niedziela, 1 marca 2009

Dziecko potrafi!

Całe piątkowe popołudnie i wieczór spędziłam u rodziców bawiąc się z Amelką. Sześcioletnie dziecko potrafi dać do wiwatu i szczerze mnie zmęczyła tym pięciogodzinnym maratonem wymyślania zabaw non stop, ale było - jak zawsze świetnie; wesoło i zabawnie. Amelce pomysłów nie brakuje, ma zaskakujące komentarze i dostarcza nam nie tylko zajęcia, ale też rozrywki. Nie omieszkała dostarczyć tej rozrywki też w piątek.
Bawiłyśmy się różnymi rzeczami wylegując się jednocześnie na wielkim łóżku moich rodziców, a Amelki dziadków. To jest świetne miejsce na zabawianie Amelki, bo kiedy już się dorosły człowiek totalnie zmęczy tam można wymyślać zajęcia wypoczywając w pozycji półleżącej. Zabawki donosi Amelka.
No i tak sobie siedziałyśmy we trzy z Mamą, Amelka usilnie starała się zająć naszą uwagę swoimi pomysłami, a my usilnie starałyśmy się zająć ją czymś, aby móc przez chwilę spokojnie porozmawiać. Dodam, to jest nierówna walka i dorośli skazani są z góry na niepowodzenie, bo dziecko jest niezmordowane w swoich staraniach i zdecydowanie prędzej dorosły ustąpi naleganiom dziecka i włączy się do zabawy, niż ustąpiło by dziecko i przestało nalegać.
Amelka w pewnej chwili wpadła na pomysł, że mała pluszowa małpka będzie dzidziusiem. Takim malutkim, w powijakach. Wzięła mały kocyk i poprosiła, aby Babcia pomogła jej zawinąć w niego małpkę. Mama zawinęła pluszaka, jak dziecko w becik i wręczyła Amelce, a mała na to:
- No, teraz będzie dzidziuś w betoniku!
Przez moment panowała cisza w pokoju, Amelka lulała na rękach małpiego dzidziusia, a my z Mamą popatrzyłyśmy na siebie z zastanowieniem.
- W czym? - zapytałam
- W betoniku! - odparło dziecko
No i tu już nie utrzymałyśmy powagi i wybuchnęłyśmy obie śmiechem. Coś się małej pomylił becik z betonikiem i dzidziuś biedny zamiast w beciku wylądował w betoniku.
Jakimś cudem zapomniałam o tym dzidziusiu w betoniku do dzisiaj.

Wybraliśmy się z Łukaszem i Kamisio na wystawę do Warszawy i rano w busie rozmawialiśmy o różnych rzeczach i oczywiście wynalazkach Amelki. Kamisio opowiedziała, jak wczoraj Amelcia chciała aby ustąpiła jej krzesła przed komputerem i usilnie starała się nakłonić Kamisio różnymi sposobami do zejścia z krzesła. W pewnej chwili mała zaczęła kręcić tym krzesłem i mówi:
- Daj mi, daj! Jestem taką małą słoninką!
Nie wiem jaki był finał, ale założę się, że Kamisio słysząc ten argument zwyczajnie spadła z tego krzesła ze śmiechu. Musiała oddać je walkowerem!
Po małej słonince przypomniał mi się
dziudziuś w betoniku, opowiedziałam o tym Łukaszowi i Kamisio i dłuuugo się z tego śmialiśmy. To powiedzonko przyczepiło się do mnie na cały dzień i kiedy tylko mi się przypomniało wybuchałam śmiechem. Nawet teraz pisząc to chichalam się pod nosem i Łukasz domyślił się z czego się podśmiewuję. Nic na to nie poradzę, Amelka miewa takie pomysły czasami, że dłuugo nas potem nawiedzają.

W zeszłym roku w okresie wielkanocnym poszła z dziadkami do kościoła, a po kilku dniach, kiedy się widziałyśmy mówi do mnie tak:
- Wiesz co, byliśmy w niedzielę w kościele i na koniec mszy śpiewali taką piosenkę, gdzie było samo "Ameluja".
Ja oczywiście najpierw zastanowiłam się czy dobrze usłyszałam, potem czy dobrze zrozumiałam, potem zmarszczyłam brwi i upewniłam się:
- Co śpiewali?
- No, samo "Ameluja"!
Dobrze usłyszałam, najwyraźniej to dziecko usłyszało w kościele źle i zamiast "Alleluja" śpiewała z ludźmi "Ameluja". Skoro podobnie ma na imię, to nie wydawało się jej to zapewne dziwnym wyrazem. Dziwne było to, że pieśn składała się tylko z tego słowa! :) Od wtedy nazywam ją czasem Ameluja.

Będąc w temacie dzieci - dzisiaj w Warszawie po południu zjedliśmy obiad w Sfinxie na Nowym Świecie, po czym wyruszyliśmy w stronę Poczty głównej. Idziemy sobie w najlepsze, rozmawiam z Kamisio o czymś, a z naprzeciwka zbliża się ojciec niosący dziecko "na barana" na ramionach. Dziecko było małe, takie może z 2,5 letnie, miało krótkie nóżki i na oko wyglądało na chłopczyka, chociaż marzy mi się, że do białej kurtki miało ciemno-różową czapkę. Wolę jednak myśleć, że był to chłopiec. I to małe dziecko patrzy się na mnie przez chwilę, patrzy i nagle rozdziawia usta, szczerzy żeby i zaczyna warczeć na mnie jak lew! Dosłownie - jak lew i jeszcze przy tym kręciło głową! Był to dosyć przejmujący dźwięk z głębi gardła, a dzieci potrafią wyczyniać przeróżne rzeczy ze swoim głosem. Ojciec dzieciaka zrównał się z nami, a ono warczy i patrzy się na mnie. Minęli nas, ja się oglądam na dziecko, dziecko się ogląda na mnie, wygina ojcu na ramionach i nadal warczy! I patrzy mi prosto w oczy. W końcu już byli na tyle daleko, że zrobiło się to obkręcanie widocznie niewygodne dla dzieciaka, bo dał sobie spokój. Ja odwróciłam się też przodem w kierunku, w którym szłam, totalnie osłupiała, po czym zapytałam Kamisio czy też to widziała. Ona na to, że tak i że dziecko ewidentnie na mnie nawarczało. Ta sytuacja nas tak rozbawiła, że przez całą drogę do busa (a był to niezły kawałek z Nowego Światu pod Złote Tarasy) śmiałyśmy się do rozpuku na samo wspomnienie. Warczałyśmy na siebie, jak to dziecko i śmiałyśmy się.
Może dzieciakowi się nudziło tak zwyczajnie siedzieć u ojca na ramionach i w ten sposób zapewniało sobie rozrywkę - brawo za pomysłowość! Wyrwało nas to z kapci i dostarczyło zabawy na cały wieczór!

Amelka też wprawiła mnie w osłupienie raz, jak była w taki wieku ledwo od ziemi odrośniętym. Miała może z 2.5 roku, może odrobinkę więcej, ale jeszcze nie chodziła do przedszkola. Za to umiała siadać na sedes, przy czym zawsze kiedy potrzebowała na nim usiąść, ja stałam nad nią pilnując, aby dziecko nie wpadło do toalety.
I pewnego dnia Amelka wdrapała się na ten wielki, jak dla niej, sedes, siedzi trzymając się rączkami, sika i macha nogami. Uroczy widok, dzielne, samodzielne maleństwo. I nagle to maleństwo pyta mnie:
- A z kim się ciumasz o tak - i tu zamyka oczy, robi dziubek i zaczyna kręcić głową na prawo o lewo, zupełnie trafnie imitując całującą się parę. Ciumasz to znaczy w jej języku całujesz.
Więc ona mnie zapytała, a ja zaniemówiłam. Jak taki dwulatek dowiedział się o całowaniu "O tak"?? Od razu przeleciało mi przez głowę, że chyba dorośli tak przy niej nie robią, filmów chyba nie ogląda, dopiero co zaczynała oglądać bajki! Więc ona siedzi na tym kibelku i czeka na odpowiedź, a ja zastanawiam się gorączkowo, jak z tego wybrnąć, bo z całym prawdopodobieństwem, jak to dziecko - nie odpuści bez zadowalającej odpowiedzi. A Amelka pyta jeszcze raz:
- No z kim się tak ciumasz? Z Łukaszem?
Nie pamiętam czy jej odpowiedziałam wtedy wprost, czy zrobiłam jakiś unik, który mnie wybawił, mój mózg był zbyt osłupiały, aby mógł zarejestrować coś w tamtej chwili. A zdecydowanie nie potrafiłam ogarnąć zdrowym rozsądkiem, skąd taki maluch mógł podłapać taki temat i jak to możliwe, że taki maluch zadaje takie dorosłe pytania. U dzieci widocznie każdy temat do zapytania jest tak samo dobry. Nie ma podziału na mniej i bardziej poważne, na mniej lub bardziej adekwatne do wieku. Ku zaskoczeniu niektórych dorosłych.... :)

Brak komentarzy: