środa, 8 kwietnia 2009

Przyjęcie urodzinowe z atrakcjami

Po pracy dzisiaj pojechaliśmy do rodziców na Kamisio urodziny.
Skończyła 20 lat. Co za fantastyczny wiek... Studia, paczka znajomych, imprezy, szalone życie, mnóstwo wrażeń... Już nie jest się małą dziewczynką, już się jest wystarczająco dorosłym, aby samemu o sobie decydować, ale nadal się jest na tyle małym, aby opiekowali się nią rodzice. Zero zmartwień, nie licząc sesji i zaliczeń, zero problemów... Mnóstwo przyjemności, czysta beztroska. :)
Kamisio miała więc powód do świętowania! :)
Urodzinki były bardzo udane. Mieliśmy nawet dodatkowe atrakcje! Klauna co prawda nie było, ale za to był pokaz ogni - i to nawet nie sztucznych! Zupełnie prawdziwych!
Kamisio nie spodziewała się raczej tortu, a wyszedł torcik bardzo ładny, biały, ozdobiony gwiazdkami z wyciśniętej bitej śmietany, na wierzchu posypanymi kolorową posypką. W sam raz dla dziewczynki. Szybko przygotowaliśmy wszystko co potrzebne do świętowania – napoje, talerzyki, kieliszki do szampana, świeczki na tort i zrobiliśmy małej taką mini-niespodziewankę. Bardzo się ucieszyła.
Zaśpiewaliśmy jej „Sto lat”, pomyślała życzenie i zdmuchnęła wszystkie świeczki. Życzenie na pewno się spełni!
Siedzieliśmy sobie przy stole, wesoło pogadując, śmieliśmy się z różnych opowiastek i wesołych historyjek, kiedy zadzwonił telefon. Sąsiadka dzwoniła, aby nam powiedzieć, że... pali się nasz ogródek za domem! Polecieliśmy do okna, no faktycznie! Było już ciemno, więc nie było dokładnie widać, ale wyglądało to zupełnie, jakby paliło się tuż przy ogrodzeniu naszego ogródka! Szybko wszyscy wskoczyli w buty i wylecieliśmy na dwór gasić pożar. Chwyciliśmy za wiaderka i konewki, nalaliśmy wody, Adaś poleciał do ognia z wielką gaśnicą i raz dwa było już po pożarze.
Okazało się jednak - na nasze szczęście, że wcale nie ogródek się palił, ale chaszcze za ogrodzeniem. Jest tam kawałek nieuprawianego ugoru ciotki i po jesieni zostały tam metrowej wielkości suche krzaki. Chwasty przez lato tam mocno wybujały, a jesienią zasuszyły się w sam raz na materiał łatwopalny. Płomienie były co najmniej dwumetrowe, na szczęście szybko dały się ugasić, bo krzaczki są dosyć cienkie i szybko się wypalają i gasną.
Gdyby jednak palił się ten kącik naszego gródka, co myśleliśmy - mogłaby mocno ucierpieć jeżyna, która tam rośnie. To byłaby wielka, wielka strata i wielka, wielka szkoda!
Adaś gaśnicą pogasił strzelające płomienie, resztę dogasili chłopaki wodą. Nawet ja polałam kilka żarzących się miejsc wodą z koneweczki, chociaż to bardziej przypominało podlewanie kwiatków niż gaszenie pożaru.
Wróciliśmy do domu pełni wrażeń, po udanej akcji gaszenia pożaru, niczym dzielni strażacy.
Bardzo podobały się nam urodziny siostrzyczki - nie ma to jak odrobina emocji i coś niespotykanego na co dzień!
Stooo lat Kamisio, stoooo lat!! :)

Brak komentarzy: