czwartek, 26 lutego 2009

Sztuka w trudach tworzona

Kamisio malowała obraz na zamówienie - taki widoczek w ciepłych barwach. Zamówiła go sobie Marzenka, która niedawno wprowadziła się do nowego mieszkania i potrzebowała czegoś - jak to określiła: "przyciągającego wzrok" do powieszenia w salonie. Mena wyszukała sobie w internecie zdjęcie z krajobrazem, które po pierwsze pasowało jej kolorystycznie do wystroju wnętrza, a po drugie spodobało się jej. Dokładnie w tej kolejności. Najważniejsza była paleta kolorystyczna. Na podstawie zdjęcia miał powstać obraz.


Jak okazało się w praktyce obraz miał długą drogę do przejścia od chwili złożenia zamówienia, do momentu, kiedy zawisnął na ścianie. Cała historia była dosyć komiczna. Zdecydowanie sprawy przybierały niespodziewany obrót.
Kamisio zaczęła malować obraz jakoś w okolicach grudnia, n pewno jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Przesłałam jej fotkę z widoczkiem i kilkanaście dni później już oglądaliśmy pierwsze warstwy farby na płótnie. Kamisio kupiła ogromny blejtram, panoramiczny - chociaż nie wiem czy stosuje się takie określenia do obrazów, na pewno ekrany TV są panoramiczne, w każdym razie ten blejtram zwalał z nóg swoją wielkością. Miał chyba z półtora metra długości, wysokość jakąś standardową, chyba 70 cm. Nie pamiętam dokładnie.
Zdjęcie nie było takie panoramiczne, więc dolna cześć została oberwana, aby wymiarami pasowało do wielkości płótna. Przy pierwszym oglądaniu we trójkę z Mamą i Łukaszem wyraziliśmy swoje skromne i zupełnie laickie zdanie w kwestii tego, co na obrazie naszym zdaniem powinno być namalowane inaczej. Kamisio przyjęła tą komercyjną krytykę bez słowa, wychodząc z założenia, że nasze niewprawne gusta będą bardziej adekwatne do oczekiwań jej klientki, bo wiadomo, że plastycy mają bardzo indywidualne upodobania.
Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że góry na widoczku są trochę za małe, a poza tym powinny być bielsze na szczytach - na co Kamisio oświeciła nas, że to żadne góry nie są, to są piaszczyste pagórki! Kiedy się bardziej przyjrzałam fotce, faktycznie dostrzegłam, że to są małe wertepki, a nie żadne wysokie góry. W dodatku pada na nie pomarańczowe światło, najwyraźniej z zachodzącego za obiektywem sł
ońca. W takim razie czepiliśmy się lasów - zdecydowanie są na obrazie za rzadkie. Na to Kamisio zaoponowała, że to nie są żadne lasy, tylko krzaczki! Faktycznie, po wytężeniu wzroku dostrzegłam, że drzewa i gęste lasy dorobiła sobie moja wyobraźnia. Przyznam, że przenikliwość Kamisio mnie zdumiała! Ona chyba jako jedyna patrzyła na to zdjęcie i widziała je. Wszyscy inni patrząc widzieliśmy to co chcieliśmy widzieć, albo raczej to co nam się zdawało, że widzieliśmy.
Ustaliliśmy jednak, że dla dobra obrazu góry będą wysokie, a pod nimi będą
się rozpościerały gęste lasy - jak to w naturze.
Obraz miał jednak niefarta zaraz na starcie, bo wkrótce potem Kamisio się rozchorowała i odleżał się nieruszony aż do świąt. W okolicach świąt artystka zrobiła drugie podejście do niego i coś tam domalowła, po czym rozpoczęła się sesja na studiach i musiała porzucić malowanie zarobkowe na rzecz mnóstwa projektów, jakie przygotowywała na zaliczenia. W lutym, po sesji temat obrazu powrócił. Niestety, skoro już się tak odwlokło jego kończenie, Kamisio trudno było do niego wrócić. To niestety taka przypadłość każdego artysty, że wszystko ma swój czas i jeśli się go przegapi, traci się serce i zacięcie do projektu. Ale trzeba było przecież obraz domalować, dopracować i skończyć. Kamisio robiła kilka podejść do niego, domalowywała to w jednym miejscu trochę, to w innym trochę, kazała nam oglądać i oceniać i mówić co gdzie jeszcze trzeba zmienić.
Po jakimś czasie zaczęła tracić cierpliwość, dokończenie obrazu było jakieś
mocno dla niej trudne.
W końcu zadzwoniła do mnie z wieścią, że obraz jest gotowy i trzeba go tylko oprawić i można oddać osobie, która go zamówiła. To świetnie! Umówiłyśmy się na sobotę, Kamisio miała go zawieźć do oprawy, a ja przyjechać na miejsce i go stamtąd odebrać.
Dotarłam do ramiarza, który właśnie klecił ramkę na Kamisio dzieło i czekając na oprawienie postawiłam obraz naprzeciwko okna, aby obejrzeć. To co zobaczyłam zdumiało mnie totalnie - obraz był namalowany bardzo... różnorodną techniką, niekoniecznie spójną. Kolorystyka też nie do końca
zgodna z tym, co było planowane, bo zamiast żółto-pomarańczowej jesieni przeważały piaskowo-bordowe odcienie. Stwierdziłam, że nie ma mowy, aby zawiozła to koleżance, trzeba to dopracować, bo momentami farba jest rozsmarowana, zupełnie, jakby był to podkład pod faktyczne malarstwo, poza tym obraz wygląda, jak zlepek z kilku części pochodzących z dwóch różnych obrazów. Nawydziwiałam na całokształt, a Kamisio tylko stała z prawie niewidocznym uśmieszkiem i nic nie mówiła.
Ramiarz się trochę zdumiał, kiedy chciał włożyć obraz do ramy, bo okazało się, że blejtram z jednej strony jest o pół centymetra szerszy. No pech jak nic.
Rama została poprawiona, obraz oprawiony, ale zapakowaliśmy go do samochodu i pojechaliśmy z powrotem do rodziców. Kamisio po drodze przyznała, że obraz faktycznie jest malowany dwoma technikami, bo poprosiła o ocenę Katiuszę - koleżankę-też-artystkę, która najpierw tłumaczyła Kamisio co powinna poprawić, gdzie domalować, po czym zniecierpliwiona brakiem zrozumienia, Katiusza wzięła pędzel i poprawiła sama. Doszłam do wniosku, że w tym momencie one obie musiały oślepnąć, skoro żadna nie widziała, jak dramatycznie malarstwo jednej koleżaneczki różni się od malarstwa drugiej. Skoro ja - totalny laik i ignorant w sprawie sztuki, zwykły komercyjny, masowy odbiorca, bez wykształcenia w tym kierunku, bez większej wiedzy i znajomości tematu - dostrzegłam to po pierwszym rzucie oka, to musiało się to mocno rzucać w oczy.
Kamisio dopieszczała obrazek jeszcze dwa tygodnie, między innymi ustalałyśmy na odległość, co jeszcze można udoskonalić - ona robiła fotki obrazu i wysyłała mi na maila, a ja dzwoniłam i mówiłam, że w prawym dolnym rogu trzeba zagęścić las - notabene róg okazał się lewym dolnym, a nie prawym. Albo mówiłam, że na środku trzeba dosypać żółtego piasku.
Pomimo, że po wyczynach Katiuszki, byłam kategorycznie przeciwna, aby ktokolwiek poza Kamisio dotykał obrazu - to nawet ja dosadziłam w końcu kilka drzewek w jednym miejscu.
W końcu pewnego pięknego popołudnia obraz został skończony i dostarczyłam go koleżance. Nasze wysiłki i usilne starania Kamisio się opłaciły, bo efekt końcowy przerósł nasze oczekiwania. Widoczek na zdjęciu był zupełnie zwyczajny, a na obrazie nabrał charakteru i głębi. Co prawda krajobraz został dosyć mocno zmodyfikowany; same góry urosły, krzaczki przekształciły się w wysoki, gęsty las, a niebo zakotłowało od chmur, ale dzięki temu zapanowała na obrazie intrygująca i tajemnicza atmosfera. Coś wisi w powietrzu i jak się na niego spojrzy, to trzeba popatrzeć znacznie dłużej, bo nie można oprzeć się temu zagadkowemu wrażeniu.
Kamisio po raz kolejny pokazała klasę i swój wielki talent. Najbardziej zdumiewające jest to, jak tchnęła duszę i życie w taki zupełnie zwyczajny widoczek.


Mena obrazem była zachwycona, nie miała żadnych uwag, nie oczekiwała żadnych poprawek, zdała się na artystkę i była bardzo zadowolona z jej dzieła. Obraz zawisł w miejscu, na które był przeznaczony, chociaż jeszcze nie miałam okazji go tam zobaczyć, jestem pewna, że prezentuje się świetnie, bo idealnie wpasował się w wystrój całego pokoju.

Brak komentarzy: