wtorek, 10 marca 2009

Pod górkę...

Usilnie próbuję od miesiąca pozałatwiać sobie różnie sprawy – nazwijmy to – organizacyjne i mam do nich wyjątkowego pecha, bo za co się nie wezmę – wszystko się komplikuje. Dzisiaj już trafił mnie zwykły szlag i gdyby nie to, że byłam akurat wtedy w pracy – czytaj: między obcymi ludźmi, to chyba najpierw bym klęła na czym świat stoi, a potem się rozpłakała. Z bezsilności i złości.
Miesiąc temu wpadłam na genialny pomysł, że skoro jest na razie zima, nic ciekawego się po pracy nie robi, to mogę wykorzystać ten czas na załatwienie wszystkiego tego, co wymaga biegania po różnych instytucjach – lekarzach, urzędach itp.
Zaczęłam od przemeldowania się i złożenia wniosku o nowy dowód. Poszło mi to wyjątkowo gładko – udało się za pierwszą i jedyną wizytą i miałam przy tym tylko jedno potknięcie, które wtedy jeszcze nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi – laska w Urzędzie Miasta wklepująca moje dane do komputerka wzięła mój stary dowód, położyła sobie na biureczku poza zasięgiem mojego wzroku, wklepała, co miała wklepać i nie oddała mi dowodu. Ja o nim oczywiście zapomniałam, bo skoro go nie widziałam, to wyleciało mi z pamięci, że jej go w ogóle dałam. Godzinę później w pracy odbieram telefon od niej, a ona mi mówi, że to ja zapomniałam dowodu zabrać. Poprawne stwierdzenie powinno brzmieć: ona mi go zapomniała oddać, ale nie wdawałam się w szczegóły, tylko poszłam następnego dnia odebrać dowód.
W międzyczasie odwiedziłam dentystkę – poszłam z jednym zębem, a ona doszukała się trzech do zrobienia. Ładne żniwo… Moje zęby mnie najwyraźniej nie lubią i robią mi na złość i co jakiś czas ujawniają hurtowo jakieś dziury.
Dalej na tapecie było wyrobienie sobie nowych okularów, przy czym firma dofinansowuje częściowo ich zakup, wymaga to jednak jakiegoś specyficznego świstka od lekarza i to jak się okazuje nie od każdego lekarza. Trzeba się naprawdę nieźle nagimnastykować, aby dostać to dofinansowanie w oszałamiającej kwocie, która zdecydowanie nie wystarcza na zrobienie sobie porządnych okularów. Ale co tam! Okropna biurokracja i papirologia, jak się okazuje nie lada wyzwanie! Wzięłam więc najpierw skierowanie od pracodawcy na badanie okulistyczne. Poszłam do luxmedu – obecnie nie mam o nich najlepszego zdania, więc powstrzymam się od komentarza – zarejestrowałam się do okulisty i pani w recepcji poinformowała mnie, że zaświadczenie od okulisty wystarcza do zwrotu za okulary. Okulistka mówiła to samo, a ja im uwierzyłam, zamiast uprzeć się i iść do zwykłego lekarza medycyny pracy po zaświadczenie wielkości płachty. A w pracy w kadrach mówiła mi dziewczyna, ze musi być jakieś specjalne zaświadczenie, tłumaczyła mi to, ale trochę się pogubiłam.
Po długim poszukiwaniu odpowiednich oprawek do okularów udało mi się wyszukać jedne przyzwoite, w odpowiednim kształcie, kolorze i z wąskimi ramkami i zausznikami. Aktualnie najmodniejsze są grube ramki i szerokie zauszniki, przy czym robią je coraz bardziej zdobione. Mi takie ramki nie pasują, podobnie, jak wszelkiego rodzaju ścięcia oprawek pod skosem w górę i w dół, przez co szkła są z jednej strony szersze i można w okularach mieć wiecznie zdziwiony albo wiecznie naburmuszony wyraz twarzy. Poza tym jest bardzo wiele oprawek z malusieńkimi szkłami, które maksymalnie zawężają pole widzenia i są zwyczajnie niewygodne. Poszukiwania odpowiednich ramek przypominają więc trochę szukanie igły w stogu siana. Po odwiedzeniu pińciuset zakładów optycznych mogę śmiało powiedzieć, że w salonach sieciowych nie znajdzie się nic zwyczajnego, wyraźnie stawiają tam na wszelkiego rodzaju oryginalność i unikatowość, jakkolwiek by to miało wyglądać. W małych zakładach optycznych jest cała gama oprawek z wąskimi zausznikami, ale pasujące mi ramki znalazłam w liczbie sztuk: jeden. Nie kanciaste, nie obłe i nie szerokie. Ładne i pasujące. Zrobiłam więc nowe okulary, przy okazji wymieniłam szkła w starych 2 oprawkach i teraz mam już okulary do wszystkiego – do samochodu, do komputera w pracy i do domu. Pomimo, że nie noszę na nosie okularów zawsze, to zakładam je bardzo często i wygodnie jest mieć parę okularów w każdym miejscu, gdzie się ich potrzebuje.
Wczoraj coś mnie tknęło i poczytałam informacje na temat wymagań i tego skomplikowanego procesu ubiegania się o zwrot za okulary. Okazało się, że od daty na zaświadczeniu lekarskim do daty wystawienia faktury nie może upłynąć więcej niż 21 dni. Szybko policzyłam ile minęło i okazało się że już 20cia. Poleciałam więc wczoraj do optyka i odebrałam okulary i fakturę.
Dzisiaj z kompletem dokumentów udałam się w pracy do kadr, gdzie… usłyszałam, że zaświadczenie lekarskie jest niewystarczające i muszę iść do zwykłego lekarza medycyny pracy po to wielkości płachty, inaczej nic mi nie zwrócą! Ale mnie szlag trafił! Oczywiście data badania lekarskiego musi być wcześniejsza niż data faktury. Teraz jak pójdę do lekarza, to przecież nie wystawi mi świstka z datą wsteczną… Chyba, że optyk zmieni mi datę na fakturze… Co za masakra.
Póki co ja jestem wkurzona, a sprawa stoi. Muszę jutro iść do luxmedu i zorientować się w sytuacji.
Zanim jeszcze zabulgotałam dzisiaj na rewelacje, jakie usłyszałam w kadrach ciśnienie podniosło mi się też z innego powodu.
Muszę przedłużyć sobie prawo jazdy ze względu na wbite w nim okulary. Przy okazji przydałoby mi się zmienić w prawku nazwisko i adres zameldowania. Można więc to zrobić za jednym zamachem. Najpierw jednak trzeba iść do lekarza po zaświadczenie. Aby je dostać trzeba odwiedzić okulistę (to już mam zrobione) i zbadać sobie poziom cukru we krwi. Poszłam więc rano do luxmedu - o niemożliwej i nieludzkiej godzinie 7mej byłam już w rejestracji – najpierw zarejestrowałam się na badanie cukru i profilaktycznie nie rejestrowałam się na płatną wizytę u lekarza. Pomyślałam, że może najpierw dostanę świstek z cukrem. Miałam trochę kiepskie przeczucia, bo poprzedniego dnia najadłam się wieczorem tortu z bita śmietaną, który raczej nie wpływa pozytywnie na poziom glukozy we krwi. Faktycznie, cukier miałam trochę za wysoki. Z ciężkim westchnieniem więc postanowiłam przyjść za kilak dni. Pojawiłam się tydzień później i ku mojemu zdumieniu miałam wynik jeszcze wyższy! 128! Pielęgniarka była zaskoczona nie mniej niż ja. Okazało się, że na poziom cukru we krwi nie wpływa tez pozytywnie długie spanie, tym bardziej spanie zaraz po obiadokolacji. A ja dzień wcześniej zjadłam o 18 obiad, siadłam przed komputerem i przez godzinę oglądając coś poprawiłam mandarynkami, płatkami chocapic i jabłkiem. Po czym o 19tej padłam spać ze zmęczenia i nie wstałam już do następnego dnia rano. Tym razem się już zdrażniłam i powiedziałam sobie, że więcej nie będę jeździła w ciemno na badania. Pożyczyłam od Mamy gleukometr i z ciekawości codziennie rano mierzę sobie cukier – i co? Mam wzorowy! Ledwo koło 80ciu. Od trzech tygodni jednak nie dojechałam do luxmedu ponownie, więc prawo jazdy jeszcze nie przedłużone. Ale jutro już się wybiorę i przy okazji pójdę do tego lekarza medycyny pracy o to zaświadczenie do zrefinansowania zakupu okularów.
Aby moja lista do załatwienia na ten miesiąc się nie kurczyła za szybko dopatrzyłam się, że muszę jeszcze przerejestrować auto, bo skoro prawo jazdy dostanę już na nowe nazwisko, to i dowód rejestracyjny wypadało by uaktualnić.
Minął już miesiąc, a ja jestem zaledwie w połowie moich załatwień. Nie powiem, aby mi przybywało entuzjazmu w miarę odkrywania kolejnych rewelacji. Im więcej przeciwności losu, tym mniej mam zapału do załatwiania czegokolwiek… Może luty nie był najlepszym miesiącem na takie sprawy, ale teraz mamy już marzec! Dlaczego mój ewidentny pech nie skończył się wraz z końcem lutego?? Buuu….

Brak komentarzy: