czwartek, 23 kwietnia 2009

Udana środa

Bardzo przyjemnie spędziliśmy środowe popołudnie. Zupełnie ładnie udały się Łukasza imieniny.
Wyszłam z pracy chwilę wcześniej niż Łukasz, więc poszłam do faktory outlet, który jest na parterze naszego budynku.
Czasem, kiedy czekam na Łukasza właśnie tam zaglądam, bo można tam znaleźć bardzo ciekawe rzeczy po niskiej cenie. Wczoraj jednak nie znalazłam nic dla siebie, za to Łukasz tylko wszedł, wypatrzył dla siebie addidasy. Ładne, zgrabne, czarne z zamszowej skórki na wierzchu. W sam raz dla niego. Zapadła decyzja, że kupuje.
W drodze do kasy obejrzeliśmy jeszcze koszule i znalazły się dwie warte przymierzenia. Jedną postanowiłam kupić Łukaszowi w prezencie imieninowym, ale ponieważ obie były bardzo śliczne, a Łukasz często do pracy zakłada sportowe koszule, więc namówiłam go, aby drugą kupił sobie sam. Kasjerka była bardzo domyślna i zorientowała się migiem, że kupuje ta koszulę na prezent dla Łukasza. Spryciara!
Wyszliśmy ze sklepu z trzema siatkami – to bardzo dziwne, że oni pakują każdą rzecz osobno. Ja byłam tymi zakupami tak ucieszona, zupełnie jakbym to sobie kupiła takie fajne buty i ciuchy.
Dla siebie z resztą znalazłam śliczne buty Nike, czarne, w sam raz na aerobik, ale tkanina na wierzchu tylko imitowała zamsz, a cena była bardzo wysoka, jak na outlet więc nie skusiłam się na nie. Inna sprawa, że mam buty sportowe prawie nowe, więc druga para mi nie jest potrzebna. Mimo wszystko mnie jednak urzekły.

W dalszej kolejności poszliśmy poświętować imieniny w knajpce. Wybór padła na pizzerię koło naszego bloku, bo mieszkamy na tym osiedlu już prawie 2 lata, a jeszcze się do niej nie wybraliśmy ani razu. Okazała się bardzo eleganckim lokalem, mają naprawdę śliczny wystrój! Jest tak przyjemnie i przytulnie i elegancko, że aż byłam zaskoczona. Menu mają całkiem ciekawe, ceny standardowe, najważniejsze, że dania smaczne.
Zamówiliśmy sałatkę i pizze, najedliśmy się jak bąki i wróciliśmy do domu zadowoleni i syci. Czas w pizzerii przeleciał nam jak błyskawica! Nim się zorientowaliśmy - w domu byliśmy już wieczorem.

No i aby wykorzystać wieczór, kiedy Łukasz pływał na basenie, ja się zmobilizowałam do depilacji. Oczywiście zrobiłam sobie salon piękności z uprzyjemniaczami – zabrałam do łazienki laptopa, włączyłam film „Sex and the city” – Just, to przez ciebie mam znów nalot na ten serial! Chyba zacznę go oglądać od początku, jest niesamowity. :) Nałożyłam na twarz maseczkę z żółtej glinki, na uszy nałożyłam słuchawki i pogłośniłam film na maxa – i mogłam rozpocząć depilację.
Zanim Carrie wprowadziła się z powrotem do swojego mieszkania, ja już byłam gładziutka i nie miałam żadnych kolców na nogach. :)

Idąc za ciosem, skoro już mi się chce w to bawić - na dzisiaj mam plan kontynuowania mojego salonu piękności. Włączę sobie jakiś fajny film albo serial – może powstrzymam się przez kontynuowaniem „Sex and the city” :) – i zajmę się pedicure. Nałożę sobie jakąś inną maseczkę, bardzo dobrze mi robią na cerę i jej skłonności do wyprysków.
Słowo daję, że będę miała pojedyncze krostki na twarzy nawet kiedy zrobię się starą i pomarszczoną babcią! Mam 30 lat a krostki nadal mnie lubią i co chwila mi się jakaś czerwona dioda zaświeci na twarzy! Chwała Bogu za dobre kryjące podkłady, którymi można to zamaskować. :)

Brak komentarzy: