niedziela, 15 marca 2009

Bliskie spotkanie

Tydzień temu byliśmy w teatrze na ostatnim przedstawieniu "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" - fantastyczny jest ten spektakl, a ekipa z lubelskiego teatru Osterwy grała go znakomicie! Obsada aktorów była bardzo trafna, chociaż odkąd obejrzałam ten spektakl po raz pierwszy - 2 lata temu, do zeszłej niedzieli, kiedy zagrali go po raz ostatni - kilka ról w przedstawieniu miało nową obsadę i grali je inni aktorzy. Jednak w niczym to nie przeszkadzało, przedstawienie było wyśmienite.
Co prawda zazwyczaj najbardziej podoba mi się wersja i obsada oryginalna - czytaj: ta, którą widziałam za pierwszym razem. Nie wiem, jak inni, ale przynajmniej ja tak mam, że źle przyjmuję zmianę obsady aktorskiej. Muszę przyznać, że tym razem było podobnie i jeśli o mnie chodzi, to obsada sprzed dwóch lat była idealna, teraz natomiast była tylko bardzo dobra. Trzeba jednak zaznaczyć, że zmieniło się tylko kilka ról, w dodatku tylko te trzeciorzędne. Najważniejsze, że główną rolę zawsze grał Szymon Sędrowski - mój ulubiony aktor z Osterwy i właściwie to ulubiony aktor polski w ogóle. Powiedziałabym nawet, że jedyny mój ulubiony aktor polski.


Jak na ostatni spektakl przystało, zeszłej niedzieli aktorzy dodali odrobinę luzackich żartów, powygłupiali się na scenie i pośmiali.. oj pośmiali! Chwilami śmiali się tak, że nie mogli dalej grać. Zanosili się ukradkiem ze śmichu i próbowali usilnie opanować, aby móc wydobyć z siebie swoją kwestię. Było to świetnym urozmaiceniem spektaklu, a dla nas tym lepszą zabawą, że znaliśmy to przedstawienie na tyle dobrze, aby widzieć co sobie aktorzy dodali do swoich kwestii i kiedy sobie robią żarty.
Najlepszym momentem była scena, kiedy główna bohaterka przychodzi porozmawiać z głównym bohaterem i mówi, że powiedziała gorzką prawdę swojemu chłopakowi. Dla osłody puściła mu ładną piosenkę Natalii Kukulskiej "Im więcej ciebie tym mniej", ja wtedy
szepnęłam Łukaszowi, że szkoda, że nie "Mój tata dał mi psa". A sekundę później Sędrowski, powstrzymując śmiech zerwał się na nogi i powiedział: "Trzeba mu było puścić "Mój dziadek dał mi psa"". Fala śmiechu.
Widziałam ten spektakl trzy razy, Łukasz był na nim dwa razy. Za każdym razem tak samo świetnie się bawiliśmy. Strasznie mi szkoda, że już go zdjęli z afisza. No ale, grają też inne sztuki, a najważniejsze, że Sędrowski gra i to dużo głównych ról.
Dzięki Amelce i jej życzeniu, aby Wróżka Zębuszka przyniosła jej wypuchłe naklejki z Hannah Montana, wylądowaliśmy wczoraj zupełnie niespodziewanie i nieplanowanie w Plazie. Kupiliśmy naklejki w Smyku, znaleźliśmy ładne filiżanki w Home&You, po które postanowiliśmy wrócić po obejrzeniu asortymentu w Almi Decor, ja kupiłam sobie śliczny naszyjnik i kolczyki w Świecie Spinek - moim raju sztucznej biżuterii, rozczarowałam się przy stoisku Inglota, bo nie znalazłam ani jednego ładnego cienia do powiek, chociaż jestem w rozpaczliwej potrzebie, bo wszystkie dyskretne mi się skończyły, a nie napotkałam jak dotąd ani jednego nowego, który by do mnie przemówił i który chciałabym nosić na powiekach. I na koniec zjechaliśmy piętro niżej. Obeszliśmy Almi Decor, gdzie ku naszemu rozczarowaniu nie było ani jednego urzekającego wzoru filiżanek, po czym poszliśmy do Delimy, licząc na znalezienie bezalkoholowych syropów do drinków. Ten temat już nas powoli załamywał, bo w całym Lublinie, w żadnym sklepie specjalizującym się w sprzedaży wyrobów alkoholowych
nie dostaliśmy bezalkoholowej grenadiny i blue curacao. Nie mówiąc już o syropie migdałowym i kokosowym, które są, powiedzmy, miej popularnym składnikiem drinków. A tak mi się zamarzyło, że na imieninach Taty, wieczorem, będziemy raczyć się kolorowymi drinkami w wersji bez- lub alkoholowej. Ostatnią naszą deską ratunku była Delima, mają tam dużo specjałów, które nie pojawiają się w innych lubelskich sklepach, może więc i syropy...?
Zaraz po wejściu do Delimy zgubił mi się Łukasz. Zdążyliśmy tylko przejść przez dział ze słodyczami oraz sprawdzić czy jakaś firma nie wpadła na pomysł paczkowania w zwykłe torebki grudek soli, której poszukujemy bezskutecznie do młynka. Nagle w drodze na dział z sokami Łukasz mi zaniknął. Przeszłam więc przez półki z mnóstwem butelek, nie znalazłam nic co by spełniło moje marzenie o syropie do drinków, poszłam więc na alkohole. Tam zapytałam miłego pana z obsługi, czy mają bezalkoholowy syrop z grenadiny i blue curacao, na co on odpowiedział, że owszem, mają i to w dodatku aktualnie w cenie promocyjnej, ale nie na alkoholach, on mnie jed
nak zaprowadzi i pokaże gdzie. Świetnie! Nie mogłam wprost uwierzyć w swoje szczęście, Delima okazała się strzałem w dziesiątkę! A nie pomyśleli byśmy o niej, gdyby nie zachcianka Amelki!
Pan zostawił mnie przed całą półką z wieloma różnymi syropami, a ja po obejrzeniu całego asortymentu wybrałam dwa, bo tylko dwie ręce miałam i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu Łukasza. Planowałam kupić 4 rodzaje syropów, ale dla bezpieczeństwa wolałam nie paradować z tyloma butelkami w rękach, a po Łukaszu z koszykiem, jak na złość nie było śladu. Ruszyłam więc z tymi dwoma butelkami, po
jednej w każdej ręce i poszłam najpierw w głąb sklepu, wyjrzałam za półki - no nie ma go. Poszłam więc na alkohole, myśląc, że może widział, jak tam szłam i poszedł za mną i może tam jest nadal i przeszukuje dokładnie póki, ale w alkoholach też go nie było.
Ruszyłam więc w stronę kas, cały czas jednak kręciłam się prawie w jednym miejscu. Doszłam do półek z sokami i... stanęłam dosłownie jak wryta w ziemię, bo zobaczyłam przed sobą Szymona Sędrowskiego we własnej osobie i w zielonej kurtce i jeansach. Zupełnie prywatnie stał sobie przed półką z sokami i się im przyglądał. Ja stałam kilka metrów dalej i przyglądałam się jemu. Byłam tak zaskoczona, że przez moment nie mogłam się ruszyć. Najbardziej mnie zaskoczył fakt, że zobaczyłam Szymona Sędrowskiego i go poznałam. Sama! Ja zazwyczaj nie poznaję nikogo, nawet znajomych, chyba, że mnie zaczepią, albo zaczną mi machać.
A tu zobaczyłam Sędrowskiego i to nawet nie musiałam na niego wleźć, aby zwrócić na niego uwagę.
Moja gapowatość jest winą mojego nieco słabawego wzroku, bo zazwyczaj chodzę bez okularów, zdejmuję je i zostawiam w samochodzie, służą mi tylko do oglądania filmów w kinie i prowadzenia auta. Tym razem miałam na nosie moje nowe okulary, ze świetnie dobranymi szkłami, w których świat był nader wyraźny, a ludzie mieli rysy twarzy! Przyznam, że poszłam do Plazy w okularach po pierwsze dlatego, że świeciło mocne słońce, a zaparkowaliśmy się kawałek dalej, więc szkła z fotochromami świetnie się przydały na te oślepiające promienie. A po drugie w piątek poszłam na zakupy bez okularów i szukając soków musiałam patrzeć na rysunki owoców, bo aby przeczytać literki musiałam być tuż pod półką. Postanowiłam więc ułatwić sobie życie i tym razem pójść na zakupy w okularach.
Stałam więc kilka metrów od Sędrowskiego, z tymi dwoma butelkami w rękach i gapiłam się na niego, a przez moją głowę przelatywał tabun myśli w stylu: "Niemożliwe, że to on! Przecież ja bym go nie poznała!", "Jak to możliwe, że go poznałam?", "To Szymon Sedrowski! Na pewno go poznałam!".
Przez tą - dłuższą z resztą chwilę zdążyłam się mu przyjrzeć na tyle dokładnie, że stwierdziłam, że to na pewno on, chociaż wygląda w rzeczywistości na niższego i ma jaśniejsze włosy niż
na scenie. Najbardziej charakterystyczne dla niego są rumieńce na policzkach, a ponieważ chłopak w Delimie też takie miał, musiał więc być Sędrowskim. Z wielkim zdumieniem przyjęłam więc do wiadomości, że oto pierwszy raz w życiu poznałam prawie że na ulicy kogoś znanego mi tylko ze zdjęć i sceny teatru.
Aaaa! Gdzie jest Łukasz! Jak to możliwe, że nie mogę mu się pochwalić, że tym razem nie musiał mi pokazywać go palcem! Już raz Sędrowskiego widzieliśmy - na ulicy pod teatrem. Dosyć dawno temu, może z półtora roku. temu Zupełnie wtedy na niego nie zwróciłam uwagi, ale też nie byłam jeszcze wtedy jego fanką. Łukasz mi go pokazał, i jeszcze musiał powiedzieć mi kogo mi pokazuje, bo przecież ja go nawet nie poznałam, teraz nie pamiętam nawet za dobrze całej sytuacji. Od wtedy jednak moja sympatia do Sędrowskiego wzrosła na tyle, że zaczęłam żałować, że nie pamiętam, jak go widzieliśmy w wersji prywatnej.
A tu proszę - Sędrowski na zakupach! A ja stoję i się gapię na niego!
W międzyczasie Sędrowski zdążył zauważyć, że stoję i wpatruję się w niego, podniósł głowę i spojrzał na mnie. Ja w tym momencie już całkiem zgłupiałam, bo najpierw przemknął mi przez głowę pomysł, aby podejść i go zagadnąć, a potem zdałam sobie sprawę, że wpatruję się w niego, jak sroka w gnat i muszę wyglądać co najmniej idiotycznie, może więc nie będę się bardziej pogrążać i po prostu sobie pójdę. Sędrowski chyba stwierdził, że musiałam go rozpoznać, bo miał taki wzrok, jakby się spodziewał, że zaraz się do niego odezwę. Ja jednak już powzięłam decyzję, że to nie za ładnie zaczepiać człowieka w sklepie, kiedy chce sobie spokojnie wybrać sok, poza tym nie miałam w zanadrzu żadnego scenariusza, co mogłabym powiedzieć, a byłam dodatkowo w takim szoku, że obawiałam się, że nie wydobędę z siebie żadnego składnego zdania. Miotnęłam się więc, aby uciec i zrobiłam tył zwrot. Chyba to wyglądało jeszcze głupiej, zwłaszcza, że sekundę później uświadomiłam sobie, że przecież ja zmierzam w przeciwnym kierunku i muszę zwrócić, minąć Sędrowskiego i poszukać Łukasza przy kasach. Nie wiem doprawdy dlaczego uparłam się, aby przejść do kas tą konkretną alejką, mój ogłupiały mózg był chyba za bardzo skołowany, aby wpaść na tak proste rozwiązanie, jak przejście alejką obok. Zawróciłam więc ponownie i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, bo już ta sytuacja zaczęła mi się
wydawać komiczna, poszłam w stronę Sędrowskiego. Popatrywałam jeszcze na niego, chcąc się upewnić czy to na pewno on, ale musiał to być on, bo miał już taką minę, jakby doskonale wiedział, co jest grane. Minęłam go z rzekomą godnością i przeszłam do kas.
Na moje nieszczęście, pod kasami Łukasza też nie było, zawróciłam więc - zupełnie, jak to się robi, kiedy na drodze nie stoi nikt sławny, kto może nabrać podejrzeń, że kręci się koło niego wariatka - i
tym razem przeszłam za jego plecami, minęłam go po raz kolejny w drodze powrotnej do mojego punktu wyjścia, rzucając również ukradkowe spojrzenia. Uśmieszek z twarzy mi nie schodził, nie wiem czy Sędrowski spojrzał w moją stronę czy nie, ale lepiej, aby tego nie robił, bo moje zachowanie nie świadczyło najlepiej o mojej inteligencji w owej chwili.
Poszłam kręcić się dalej, ale w miejscu niewidocznym dla Sędrowskiego i wyciągnęłam komórkę, aby zadzwonić do Łukasza, niechby mnie znalazł sam, bo ja schowana za półką z moimi syropami do drinków nie zamierzałam się już bardziej wygłupić. Jak na złość moja komórka w Plazie nie ma zasięgu. Wychynęłam zza półki i stwierdziłam z ulgą, że aktor poszedł gdzieś sobie, więc mogę wyjść i kontynuować swoje nieudolne poszukiwania Łukasza.
Łukasz znalazł się sam chwilę później i gdy tylko mnie zobaczył od razu z daleka przybrał minę pod wezwaniem "Widziałaś?!" - nie wątpiłam, że on Sędrowskiego już widział, a że wie, że to mój ulubiony aktor, to oczywiście chciał mi go pokazać. Uświadomiłam Łukaszowi, że tak WIDZIAŁAM i że nawet sama poznałam, kogo widzę i jeszcze zrobiłam z siebie głupka.
Ruszyliśmy razem na dalsze zakupy, a że sklep jest nie za wielki, to zobaczyliśmy jeszcze Sędrowskiego przy stoisku z wędlinami. Poszliśmy do kasy, aktor zniknął nam z oczu, ja profilaktycznie chowałam się w głąb między półki, aby już więcej nie widział mnie i mojej kompromitującej miny.
Pod kasą Łukasz zaczął mi mówić, że powinnam była podejść i zagadać. No niby tak, ale jakby widział moje zdumienie i całą sytuacją, to by tak nie mówił. Mogło mi to nie wyjść najlepiej przy tak znikomej liczbie pracujących szarych komórek, które zostały dramatycznie przetrzebione i znokałtowane niespodziewanym widokiem Sędrowskiego.
Pech chciał, że Sędrowski wyszedł ze sklepu kasą ze stoiska alkoholowego dokładnie w momencie, kiedy i my odeszliśmy od kasy. Wybieraliśmy się na piętro, aby kupić w Home & you filiżanki. Popatrzyliśmy jeszcze jak aktor idzie do stolików z lodami obok Delimy, mój mózg wykazał pierwsze objawy aktywności i sięgnęłam do torebki po telefon komórkowy, aby zrobić mu fotkę, ale Sędrowski zdążył już przejsć przez lodziarnię na wylot i wskoczył na ruchome schody. Spojrzał przy tym w naszym kierunku, więc ja pospiesznie schowałam telefon i udałam, że jestem pogrążona w rozmowie z Łukaszem. Mimo całego zażenowania odczekaliśmy chwilę i też weszliśmy na ruchome schody, jechaliśmy za nim, rozmawiając oczywiście o nim, przy czym dopiero dzisiaj zastanowiło mnie czy on tego nie słyszał. Głupio tak gadać o kimś, kto stoi 4 metry przed nami i słyszy... Po ostatniej jeździe busem mam doświadczenie w gadaniu w miejscach publicznych zbyt głośno.
Sędrowski zszedł ze schodów i skręcił w prawo, na chwilę przystanął z telefonem w ręce, a ja pchnęłam Łukasza w lewo, aby już nie musieć przeparadowywać przed nosem aktora.
Kupiliśmy pomarańczowo-czerwone filiżanki w
Home & you i pojechaliśmy do rodziców. Łukasz suszył mi głowę, ze mogłam podejść do Sędrowskiego i zagadać, a ja mu tłumaczyłam, że nie ładnie jest zaczepiać ludzi w sklepach.
Przeżywałam jednak to spotkanie cały wieczór i najbardziej byłam zdumiona faktem, że sama poznałam Sędrowskiego! To jest - jak na mnie - zadziwiający wyczyn.
Sławni ludzie nie robią na mnie wrażenia, nie ekscytuję się ich widokiem, z resztą, nawet ich nie wypatruję.
Jak do tej pory -jedyną
sławną osobą, którą chciałam zobaczyć na żywo, co się udało i z czego się straszliwie cieszyłam - był John Irving, mój ukochany pisarz, który zajechał do Polski promując swoją ostatnią książkę, a my zajechaliśmy do Warszawy aby pójść na spotkanie z nim. Podpisał mi książkę, a nawet trzy, bo wysłałam z dwoma pozostałymi Agę i Łukasza, uścisnął mi rękę i powiedział "Thank you!". Długie i dużo znaczące zdanie, z którego Łukasz nabijał się potem miesiącami. Ja oczywiście, sierotka, zamiast zagadać do Irvinga, a mogłam, mój angielski jest płynny, nie powiedziałam nic więcej poza swoim
Thank you!" i poszłam.
Jak widać mam doświadczenie w nie-zagadywaniu do moich sławnych idoli. Z resztą rozpoczęłam ćwiczenia w doskonaleniu tej umiejętności już dawno, bo w początkach podstawówki, kiedy to naszą szkołę odwiedził Stanisław Mikulski. Na spotkaniu z nim były starsze dzieci, od czwartej klasy wzwyż, a ja - pierwszoklasistka chyba, zostałam wkręcona na imprezę przez mamę, która dała mi bukiet goździków i postawiła w drzwiach sali gimnastycznej, gdzie było całe zgromadzenie. Mikulski poopowiadał o swojej pracy, filmach, czymś tam jeszcze, po czym dawał autografy, a dzieci dawały mu kwiatki. W tym momencie miałam pójść i ja z tymi goździkami po autograf, wyzwanie mnie jednak przerosło i się rozpłakałam. No i zwiałam. Mama jednak mnie przyprowadziła na salę z powrotem, dbając, abym nie przegapiła takiej okazji i gdzieś na końcu kolejki podeszłyśmy do Mikulskiego. Ja cała zapłakana, chlipiąc! Pamiętam, że Mikulski wyglądał na delikatnie zdziwionego moimi łzami i zapytał czy jest taki straszny. No, jakby to powiedzieć... Niechby nie brał tego zbyt osobiście.
Uważam więc, że od tamtych czasów i tak zrobiła pos
py, bo teraz nie płaczę na widok swojego ulubionego sławnego aktora. Może kiedyś dojdę do takiej wprawy, że nawet zacznę do niego mówić, jednak nie wszystko na raz! One step at the time.

Brak komentarzy: