poniedziałek, 16 marca 2009

Chciałam to mam, tylko nie to co chciałam

Uważaj o co prosisz, bo możesz to dostać!
Doprawdy bardzo mądre powiedzenie i zdecydowanie trzeba mi było się do tego dostosować, bo tak sobie zachciałam wyjazdu, no i sobie go wykrakałam. Dosłownie wykrakałam! Mogłam się była zastanowić trochę, co mogę dostać na tą zachciankę, zanim zaczęłam jęczeć, że wszyscy się porozjeżdżali, a ja zostałam sama w domu. Jadę więc, jadę - do Warszawy! Na szkolenie! I to w dodatku dwudniowe!
Jak już nieszczęścia, to muszą chodzić parami - a żeby było zgodnie z prawami kpiarza Murphy'ego - nieszczęścia chodzą parami - para za parą - jest więcej ciekawych aspektów tego przedsięwzięcia: po pierwsze: musimy dojechać do Warszawy w środę wieczorem, bo w czwartek rano szkolenie zaczyna się jakimś bladym świtem, po drugie: śpimy w hotelu, który jest zlokalizowany na końcu świata, trzeba będzie stamtąd teleportować się co rano do centrum, a co wieczór z powrotem. Po trzecie: sam hotel podobno nie zasługuje na tak nobliwe miano i spanie w nim jest nie lada przeżyciem, nawet dla odpornego na otoczenie Artka, który - kiedy dzisiaj usłyszał, że jedziemy na szkolenie z noclegiem w stałym miejscu - zaczął się śmiać, że jest to doświadczenie, które nie może nas ominąć. Po czwarte: przez cały ten wyjazd ominie mnie aerobik w środę i w piątek... Buuuu!!! I pomijam wszystko inne - ten punkt mnie najbardziej unieszczęśliwia!
Tak więc dostałam to o czym marzyłam, tylko niekoniecznie w wymarzonej przeze mnie formie!
Naprawdę trzeba dokładniej precyzować swoje życzenia, bo nic dobrego nie przychodzi z życzenia sobie "ja też bym chciała wyjechać". Jest bardzo szerokie pole do popisu dla tego, ktokolwiek postanowił moje marzenie spełnić, niestety ten chochlik okazał się wyjątkowo złośliwy!
A mogłam sobie zamarzyć, że "ja chcę wyjechać do tropików", albo "wyjechać na jakieś safari", a już najlepiej gdybym sobie zachciała "pojechać do Meksyku". A nie tylko "wyjechać".
Strasznie kiepsko wychodzi się na nieprecyzyjnym wyrażaniu, oj kiepsko...
Co prawda takie szkolenie jest jakąś okazją do odmiany w cotygodniowej rutynie, może dowiemy się na nim coś ciekawego, może nie będzie to typowe, wykładowe szkolenie, kiedy uczestnicy siedzą smętnie w ławkach, wgapiają się w prowadzącego pustym wzrokiem i tylko czekają końca, licząc upływające minuty, oczywiście złośliwie upływające zbyt wolno. Mam nadzieję, że będzie ciekawie.
Nie mam zacięcia do nauki w sensie stricte: nauki - jak w szkole, co oznacza dla mnie nie mniej ni więcej tylko: siedzisz i się nudzisz, myśląc o niebieskich migdałach, bo temat cię kompletnie nie wciąga. Znacznie bardziej pociągające są dla mnie zajęcia warsztatowe, kiedy atmosfera jest ożywiona, coś się dzieje, ludzie się - z własnej lub przymuszonej woli - aktywnie włączają w temat.
Jak trochę popracuję nas swoją motywacją, na pewno znajdę powody, które tchną we mnie trochę entuzjazmu do tego wyjazdu. Zdążyłam się już umówić z Agą na czwartkowe popołudnie na plotki przy kawce. To zdecydowanie jest zachęta. Jeszcze trochę pomyślę i na pewno uda mi się przekonać samą siebie, że jest to radosna perspektywa i powód do radości. Wielkie szczęście...
Taaaak, jest to moje wielkie szczęście, które się odwinęło, aby ugryźć mnie w dupkę!
Taka karma...

Brak komentarzy: