wtorek, 10 lutego 2009

Kto wymyślił autobusy ??!

Dzisiaj po pracy zamierzałam pójść na zakupy. Nie daleko - tylko do kilku sklepów w okolicach Zana, ale że są one blisko siebie, więc nie było sensu jechać samochodem i wysiadać co kilkanaście metrów. Najdalej miałam dotrzeć do L'ecelrca, a więc dosłownie półtora przystanka od pracy. Pomyślałam, że jeśli zostawię samochód pod pracą, nie będzie mi się chciało wracać do niego na piechotę i prościej byłoby wsiąść pod L'eclercem do autobusu i przyjechać do domu. Akurat spod L'eclerca jeździ ich dużo i to z dwóch przystanków, w dwa różne kierunki, podjeżdżają z dwóch stron pod osiedle, co najważniejsze - jest w czym wybierać, można bez problemu i szybko dojechać na Porębę. W przebłysku mojego geniuszu, wpadłam więc na wspaniały pomysł, aby zostawić Łukaszowi w pracy samochód, wtedy przejdę się po sklepach, a spod L'eclerca pojadę komunikacją miejską. Pomysł zgubny w swej pozornej prostocie.
Jeżdżę samochodem z 4 lata, więc się zwyczajnie oduczyłam używania komunikacji miejskiej i teraz każde sporadyczne użycie jej okazuje się bardzo skomplikowaną kwestią.
Łukasz był trochę niechętny do mojego dzisiejszego pomysłu, zapewne mając w pamięci moje przeboje z autobusami, dał się jednak przekonać i wziął kluczyki i dokumenty. Moje przygody z MPK się mnożą i zaliczyłam już dwie wtopy w tej dziedzinie, dostarczyłam co niektórym osobom rozrywki, a sobie dawkę emocji.
Moja czarna passa z MPK rozpoczęła się, kiedy miałam pojechać z Poręby na Zana do pracy. Łukasz wieczorem tłumaczył mi jakimi autobusami mogę jechać, jakim mam nie jechać i tak się skupił na tym, abym nie wsiadła tylko w 31 które będzie jechać na Węglin, że powtarzał mi to kilka razy. W 31, które będzie miało napisane Paderewskiego mogłam wsiąść, ale jeśli będzie Węglin, to nie mogę. Było już późno, byłam potwornie zmęczona i w końcu powiedziałam, żeby przestał mi powtarzać tak uparcie o tym Węglinie, bo w końcu tylko to zapamiętam. Następnego dnia wyszłam rano z domu i zaraz za progiem odebrałam telefon od koleżanki, która była w trakcie załatwiania kredytu hipotecznego i miała z tym zadziwiający niefart. Rozmawiałam z nią aż do samego przystanku, zagłębiłam się w temat i trochę oderwałam od rzeczywistości. W pewnym momencie patrzę, rusza autobus, podjeżdża – 31, patrzę, ma tabliczkę Węglin, coś znajomego, dobrze trafiłam, wsiadam więc! Szybko pożegnałam Kamę i wsiadłam autobus. Zaraz za rondem autobus skręcił w Al. Jana Pawła II i szybko musiałam wysiadać, bo wcale nie było mi to po drodze. Wysiadłam więc pod kościołem i poszłam na piechotę do pracy, wkurzona. Zadzwoniłam do Łukasza, który smacznie spał i powkurzałam się na MPK i na ten cały Węglin i na to, co za idiota wymyślił, aby autobusy z tym samym numerem miały dwie różne trasy! Najwyraźniej ktoś, kto nie musi tych autobusów używać!
Ta historia prześladowała mnie jeszcze długo, długo potem, a uciechę z niej mieli zwłaszcza Łukasz i Kamisio. Śmiali się z niej zawsze, kiedy jakiś temat się z MPK skojarzył, a gryps funkcjonuje dotychczas.
Za drugim razem miałam pojechać z Zana na Krakowskie Przedmieście do banku. Przestudiowałam rozkład jazdy, zrobiłam wywiad u Łukasza, co mi pasuje, naszykowałam się, kupiłam bilet i kiedy podjechało 39 byłam przekonana, że o ten autobus mi chodziło. Wsiadłam, ruszyliśmy z Zana i zamiast na rondzie skręcić w Filaretów w lewo, w stronę Centrum, autobus skręcił w prawo w stronę naszego osiedla! A to się zdziwiłam! Zapytałam panią siedzącą koło mnie, czy on nie powinien pojechać do centrum na co ona odpowiedziała, że on tak jedzie. Widząc moje zdumienie wyjaśniła, że 39 ma taką trasę na około Skarpy, ale dotrę gdzie chcę na pewno. Kto to widział, aby jechać taką trasą do Centrum!? Spodziewałam się, że autobus zakręci na rondzie na naszym osiedlu i już rozważałam czy nie wysiąść i nie iść do domu, zwłaszcza, że lał deszcz, wiec bliskość domu była kusząca, ale on wcale nawet nie zakręcił na ten ślepy zaułek z przystankiem, ku mojemu zaskoczeniu! Zaczepiłam tą panią jeszcze raz upewniając się, czy na pewno do centrum zmierzamy, pani odparła, ze tak. Nie wysiadłam więc i pojechałam dalej. Autobus po drodze utknął w korku, wlókł się niemiłosiernie, a w końcu po długiej podróży, podjechał na Okopową od strony, której się nie spodziewałabym nigdy! Wysiadłam zdumiona pod parkingiem na Okopowej i przez moment się zawahałam, zastanawiając w którym kierunku iść na przejście dla pieszych aby mieć najbliżej. Pani również wysiadła i widząc, jak stoję i myślę – musiałam wyglądać wyjątkowo niekumato – zaczęła mi tłumaczyć w którą stronę iść, aby dotrzeć na Krakowskie. To już całkiem mi odjęło mowę! Niemożliwe! W moim własnym mieście, po którym chodzę od 30 lat, kobiecina tłumaczy mi jak z Okopowej dojść na Krakowskie Przedmieście! Jedno skrzyżowanie dalej. Nie wyprowadziła jej z błędu, niech myśli dalej, że jestem przyjezdna i nie znam miasta, podziękowałam i ruszyłam zgodnie z jej wskazówkami. Stwierdziłam tylko, że lepiej nie używać MPK, bo najwyraźniej wychodzę na idiotkę.
Tego dnia do domu większość trasy wróciłam na piechotę, miałam parasol, więc deszcz nie był mi straszny, a zdecydowanie mniej zniechęcający niż podstępne autobusy MPK.


Nic dziwnego wiec, że dzisiaj Łukasz był dosyć powściągliwy odnośnie mojego pomysłu wracania autobusem, ale przystał na niego i wytłumaczył mi dokładnie jaki autobus jedzie do nas na osiedle - a raczej jakie autobusy - z przystanków koło L'eclerca i poszłam. Ledwo wyszłam z pracy zadzwonił jeszcze aby mi powiedzieć za ile bilety się kupuje. Bilet akurat kupiłam bez problemu w kiosku, sprzedawca sam wiedział, jaki to jest normalny bilet i za ile. Rozmowny przy tym nie był, więc się musiałam dwa razy dopytać czy normalny jest za dwa zero zero złote.
Zrobiłam zakupy, obeszłam 4 sklepy i zmęczyłam się. Miałam tez trochę ciężką siatkę, a że wstałam rano o 5.45, to po 18 byłam już zmęczona i głodna i zachciało mi się już być w domu. Przemyślałam sprawę autobusów i stwierdziłam, że nie mam co iść na 9 albo 14, bo podjadą na osiedle ze strony bliżej mi nie znanej. i potem będę błądzić do domu.
W tamtym kierunku jeżdżę tylko samochodem, po szosie, która jest jedna i nie da się na niej zabłądzić, ale idąc na piechotę sprawa ma się zupełnie inaczej. Kiedyś odprowadzałam wieczorem na ten przystanek koleżankę i poszłyśmy szosą, bo tak było mi najprościej. Kama wsiadając do autobusu poradziła mi, że znacznie prościej (ha! to jest dopiero pojęcie względne) będzie mi wrócić między blokami, na skróty, zdecydowanie bliżej, tak, jak zazwyczaj mieszkańcy Poręby robią. Poszłam więc między te bloki, weszłam w niby znane mi okolice i... i w zasadzie nie wiem co się z tym osiedlem stało, bo nagle znalazłam się gdzieś. Kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem! Nie poznawałam nawet jednego bloku, nie wiedziałam w którym końcu osiedla jestem, szłam tylko kilkaset metrów, a zastanawiałam się czy przypadkiem nie dotarłam na jakieś zupełnie inne osiedle! Zabłądziłam tak, że nie wiedziałam skąd przyszłam, w którą stronę iść i na co się kierować. Było już ciemno, wiec wszystko wyglądało jakoś nieznajomo, weszłam między jakieś bloki i okazało się, że nie ma z nich przejścia na drugą stronę, zeszłam więc na pół-dziko po jakiejś mini skarpie i postanowiłam iść po prostu, bo nie widziałam innego wyjścia. Ludzi było mało, ja nie miałam telefonu, a Łukasz był w pracy. Ja nie miałam okularów, więc w lekkiej wieczornej mgle wszystko co było dalej troszkę mi się rozmazywało. Trudno było mi więc zobaczyć co mam dalej przed sobą. Z resztą między tymi blokami za daleko się wzrokiem nie sięgnie i tak. Pobłądziłam po tej strefie mroku jeszcze kilkanaście minut i w końcu wyszłam na znajomą ulicę, koło Stokrotki, ale podeszłam do niej z kierunku, którego bym się nie spodziewała. Kama śmiała się ze mnie potem, ale miała szczęście, że razem szłyśmy szosą, bo przynajmniej nie zabłądziła. Chociaż - weszłyśmy w błoto na rozkopanym trawniku, lecąc na przełaj przez dwupasmówkę w przebudowie. Trochę się w tym błocie uciapała, ale śmiesznie było. :)


Więc postanowiłam iść dzisiaj na przystanek przy Zana na 37, podjadę od Filaretów pod osiedle, będę w domu.
Na przystanku okazało się, że mam do autobusu jeszcze 14 minut, więc aby nie stać bezczynnie przeszłam na piechotę jeden przystanek dalej w stronę domu. Kiedy dotarłam do drugiego zostało mi jeszcze 8 minut, więc przeszłam kolejny. Doszłam tym sposobem do przystanku na Filaretów i pomyślałam, że tu będzie znacznie więcej autobusów, nie tylko 37 - zaczęłam więc studiowanie rozkładu jazdy. MPK było tak dowcipne, że zmienili kompletnie sposób opisywania tras autobusów od czasu, kiedy przesiadłam się w samochód, a nowego nie udało mi się dotąd rozszyfrować, więc nic konkretnego się nie dowiedziałam. Podjechały dwa autobusy - 31 i 26. Zapytałam uprzejmie pana wsiadającego do 31 czy dojadę na Porębę i czy ten autobus zakręca na rondzie. Pan uprzejmie potwierdził, więc wsiadłam, skasowałam bilet i usiadłam naprawdę zmęczona. Przejechaliśmy dwa przystanki i okazało się że ten pan mnie okłamał! Autobus skręcił w Al. Jana Pawła II w prawo, zamiast pojechać prosto pod moje osiedle! A pytałam człowieka jak będziemy jechać!
Łukasz co prawda twierdzi, że facet mi dobrze powiedział, bo na Porębę bym dojechała, ale na ten drugi przystanek, którego chciałam uniknąć. A na rondzie autobus faktycznie skręcił, tyle, że nie o to rondo mi chodziło! Najwidoczniej trzeba było to bardziej sprecyzować. Ja jednak jestem zdania, że zostałam wprowadzona w błąd, jak z resztą zawsze, kiedy muszę przemieścić się za pomocą MPK. Różne rzeczy mnie w ten błąd wprowadzają, skutek jednak jest zawsze taki sam – najpierw błądzę, potem idę na piechotę.
Cóż było robić, zabrałam swoją siatkę i wysiadłam pod kościołem. Postanowiłam iść dalej na piechotę, miałam już tylko kawałek – przez osiedle, a potem przez wąwóz. Przejście przez osiedle po ciemku nie było tak proste, jak się spodziewałam, trochę pobłądziła, musiałam się wracać i za nic nie mogłam trafić w miejsce, gdzie zaczyna się alejka biegnąca przez wąwóz. Znalazłam ją w końcu, kierując się na czuja w odwrotnym kierunku niż mi podpowiadała intuicja, ale że moja intuicja jest złośliwym łgarzem, tylko to co robię wbrew jej wychodzi mi na dobre. Nie zdenerwowałam się tymi przeciwnościami losu tylko dlatego, że byłam zajęta myśleniem i nie przeszkadzało mi zmienianie trzy razy kierunku. Alejka przez wąwóz była w trakcie przebudowy, co mnie dosyć zdziwiło, dawno już nią nie szłam, więc nie miałam o tym pojęcia. Obejrzałam sobie mostek w budowie i podreptałam dalej.
Wróciłam do domu wykończona, mijając kościół pod naszym blokiem rozważałam przez chwilę czy nie wejść do niego i nie posiedzieć sobie aby odpocząć, ale dowlokłam się już te kilkanaście metrów do własnych drzwi.
To była długa droga do domu. MPK zdecydowanie postawiło sobie za punkt honoru aby mnie wozić wszędzie tam, gdzie nie chcę i robić mi najwyraźniej na złość. Zdecydowanie wolę chodzić na piechotę, niedługo będzie ciepło, to żaden autobus nie będzie mi potrzebny. :)

Brak komentarzy: