czwartek, 26 lutego 2009

Poniedziałkowo na sportowo

W poniedziałek po pracy wybrałam się na aerobik. W zasadzie to zdanie powinno brzmieć : w poniedziałek dotarłam na aerobik. Ku mojemu zdumieniu z resztą.
Wybierałam się na aerobik już od dawna, nie przymierzając od ponad roku. Planowałam, wybierałam zajęcia, przynosiłam do pracy cały strój łącznie z butami, w nadziei, że kiedy wyjdę z pracy jakimś magicznym cudem zachce mi się pójść poćwiczyć. I nic. Zanim skończyło się moje 8 godzin pracy zmieniałam zdanie, traciłam zapał i ochotę , wracałam więc po pracy do domu, albo wynajdywałam sobie inną ważną rzecz do zrobienia, a aerobik szedł w odstawkę. Nie mówiąc już o tym, że już wiele razy próbowałyśmy się z koleżankami umówić na wspólne wyjście ale nasze grafiki niegdy, niegdy się nie zgrały. Totalna klapa.
Moje mięśnie co jakiś czas błagały mnie o odrobinę wysiłku. Siedząc w pracy przed komputerem często czuję takie leciutkie mrowienie i nachodzi mnie nieodparta ochota, aby pobiegać, porobić przysiady, pajacyki, albo cokolwiek, co mnie rozrusza, najlepiej tez przy okazji zmęczy chociaż odrobinkę. Zdecydowanie dziwaczne uczucie, może dzieciaki takie właśnie miewają na moment przed tym, zanim zerwą się i zaczynają biegać w kółko. To dosyć powszechne zjawisko, kiedy dzieci muszą po prostu się wyszaleć.
Przez dwa lata chodziliśmy z Łukaszem na basen – średnio tak raz w tygodniu, ale po półtora roku minął mi zapał i odechciało mi się. Trochę zniechęcił mnie karnet – wykupiliśmy sobie w zeszłym roku karnety na cały rok pływania w środowe wieczory na basenie w podstawówce obok naszego bloku. Po kilku miesiącach pływanie stało się bardziej przymusem niż wyborem, a wiadomo, że człowiek, jak coś musi, to mu się odechciewa. Mi na pewno. Nie lubię takich niekoniecznych zobowiązań. Pływanie straciło przez to swój urok, ja straciłam zapał, po jakimś czasie zamiast mnie na basen częściej chodziła siostra.
Poza tym w zimie perspektywa spędzenia 45 minut w chłodnej wodzie, potem cały ten korowód z suszeniem się, wycieraniem i wychodzenie na mróz – to zdecydowanie jest zniechęcające. A chyba najtrudniej się przełamać i wejść do zimnej wody. Najczęściej w basenach woda jest przynajmniej chłodnawa, a zdarza się, że jest taka zimna, że pomimo pływania non stop wychodzę zmarznięta, jak sopel lodu i potem długo nie mogę się rozgrzać. Naprawdę nieprzyjemne, zwłaszcza, jak przez to złapię katar. Łukasz jest znacznie odporniejszy na lodowata wodę i nadal chodzi pływać, teraz już sam.
Ćwiczenia na sucho za to wydają się mi się teraz łatwizną. Znacznie mniej zachodu z przebieraniem, nie trzeba się kąpać razem z dwudziestką innych kobiet, suszyć włosów, no i nie muszę się przełamywać, jak było z wchodzeniem do wody.
Mimo wszystko dotarcie na aerobik wydawało mi się niemożliwe, zdecydowanie brakowało mi wytrwałości w zrealizowaniu swoich planów. Jednego dnia pakowałam strój do torby, a następnego wypakowywałam go w stanie nietkniętym.
W poniedziałek pracowałam do 18, w większości klubów, które są tu blisko zajęcia zaczynają się o pełnych godzinach, tylko w Mieście Kobiet na Globusie zaczynają się o pół do godziny. Poszłam więc tam. Najpierw nie mogłam znaleźć wejścia. Obeszłam Globus z jednej strony i nic! Znalazłam tylko gabinet kosmetyczny. Poszłam w druga stronę – nic, tylko jakieś druciane schody. Na szczęście trafił się strażnik, który mi wskazał drogę. Okazało się, że po tych drucianych schodach, przyprawiających o zawroty głowy i to niesamowite uczucie graniczące z lękiem wysokości, trzeba zejść dwie kondygnacje w dół i wejście się tam znajdzie.
Pani w recepcji zapytała czy miałam rezerwację. Nie miałam. Stwierdziła więc łaskawie i dosyć ostentacyjnie, że „jeszcze mnie wpuści” – cokolwiek by to znaczyło. Przebrałam się w szatni i poszłam na salę. Nie było dużo chętnych do ćwiczenia na tą godzinie, spokojnie mogło wejść jeszcze z 5 osób i nadal byłoby wystarczająco miejsca. Nie wiem więc co było tak wielkim problemem dla recepcjonistki…
Step jest odrobinkę łatwiejszy niż zwykły aerobik, bo ma prostsze kroki, co oznacza, że początkująca ja mam większą szansę na zapamiętanie układu kilku figur, mogę więc bardziej nadążyć za grupą. Przyznam, że nie było tak najgorzej, nawet dawałam radę, chociaż przy bardziej skomplikowanych układach (czytaj: przy połączeniu więcej niż 3 figur na raz) się gubiłam i tylko dreptałam w miejscu. Ale dzielnie walczyłam i starałam się wszystkie kroki załapać.
Kiedy wyszłam z klubu przez moment szłam wolno rozmawiając przez telefon, ale potem zorientowałam się, że już dawno skończyłam rozmowę, a idę nadal wolno, jak ślimak! Chciałam przyspieszyć kroku, ale nic z tego nie wyszło! Nadal wlokłam się noga za nogą i nie mogłam zmobilizować mięśni do większego wysiłku, przy czym im byłam bliżej samochodu, tym trudniej mi się szło. Mięśnie kompletnie opadły z sił. Dosnułam się do auta i przez moment walczyłam z pokusą, aby nie jechać nigdzie, tylko zostać, gdzie był samochód zaparkowany i tak tylko sobie siedzieć za kierownicą, aż jakimś cudem ożyję. Mimo silnej pokusy jednak pojechałam do domu. Na klatce schodowej oczywiście miałam ochotę usiąść na pierwszym lepszym schodku i już tak zostać, bo każdy schodek był nie lada wyzwaniem. Łukasz usłyszał domogon, otworzył mi drzwi do mieszkania i czekał w nich, aż dotrę. Kiedy mnie zobaczył wyszedł aby wziąć moją torbę i powiedział : "Daj, wezmę to od ciebie, bo ledwo idziesz!", na co ja odpowiedziałam, żeby wziął mnie, bo nie przebrnę przez ostatnie kilka schodków.
W domu oczywiście ożyłam, zjadłam kolację i odpoczęlam. Miałam tylko nadzieję, że nie będę miała mega zakwasów!

Brak komentarzy: