sobota, 28 lutego 2009

Gram w darta bo mam farta!

Jakiś czas temu Ćwik przyniósł do pracy tarcę do darta i lotki. Nie załapałam do końca, jak ten pomysł się narodził, zdaje się, że na naszym ostatnim spotkaniu integracyjnym gdzieś między pizzą a piwem ktoś pomyślał, że przydało by się nam trochę sportu i rozrywki w przerwie od pracy.
Najpierw odbyły się poszukiwania odpowiedniego miejsca na powieszenie tarczy. Ktoś szalony wpadł na pomysł aby zawisła koło mojego biurka nad szafką, bo jest ona niska i było by w sam raz! Ciekawe dla kogo, bo na pewno nie dla mnie - chyba miałam się w tej wersji zasłaniać swoim monitorem przed rzutami co mniej zdolnych graczy... Na szczęście znalazło się lepsze miejsce, koło drzwi wejściowych, szafka została tam przestawiona, a w zamian koło mnie wylądowała duża szafa.
Codziennie rozgrywa się kilka rundek darta, czasem gr
a więcej osób, czasem miej, ogólnie robi się wtedy wesoło i głośno.
Ja początkowo nie pałałam chęcią grania, bo niespecjalnie jestem dobra w lotki, a co poniektórzy u nas przejawiają w tej dziedzinie ewidentny talent. W końcu jednak się skusiłam i okazało się to nie takie trudne, zwłaszcza, kiedy nie liczy się na wybitne osiągnięcia, a wręcz przeciwnie uważa się za kiepskiego zawodnika. Nawet udaje mi się nie zostawać na samym tyle i czasem rzucam bardzo ładnie. Raz nawet wygrałam - byłam zdumiona, bo udało mi się na końcu rzucić dokładnie w pole, gdzie celowałam! Do tej pory nie wiem, jak było to możliwe, grunt, że miałam chwilę radości. :)
Najśmieszniej jednak było, kiedy raz rzuciłam lotkę, a ta wbiła się w... ścianę! Wbiła się i tak została, nie miała zamiaru odpaść.
W ścianę co jakiś czas rzuca każdy, nikt oczywiście w nią nie celuje, ale zdarzyło się to już nie jeden raz. Ściana wokół tarczy jest cała podziubana, przyjęła już wiele rzutów, ale jeszcze nikomu nie udało się wbić lotki na tyle mocno w ścianę, aby lotka w niej się utrzymała. Mi jakimś cudem ten wyczyn się udał, chociaż nie należę do silnych osób i jestem raczej wątłej postury. Ćwik akurat miał przy sobie aparat i uwiecznił to niecodzienne zdarzenie.


Po kilku dniach dostaliśmy fotkę w mailu. Na co Puczos ujawnił swój talent do tworzenia komiksów i skomentował to malem bez treści, ale za to z wiele mówiącym załącznikiem :


Do śmieszniejszych przypadków zdecydowanie zaliczają się wybitne rzuty, które trafiają w przyciski na tarczy, a że jest to tarcza elektroniczna, to co zdolniejsi gracze jednym ruchem reki na odległość : resetują grę, przełączają użytkownika, zmieniają ustawienia. Było już wiele takich przypadków i niezmiennie są one zabawne i przynoszą nieoczekiwany zwrot akcji.
Najciekawszy jednak przypadek związany z dartem, jaki widziałam, przydarzył się mojemu bratu, a raczej jego dwom kolegom. Swego czasu Adaś miał tarczę do darta powieszoną w pokoju. Był zdaje się wtedy po operacji i spędzał dużo czasu w domu. Odwiedzali go często koledzy, grali sobie w te lotki i się wygłupiali, typowe dla nastolatków. Tarcza była drewniana, a lotki miały ostre metalowe końce. Pewnego dnia grali sobie chłopaki w te lotki zupełnie spokojnie i nagle przylatuje do mnie Adaś z pytaniem czy mamy wodę utlenioną i bandaż, bo Churchilowi wbuła się lotka w rękę i leci mu krew. Okazało się, że Churchil podszedł do tarczy i wyciągał lotkę , a w tym momencie, ktoś inny rzucił lotkę i przybił Churchila do tarczy. Pocelował przy tym precyzyjnie w tą cienką skórkę, jaka jest między kciukiem, a palcem wskazującym, na całe szczęście Churchila z resztą. Nie mogło go to za bardzo boleć, bo tomiejsce nie nalezy do najintensywniej unierwionych, mięśni tam nie ma, sama skóra, bardzo to nie krwawiło. Churchil jednak zbladłi generalnie ledwo stał na nogach. Doznał biedak większych obrażeń na psychice niż na ciele, a zdecydowanie przeżył traumę.
Nie wiem do tej pory co strzeliło do głowy temu frugiemu chłopakowi, aby rzucić sobie beztrosko metalową lotkądo tarczy dokładnie w momencie, kiedy stał tam Churchil. To, że miał na tarczy rękę, to już drugorzędna sprawa, ale przecież lotek nie wyciaga się stojąc w drugim kącie pokoju, więc Churchil musiał być blisko tarczy, kiedy ten się szykował do rzutu. Widocznie nie wyglądało na to, aby Churchil się miał na tarczę rzucić sam i zasłaniać ją własnym ciałem, skoro finał był taki, jaki był. Szczęscie w nieszczęściu, że chłopak rzucał na tyle dobrze, że Churchilowi się ta lotka nie wbiła w głowę, bo zamiast naklejać mały pasterek, dzwonilibyśmy po pogotowie. Swoją drogą paramedycy chyba by umarli ze śmiechu widząc gościa z lotką wbitą w głowę kolesia... My pękaliśmy ze śmiechu na wspomienie ręki Churchila przybitej do tarczy. :)

Brak komentarzy: