niedziela, 29 marca 2009

Pierwsza rocznica

I nadszedł ten dzień: dzisiaj mija nasza pierwsza rocznica ślubu, tego właściwego, w kościele, z całą pompą, rodziną, znajomymi, weselem i zdjęciami. Można powspominać.
Co prawda świętowanie rocznicy mieliśmy przez 4 ostatnie dni, na wyjeździe w Krakowie, bo wiedzieliśmy, że dzisiejszy wieczór nie będzie do tego najodpowiedniejszy. Łukasz wyjechał po południu do Warszawy na jutrzejsze szkolenie, rocznicowy wieczór spędzam więc bez niego. Spędzam go w zasadzie sama, ale na słodko - mam stos gofrów z bitą śmietaną. :)
Z naszego wesela najbardziej zapadły nam w pamięć najśmieszniejsze momenty. Coś, co nas rozbawiło i co najłatwiej się przypomina.
Na sam początek - zaraz po wyjściu z kościoła, goście nas tak hojnie obrzucili ryżem, że dostałam woreczkiem z ryżem po głowie! :) Widać nawet na zdjęciu lecący na nas woreczek z ryżem.


Przed salą weselną Rodzice powitali nas chlebem i solą i trzeba było kawałek chlebka zjeść. Ale trudno było się do niego dobrać, więc zaczęliśmy skubać ozdoby z ciasta przyklejone do niego. Jak na złość też nie chciały dać się odłamać. W końcu poddałam się i poprosiłam Łukasza, aby mi coś ułamał, na co Rodzice zaczęli się śmiać, że aha, zaczyna się! - niby zaczyna się wyręczanie mężem przez żonę. :) Ale prawdziwy śmiech był dwa dni później, kiedy chlebek przysechł i zaczął się kurczyć i uwydatniły się dwie malutkie kromeczki przygotowane dla Państw Młodych, które powinniśmy byli sobie wyjąc i zjeść! Taa... gdyby jeszcze ktoś o nich wiedział! Były takie równiutkie z resztą chlebka, że wcale ich nie było widać. Zjedliśmy więc po kawałku kwiatka z chlebowego ciasta i popiliśmy szampanem. :)
Tusia w Krakowie wspominała, jak po czytaniu w kościele - bo Ksiądz nam dał czytania na mszy - Łukasz o mało nie spadł z mównicy, bo źle obliczył odległość do końca schodka. odwrócił się, aby ukłonić się do ołtarza i mocno się zachwiał. Na szczęście nie spadł siedzącemu obok Księdzu na kolana.
Łukasz i Krasy po weselu śmiali się, że ja swoje czytanie - ten list Św. Pawła o miłości - przeczytałam, jak zestaw ogłoszeń, albo nakazów i parafrazowali to mniej więcej w tonie: "Miłość - nie wywyższać się! Być miłym! szanować się!". Mieli przy tym odpowiedni ton głosu i wychodziło na to, że czytałam, jak przywódca wojsk - dyscyplina i porządek musi być.
Na filmie widać, jak Łukasz stoi na mównicy i czyta, a ja - niezbyt zainteresowana słuchaniem, oglądam sobie bukiet, poprawiam rękaw, rozglądam się na boki. No, przyznaję, to jest standardowe zachowanie moje, ale że akurat musieli to nakręcić podczas naszego ślubu! Co za niefart!
Mój Brat - utalentowany kamerzysta amator - nakręcił fascynujące ujęcia kałuży na drodze, płytek podłogowych w kościele, pleców ludzi stojących przed nim - bo jakoś ciągle zapominał, że ma w rękach włączoną kamerę. Strasznie fajny film do oglądania, zupełnie inne spojrzenie na uroczystości ślubne! :)
Na szczęście był też profesjonalny kamerzysta i zrobił nam płytki z filmem pokazującym trochę więcej.
Mamy fotki od fotografa, na których uśmiecham się zupełnie jak te dzieci na budyniu! Żabio-szeroki uśmiech dosłownie nie schodzi mi z twarzy ani na jedno ujęcie! Do tej pory się dziwię, że mi mięśnie nie zesztywniały! Normalnie się tyle nie uśmiechamw ciągu całego tygodnia, co nauśmiechaam się w ciągu tej jednej godziny!
Mamy też i trochę fotek od gości weselnych, te są najciekawsze, widać, co się działo przy stołach, jak się kto bawił. Najlepsze zrobiła Kama T. - jest seria zdjęć, gdzie mam takie miny, jak zwierzęta w zoo! Moje ulubione zdjęcia ślubne! :)
Na najdoskonalszym ujęciu wyglądam zupełnie jak struś! :) - patrz: ujęcie 3.
To też jest nietypowe spojrzenie na wesele i całą tą galę, zupełnie, jak film nakręcony przez mojego brata. A więc Panna Młoda w krzywym zwierciadle - czyli: jakich min nie robić przed aparatem na własnym weselu.

Na ostatnim zdjęciu jestem razem z autorką tych wybitnych fotek, Kama ty spryciaro - ciekawe dlaczego Ty nie masz takiej głupiej miny!? :))))
Z ciekawych fotek mamy jeszcze jedną, na której na błogosławieństwie Krasy - nasz świadek patrzy na nas z takim politowaniem i wyrazem twarzy, jakby chciał popukać się w głowę i powiedzieć "I co wy najlepszego robicie!? Powariowaliście?". A my niczego nie świadomi za chwilę się zaobrączkujemy.
Na weselu wywaliło korki od prądu i w pewnym momencie wszyscy sobie w najlepsze tańczą, śpiewają, właśnie ma lecieć refren, my tu się szykujemy z panem Smołką do zaśpiewania,a tu nagle muzyka milknie i słychać tylko gości śpiewających hurmą: "Kolorowych jarmarków!.." co ciekawe nawet, kiedy się zorientowali, że śpiewamy bez muzyki i tak wszyscy śpiewali dalej. Prąd za chwilę został reaktywowany i mogliśmy mieć akompaniament.
Co poniektórzy goście - nie będę wymieniać znazwiska, Tusia, ty wiesz, o kogo chodzi - ;) - z Panem Młodym na czele - wywinęli kanara na podłodze, która notorycznie była śliska. Nie to, że hurtowo się wywrócili - każdy zrobił to solo, w swoim czasie. Na szczęście nikomu nic się nie stało, no może trochę się ubranka wybrudziły. Teraz można się pośmiać.
Poza tymi ciekawostkami, które można sobie przypomnieć dla zabawy, slub i wesele udały się nam fantastycznie! Goście dopisali i bawili się od pierwszej piosenki, aż do białego rana, które przyszło wczęsniej niż zwykle, bo tej nocy przesuwaliśmy czas na letni.
Była to pierwsza niedziela po Świętach Wilkanocnych i już się taka prędko w marcu nie trafi. Nie za naszego życia. Niepowtarzalna okazja, aby się pobrać i żyć długo i szczęsliwie. :)

Brak komentarzy: