środa, 4 lutego 2009

Piątek z Doktorem Dolittle

W piątek po pracy pojechaliśmy do przedszkola i wzięliśmy sobie dziecko. Nie takie całkiem obce to dziecko, tylko nasze rodzinne, poza tym w przedszkolach się dzieci nie wybiera, dostaje się z przydziału, co komu przysługuje. Nam zawsze niezmiennie przysługuje mała bratanica Amelka. Nie widziałam się z nią już 2 tygodnie, więc ucieszyłam się, że będzie okazja trochę razem pobyć.
Amelka jeszcze w szatni zadała dwa sakramentalne pytania: czy będzie u nas nocować i czy jest Łukasz. Nocowanie było oczywiście przewidziane, a tego popołudnia Łukasz nie pracował, więc oznaczało to, że będzie się z Amelką bawił. On jest dobry w te klocki. Biorą sobie zawsze te same laleczki i bawią się w jakieś szkoły, szpitale, sklepy albo inne wynalazki. Ja nie przepadam za bawieniem się zabawkami z dziećmi, więc zwiewam wtedy do kuchni albo drugiego pokoju i nie pojawiam się dopóki im się zabawa nie znudzi.
Co ciekawe, Amelka ma u nas tylko kilka zabawek i wcale nie przeszkadza jej, że zawsze bohaterem zabaw jest ten sam malutki piętnasto-centymetrowy dzidziuś, albo te same aniołki z modeliny. Zabawy ma również swoje wcelowane i tylko w te chce się bawić. Ulubioną zabawą jest szpital.
Dzidziuś jak się okazuje jest nie do zdarcia, bo już przeszedł w swoim malutkim życiu wszelkie możliwe choroby i leczenia – miał chyba z siedem operacji wyrostków robaczkowych, angina jest stałym elementem repertuaru, miał połamane chyba już wszystkie ręce i nogi, a raz nawet przeszedł raka. Pomimo protestów Łukasza wtedy, że rak jest zbyt hardcorową zabawą, zwłaszcza jak na sześciolatkę, to Amelka nalegała, nalegała i w końcu dzidziuś na raka zachorował. Podczas tych zabaw mały dzidziek dostał setki wyimaginowanych zastrzyków, pigułek, syropków i czegokolwiek tam jeszcze.
Założę się, że zabawa w szpital to wpływ serialu „Dr House" – Amelka gdzieś go wypatrzyła w wakacje w TV i strasznie się jej spodobał.
Ja jestem od bardziej praktycznych zajęć, na przykład: rysowania, malowania kredkami, upiększania się.
Ponieważ w piątek nie mieliśmy laptopa, więc jako rozrywkę dla nas obu wymyśliłam czytanie bajek. W drodze do domu wstąpliśmy do Kulturomaniaka i zaopatrzyliśmy się w „Podróże Doktora Dolittle" – stara dobra, wypróbowana lektura.
Wcześniej w pracy obgadałam temat książek dla dzieci z kolegą - wymyślaliśmy jakie to opowieści mogą zainteresować małą sześciolatkę. Tomek polecał Harrego Pottera, sama tego nigdy nie czytałam, wbrew zaleceniom mojego promotora ze studiów, który uważał, że książki o Harym Potterze są niemal narzędziem terapeutycznym dla dorosłych. Amelka jednak stwierdziła, że ona Pottera nie lubi i koniec końców stanęło na Doktorze Dolittle. Wzięłyśmy z półki najgrubszą część jego przygód.


Na początku książka wcale Amelki nie wciągała, słuchała tego co czytam, ale bez zbytniego zainteresowania. Nawet w pewnym momencie stwierdziła, że jak się wyjaśni, co będzie z wiewiórką to już nie czytamy. Ale zanim wyjaśniło się czy wiewiórka wyzdrowieje, przeczytałyśmy już z 40 stron i zaczęło się to Amelce podobać. Bardzo się ucieszyłam, że taka – jak by nie patrzeć – już poważna lektura ją zainteresowała, bo pamiętam, jak ja odkryłam fascynujące świat książek i ile z tego miałam przyjemności. Trzeba tylko dobrze zacząć, aby się zachęcić, a nie zniechęcić.
Amelka tak się zainteresowała książką, że na dobranoc zamiast opowiadania bajki zażyczyła sobie przeczytanie dwóch kolejnych rozdziałów, a następnego dnia rano po przebudzeniu, ledwo otworzył oczy - pierwsze co powiedziała to było :
- Czytamy?!
A więc udało się! Misja została wypełniona! :)

Brak komentarzy: