niedziela, 22 marca 2009

Już nie błądzę!

A więc w sobotę zmieniłam kierunek podróży i ruszyłam do Mielca do Łukasza i jego rodziny.
Wstawanie rano nie poszło mi najłatwiej, ale też nie szykowałam się na zrywanie z łóżka bladym świtem. Zapowiedziałam jeszcze dzień wcześniej, że zamierzam odespać i wypocząć, więc przyjadę dopiero po południu.
Rano - jak to w łikend bywa - nie miałam zbytniej motywacji do szybkiego wyszykowania się i pozbierania manatek, więc wsiadłam do samochodu dopiero o 12.30. Nie miałam tym razem GPSa, więc były mniejsze szanse zarówno, że trafię do celu, jak i że zabłądzę. Jak pokazuje mój przykład z grudnia, GPS nie daje gwarancji, że się człowiek (czytaj: Justynka) nie zgubi. Trochę żałowałam, że nie mam tego wynalazku, ale nie chciało mi się zrywać wcześniej tylko po to, aby podjechać po niego do rodziców, uznałam, że przed erą GPSów i wszelkiego rodzaju udoskonalonych sposobów nawigacji ludzie sobie jakoś radzili jeżdżąc ze zwykłą mapą i tarfiali do celu - najczęściej błądząc znacznie mniej niż ja z GPSem.
Zabrałam ze sobą umilacze czasu w postaci płyty Lenki z super piosenką "trouble is a friend" i audiobooka czytanego przez Szymona Sędrowskiego - niestety byli to "Chłopi" Reymonta - kawał zdwowej wiejskiej literatury. Mało zachęcające, ale miało to ten atut, że czytał to Sędrowski, poza tym nie miałam wielkiego wyboru, bo w domu mam jeszcze tylko "Świat według Garpa" Irvinga ale to w kawałkach. Irvinga jednak zdecydowanie lepiej mi się czyta, niż słucha. Poza tym ja jestem naprawdę kiepskim sluchaczem, bo ciągle się rozpraszam, moje myśli pierzchają, jak niesforne owieczki na prawo i lewo i przypominam sobie o słuchaniu dopiero po dłuższej chwili, przez co tracę długie fragmenty. A ponieważ "Świat według Garpa" zamierzam przeczytać, więc szkoda mi tej fajnej książki na takie niedbałe słuchanie, Reymontowi z drugiej strony nie szkodzi wcale chwila nieuwagi, bo jego opisy są tak dokładne i tak długaśne, że można spokojnie się wyłączyć na ładnych kilkadziesiąt sekund, nie tracąc nic cennego dla samej akcji. No, może przesadziłam, akcja w "Chłopach" jest tak powolna, że ta książka składa się chyba w 80% z opisów wszelkiego rodzaju i przemyśleń bohaterów... Jest jakieś słowo na coś co jest zbyt wolne, aby można to było nazwać akcją? Może ujmijmy to całościowo - fabuła książki polega na opisach.
Sędrowski do czytania ksiażek nadaje się średnio, bo ma dosyć charakterystyczny głos, nie jest o typowy głos lektora, gładki i delikatny. Ale nadrabia to świetnym modulowanem głosu dla każdej z postaci, to znacznie uatrakcyjnia słuchanie. Więc nawet "Chłopi" w jego wydaniu mi się spodobali, ksiązka mnie nawet wciągnęła, pomimo, że co jakiś czas coś mi umykało, bo musiałam się skupić na drodze. Cała droga bardziej kojarzy mi się teraz z tym, co działo się w książce, niż z tym co mogłam zobaczyć za oknem.
Wyobraźnia porafi wszystko mocno uprzyjemnić! :)
Dojechalam tak w towarzystwie tych "Chłopów" do samego Mielca, bez błądzenia! To jest dla mnie - i nie tylko dla mnie - najwiękze zaskoczenie! Dobrze pamiętałam, jak dojechać do Niska, bo to w zasadzie jak po sznurku, w większości po głównej drodze, trasa świetnie jest oznakowana. W Nisku natomiast zaczynały się trudności.
Najpierw zawracałam się zaraz po wjechaniu do miasta, bo zapomniałam, że skręt w lewo jest zaraz za znakiem z informacją o tym. Hmm.. zazwyczaj takjest, że jak stoi tablica, to przed skrzyżowaniem, do którego się odnosi, ale nie zawsze się dobrze poejdzie. Potem w poszukiwaniu trasy 872 zajechałam trochę za daleko w stronę Stalowej Woli, tym razem było to zaledwie kilkaset metrów, a nie 7 km, więc szybko zjechałam w osiedle i - ku mojemu zaskoczeniu - dosyć łatwo znalazłam właściwą drogę.
872 jechałam bez żadnych przygód aż do... jakiejś miejscowości, która ma dwa człony nazwy i nigdy jej nie pamiętam, skręciłam, jak trzeba w lewo i szukałam zjazdu w prawo na skróty na Mielec. Nie zamierzałam jechać do Kolbuszowej i nadrabiać kilometry, aby tylko jechać po znaczkach i po głównej. Najpierw więc zjechałam o wiele, wiele za wcześnie, ale stanęłam pod sklepem, z którego wyleciał jakiś uczynny pan i mnie dobrze pokierował. Przejechałam więc kolejne 5km, przejechałam też swój skręt w prawo, ale co tam! Zawróciłam się zaraz i wjechałam w te kozie wólki dobrym zjazdem. Jak przez te wioski przejechałam i nie zabłądziłam, to nie wiem. Majac w głowie obraz mapy, kierowałam się na lewo, bo z prawej strony mapy był Lublin, a wracać nie chciałam. Ku mojej radości dojechałam jednak do Przyszowa i skręciłam w prawo - byłam już pod samym Mielcem prawie.
Zadzwoniłam do Łukasza dopiero kiedy wjeżdżałam do miasta, był mocno zdziwiony, że nie zabłądziłam, bo spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego, że dojadę bez przygód. :)
Surprise surprise :)
Zdecydowanie lepiej mi się jeździ z "Chłopami" niż z GPSem, zapamiętam to na przyszłość. :)

Brak komentarzy: