdę już do tego wspaniałego przybytku i tego udanego lekarza. Jeśli nie pójdę, nie mam zamiaru zadawać sobie trudu podniesienia słuchawki i ponosić kosztów wykonania telefonu do Sanitasu, aby ich o tym poinformować.
Lekarz swoimi gabarytami niezdrowym wyglądem nie wygląda zachęcająco i jak na swoją specjalizację przykładem nie świeci. Nie zamierzam do niego chodzić, może jeszcze by mi zasunął taką kurację, że zaczęłabym wyglądać jak on... najpewniej daruję sobie tą wizytę.
Skoro są tak niesolidni, nie ma powodów, aby się nimi przejmować....
Sanitas został definitywnie, raz na zawsze wykreślony z mojego wszechświata, nie istnieje i nie zamierzam go traktować poważnie. Dzisiaj - raz na zawsze podważyli swój autorytet, a w zasadzie, to stracili go bezpowrotnie.
Zapisałam się do diabetologa w Sanitasie. Zapisałam się tydzień temu, na dzisiaj na 15.45. Urwałam się z pracy, pojechałam sprintem do centrum, przyleciałam do Sanitasu o 15.40 mniej więcej, nawet mogło być kilka minut wcześniej. Doleciałam do recepcji, ucieszona, że jestem na czas, stanęłam w kolejce za jednym chłopakiem i... utknęłam tam. Za mną ustawił się pokaźny ogonek. Na recepcji czy może to się nazywa tam "w rejestracji" pracowała jedna laska, która w dodatku uczyła koleżankę, więc tłumaczyła jej wszystko dokłądnie, czas mijał, kolejka się powiększała, a ona obsługiwała jedną osobę całe pięć minut.
Inne koleżaneczki pielęgniareczki snuły się ospale po holu, zaglądały sobie przez ramię do komputerków, jedna siedziała znudzona i zaciekle coś w swoim komputerku klikała, nikt - kompletnie nikt nie interesował się tym, że ludzie czekają, aby zarejestrować się do lekarza.
W międzyczasie jakiś wielki, gruby, postawny facet z czerwoną twarzą pogadał z tą kikającą coś w kompyterku pielęgniarką, po czym wyszedł.
Nadeszła moja kolej, siadłam na krzesełku przed jedyną parą pielęgniarek wykonujących swoje zadanie w tej rejestracji, dałam im karteczkę, którą tydzień wczesniej dały mi one, na karteczce było zapisane, że pięc minut wcześniej rozpoczęła się moja wizyta u lekarza.
Laska spojrzała na karteczkę i pyta mnie: "A doktor Kruk to nei wychodził przed chwilą?"
Ja przez moment łudziłam się, że chyba sobie żartuje, po czym dotarło do mnie, że nie! On naprawdę wyszedł! Ten wielki, gruby człowiek, to był najwidoczniej on. Odpowiedziałam jej, że chyba sobie żartuje, na co jej koleżanka oderwała się zainteresowana od swojego komputerka, w którym dotąd tak zaciekle klikała i stwierdziła, że owszem wyszedł.
No to mnie trafił szlag, zapytałam je jak to jest możliwe, że on wyszedł, nie doczekałam się jednak odpowiedzi na swoje pytanie. Laska popatrzyła zupełnie bezmyślnie na moją karteczkę, po czym zapytała głucho - nie wiadomo kogo - "I co teraz?". Ja zapytałam, jak to możliwe, że jest zarejestrowana wizyta, a lekarz sobie wychodzi beztrosko i zostawia pacjenta stojącego w kolejce, jednak nikt nie był zainteresowany udzieleniem mi odpowiedzi, bo chyba jej w ogóle nie było.
Ta kikająca laska powiedziała, że dlatego mówią, aby pacjenci przychodzili 10 minut wcześniej. Mówią? Komu? Nie mi - pierwsze słyszę. Naskoczyłam na nią, że ja aby tu dotrzećc, to muszę się urwać z pracy i przejechać przez korki w mieście. Więc niech mi nie mówi nic o byciu wcesniej, bo nie spóżniłam się, byłam 5 minut wcześniej, ale kolejka w recepcji się nie posuwała.
Koniec końców wymieniłam jeszcze kilka zdań z laskami, zaprezentowałam im mój najbardziej zajadliwy i wkurzony ton, pozwoliłam się umówić na za tydzień, po czym laska rejestrująca pacjentów - no tu to mnie rozbawiła totalnie - na mojej karteczce poprawiła datę wizyty z 7.04 na 14.04! I oddała mi tą karteczkę! Wzięłam ją, po czym stwierdziłam, że może niech dopilnują, aby za tydzień lekarz był w gabinecie, jak przyjdę i wyszłam.
Pierwsze co zrobiłam, to wykręciłam numer do Mamy i się do niej wyzłościłam.
Co za przypadek!
No kto to widział, aby lekarz i - jak by nie patrzeć - prywatna przychodnia - tak wyrolowały pacjenta!?
Teraz najprawdopodobniej nie pójdę już do tego wspaniałego przybytku i tego udanego lekarza. Jeśli nie pójdę, nie mam zamiaru zadawać sobie trudu podniesienia słuchawki i ponosić kosztów wykonania telefonu do Sanitasu, aby ich o tym poinformować.
Lekarz swoimi gabarytami niezdrowym wyglądem nie wygląda zachęcająco i jak na swoją specjalizację przykładem nie świeci. Nie zamierzam do niego chodzić, może jeszcze by mi zasunął taką kurację, że zaczęłabym wyglądać jak on... najpewniej daruję sobie tą wizytę.
Skoro są tak niesolidni, nie ma powodów, aby się nimi przejmować....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz