wtorek, 17 marca 2009

Powoli do przodu

Wtorek okazuje się całkiem łaskawy i owocny. Udało mi się w końcu ruszyć do przodu kilka niezałatwionych spraw, wiec jestem całkiem zadowolona.
Poranek spędziłam w luxmedzie, walcząc twardo o dwa zaświadczenia. Straciłam mnóstwo, mnóstwo czasu stercząc razem z dziesiątkami innych pacjentów do medycyny pracy, którzy akurat tego konkretnego dnia wybrali się na wszelkiego rodzaju badania okresowe. Czasami trafi się taki termin, kiedy w przychodni jest mało osób, aż przyjemnie – przechodzi się wtedy z jednego gabinetu do drugiego bez czekania w nieskończoność, nudzenia się, oglądania ścian i wpatrywania w kolejkowiczów stojących obok. Co prawda nie bywam w luxmedzie często, ale ostatnimi czasy zdążyłam odczuć co znaczy dłuuuugie oczekiwanie na swój numerek. Chociaż w porównaniu do ostatniej wizyty u okulistki, która miała opóźnienie coś około półtorej godziny – dzisiejsze kolejki to był pikuś. Załatwiłam tym razem wszystko – alleluja! Jakimś fartem dostałam oba świstki z pieczątką bardzo miłego i życiowego lekarza, który doskonale znał się na tym co robi i był znacznie lepiej zorientowany w potrzebnych mi zaświadczeniach, niż ja sama. Dostałam więc i kwitek do przedłużenia prawo jazdy, teraz już na bezterminowe, i kwitek do refundacji okularów dla pracodawcy. Teraz potrzebuję jeszcze fakturę do kompletu…
W biurze obsługi mieszkańców złożyłam papierki do przedłużenia prawo jazdy, odebrałam dowód, co pewnie by mi umknęło, ale na szczęście pani od prawo jazdy mnie zapytała o to czy mam nowe. Zdążyłam nawet spotkać się z Mamą, która akurat była w okolicy, chwilę pogadałyśmy i poszłam pracować.
I tu czekała mnie tez miła niespodzianka, bo dostaliśmy plan szkolenia na czwartek i piątek i ponieważ zaczyna się ono od 9.30 rano, więc nie musimy jechać już jutro, bo spokojnie dojedziemy w czwartek rano. Co to oznacza? Że pójdę jutro po pracy na aerobik!! Hurra! Ta wiadomość mnie najbardziej uszczęśliwiła i od razu wyjazd wydał mi się znacznie bardziej atrakcyjny.
Dzisiaj aerobik sobie odpuściłam, skoro jutro mogę iść, dzisiaj zajmę się odsypianiem. Mam taki plan, ale z moich planów wyspania się nic nie wychodzi, chyba, że już jestem tak niewyspana i wykończona, że padam po południu na nos, zasypiam i śpię do rana. W innych wypadkach na planowaniu się kończy, bo chociaż jestem śpiąca, to szkoda mi wieczorem iść spać, bo to znaczy, że mój przyjemny wieczór się skończy, a jak się obudzę, będzie już rano i trzeba będzie iść do pracy i wysiedzieć tam swoje 8 godzin.
Odkładam więc ten moment, kiedy wyląduje w łóżku i tak tylko powtarzam co kilka minut do Łukasza: „Ja już idę spać” albo „Muszę już iść spać”, a nic z tego nie wynika. Łukasz po usłyszeniu tego samego stwierdzenia po raz piaty z rzędu zaczyna mi odpowiadać: „Tak tylko mówisz”, i każde z nas wraca do swoich zajęć. Po kilkunastu minutach mnie znów nachodzi fala zmęczenia, obiecuję wszem i wobec głośno, że idę już spać, Łukasz odpowiada mi, że i tak nigdzie nie dotrę, wtedy ja przypominam sobie, że chciałam jeszcze coś sprawdzić na necie / coś zrobić / miałam coś uprasować / coś przygotować / coś obejrzeć albo cokolwiek innego, co tylko zatrzyma jeszcze na chwilę dłużej ten przyjemny wieczór i koniec końców do żadnego spania nie zmierzam. Cała ceremonia powtarza się regularnie kilka razy w ciągu wieczoru do momentu, kiedy w końcu położę głowę na poduszkę i położę temu kres, co – jak przypuszczam – musi być ulgą dla Łukasza, bo nie musi już więcej słuchać moich jałowych zapewnień.
Teraz niestety nie ma Łukasza, wiec nie mam do kogo mówić wieczorami. Nie przeszkadza mi to jednak w przeciąganiu dnia do nieskończoności, a rano wstaje przez to jak neptyk. Dzisiaj musze się wyspać… Dzisiaj muszę się wyspać…. Może jak powtórzę sobie to odpowiednia ilość razy, to zakoduje mi się w głowie na tyle, aby jakimś cudem tego dokonać i pójść wcześnie spać….

Brak komentarzy: