wtorek, 28 kwietnia 2009

Damage control

Moja cera nabiera przyzwoitszego deseniu – moje różowe cętki znikają. Dzisiaj rano zrobiłam damage control, po czym stwierdziłam, że szybko i się wyrównuje koloryt i zanikają czerwone miejsca. Nałożyłam na twarz kryjący podkład i tak zamaskowana poszłam do pracy, jak gdyby nigdy nic, zupełnie ładnie wyglądając.
A przecież ta kosmetyczka z „Zakątka” – pani Magda - jest bardzo dobra w oczyszczaniu cery – delikatna, dokładna, precyzyjna. Zadziwia mnie, jak szybko i bezboleśnie potrafi wydusić najbardziej zatwardziałe zanieczyszczenia ze skóry! Po wizycie u niej szkody na twarzy są minimalne, ale jednak są. W zależności od intensywności zanieczyszczeń i ilości włożonej w oczyszczane pracy – po skończonym zabiegu jest się - mniej lub bardziej - cętkowanym na twarzy.
Nie wspomnę co to było z moja cera, jak poszłam do heretyczki z gabinetu na Kunickiego! Rany, tamta to mi zdemolowała twarz! Nigdy więcej moja noga w tym gabinecie nie postała. Nawet na solarium już nigdy więcej się tam nie wybrałam. Laska ma dyplomy powieszone na ścianie, że niby to taka świetna, po wielu kursach, znająca się na rzeczy. A skąd! Powiem krótko – wyciskała mi zanieczyszczenia ze skóry mając… tipsy na paznokciach! Zanim się zorientowałam dlaczego mnie tak to boli – już było po wszystkim! Rzekomo moja cera była wyczyszczona w 20 minut! Wiadomo z jakim skutkiem. Poszłam na ten niefortunny zabieg na początku drugiego tygodnia mojego wakacyjnego urlopu. Wróciliśmy ze wspaniałego wyjazdu i tak sobie świetnie przepołowiłam urlop, że drugi tydzień siedziałam kamieniem w domu, opalając się i czytając książki, bo wstyd było pokazać się na ulicy.

Po pierwszej wizycie w „Zakątku” byłam bardzo miło zaskoczona po pierwsze dokładnością – spędziłam prawie 3h na leżance, zanim kosmetyczka uznała, że moja cera jest oczyszczona i wypielęgnowana. A następnego dnia ślady były minimalne, przy czym gołym okiem było widać, że mam czyściutką cerę – była taka jasna, promienna. Naprawdę jest taki efekt promiennej cery po wizycie u pani Magdy, bo niedawno wybrała się tam też koleżanka z pracy. Nie wiedzieliśmy o tym, ale następnego dnia wyglądała tak promiennie i taka miała świetlistą cerę, że zaczęliśmy ją wypytywać o co chodzi. A ona oznajmiła, że była tylko na oczyszczaniu cery w „Zakątku”.
Dzisiaj byłam na aerobiku, zapytałam do kiedy mam karnet, dowiedziałam się, że do 3 maja włącznie. Och, to już niedługo! Poćwiczyłam, a baaardzo mi się świetnie ćwiczyło i wróciłam do domu robić rybkę po grecku.
Na kolację przyjechał do nas Łukasza Tata. Wymyśliliśmy, że zjemy rybę, bo Tata rybę lubi, a nam chciało się coś dobrego. Udała się rybka świetnie! Warzywka pyszne, ryba smaczni utka, zajadaliśmy się nią wszyscy troje! Uznaję więc, że umiem zrobić rybę po grecku, a było to mój debiut, bo wcześniej nie robiłam jeszcze.
Obejrzeliśmy z Tatą „M jak miłość” – wszystko, co nie wiedzieliśmy nam objaśnił, jesteśmy więc w temacie serialu, zapdejtowani totalnie. :)
Państwo S. napisali SMSa, ze oni oglądają „Skazani na Shawshank” – trzeba przyznać, że mieli ambitniejszy repertuar niż nasze „M jak miłość”, ale oni nie mieli lektora-przewodnika! My się zupełnie fajnie bawiliśmy oglądając serial i słuchając streszczenia o tym, co się działo do tej pory i który bohater co przeżył.

Brak komentarzy: