Nadzieja matką głupich podobno. Naiwnych na pewno!
Moja ogromna, naiwna nadzieja, że po intensywnym stepie poniedziałkowym nie będę mieć zakwasów rozwiała się już we wtorek po południu.
W pracy nie było najgorzej, trochę czułam łydki, ale nic wielkiego, już zdążyłam się ucieszyć, że moje mięśnie potraktowały mnie łaskawie, kiedy wieczorem zaatakowały znienacka i dały mi do wiwatu.
W pracy chodzę w czółenkach na obcasach. Kozaki zimowe mam też na dużym obcasie, co okazuje się bardzo zdradliwe! W butach na obcasie palce są niżej niż pięta, a przez to łydka jest skurczona - czytaj: jak łydki mają zakwasy, to mniej to czuć, kiedy chodzi się w butach na wysokim obcasie.
Po pracy dosyć długo byłam na mieście, wróciliśmy do domu dopiero wieczorem. Kiedy zdjęłam kozaki i postawiłam stopy płasko na podłodze - nagle okazało się, że nie mogę wyprostować nóg! Co to był za ból! Miliony małych żyletek w łydkach. Chodziłam jak kaczka - paralitka! I oczywiście najtrudniej było rozruszać mięśnie za każdym razem, kiedy posiedziałam chwilę nieruchomo. Przy pierwszych krokach nie mogłam się opanować i tylko kwękałam, na co Łukasz stwierdził, że nie idę więcej na żaden aerobik, skoro potem tak mam cierpieć. Ja jestem przeciwnego zdania - skoro TAK cierpię po jednym treningu, to tym bardziej muszę ćwiczyć więcej, bo moja kondycja ewidentnie gdzieś zaniknęła.
Okulistka - pomijając, że miała skandaliczne opóźnienie i czekaliśmy na wejście pod gabinetem półtorej godziny - zrobiła mi gruntowne badanie wzroku i zakropiła atropinę. To dopiero paskudny wynalazek, nie dość, że nic z bliska nie widać po tych kroplach, to jeszcze oczy fizycznie bolą przy patrzeniu blisko i od światła. Spędziłam 2 godziny czekając na badanie / badając sobie wzrok, a Łukasz w tym czasie czekał na mnie w Empiku przeglądając jakąś pasjonującą (go) książkę. Na szczęście nie nudził się i nie gapił w sufit, jak ja w tej poczekalnie w luxmedzie. W pewnym momencie byłam już skazna na nudę, bo nawet nie mogłam sobie poczytać ich super - gazetki przez tą atropinę.
Wieczór w domu okazał się więc ciekawy dla mnie - nie dość, że kuśtykałam jak ofiara, to jeszcze nic z bliska nie widziałam wyraźnie. Pomyślałam, że tak będzie wyglądało moje życie za kolejnych... 40 - 50? lat, na starość. Miałam przedsmak niewygód wieku starczego i wcale mi się to nie podobało. Zdecydowanie lepiej być sprawnym...
Moja ogromna, naiwna nadzieja, że po intensywnym stepie poniedziałkowym nie będę mieć zakwasów rozwiała się już we wtorek po południu.
W pracy nie było najgorzej, trochę czułam łydki, ale nic wielkiego, już zdążyłam się ucieszyć, że moje mięśnie potraktowały mnie łaskawie, kiedy wieczorem zaatakowały znienacka i dały mi do wiwatu.
W pracy chodzę w czółenkach na obcasach. Kozaki zimowe mam też na dużym obcasie, co okazuje się bardzo zdradliwe! W butach na obcasie palce są niżej niż pięta, a przez to łydka jest skurczona - czytaj: jak łydki mają zakwasy, to mniej to czuć, kiedy chodzi się w butach na wysokim obcasie.
Po pracy dosyć długo byłam na mieście, wróciliśmy do domu dopiero wieczorem. Kiedy zdjęłam kozaki i postawiłam stopy płasko na podłodze - nagle okazało się, że nie mogę wyprostować nóg! Co to był za ból! Miliony małych żyletek w łydkach. Chodziłam jak kaczka - paralitka! I oczywiście najtrudniej było rozruszać mięśnie za każdym razem, kiedy posiedziałam chwilę nieruchomo. Przy pierwszych krokach nie mogłam się opanować i tylko kwękałam, na co Łukasz stwierdził, że nie idę więcej na żaden aerobik, skoro potem tak mam cierpieć. Ja jestem przeciwnego zdania - skoro TAK cierpię po jednym treningu, to tym bardziej muszę ćwiczyć więcej, bo moja kondycja ewidentnie gdzieś zaniknęła.
Okulistka - pomijając, że miała skandaliczne opóźnienie i czekaliśmy na wejście pod gabinetem półtorej godziny - zrobiła mi gruntowne badanie wzroku i zakropiła atropinę. To dopiero paskudny wynalazek, nie dość, że nic z bliska nie widać po tych kroplach, to jeszcze oczy fizycznie bolą przy patrzeniu blisko i od światła. Spędziłam 2 godziny czekając na badanie / badając sobie wzrok, a Łukasz w tym czasie czekał na mnie w Empiku przeglądając jakąś pasjonującą (go) książkę. Na szczęście nie nudził się i nie gapił w sufit, jak ja w tej poczekalnie w luxmedzie. W pewnym momencie byłam już skazna na nudę, bo nawet nie mogłam sobie poczytać ich super - gazetki przez tą atropinę.
Wieczór w domu okazał się więc ciekawy dla mnie - nie dość, że kuśtykałam jak ofiara, to jeszcze nic z bliska nie widziałam wyraźnie. Pomyślałam, że tak będzie wyglądało moje życie za kolejnych... 40 - 50? lat, na starość. Miałam przedsmak niewygód wieku starczego i wcale mi się to nie podobało. Zdecydowanie lepiej być sprawnym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz