sobota, 31 stycznia 2009

Taki niby-pies

W domu z moimi rodzicami mieszka pies. Nawet rasowy, cocker spaniel - ale bez rodowodu, co chyba jest dla niego tylko z korzyścią - może jakieś pokolenia przodków wymieniły materiał genetyczny z inną rasą i zyskały tym sposobem kilka klepek więcej dla swoich potomków. Piesek jest przeuroczy – ma kolor karmelków toffi i tak też został nazwany – Tofik. Dzięki swojemu wyraźnie kojarzącemu się kolorowi piesek uchronił się przed całym szeregiem tych typowych imion (? Psy noszą imiona czy nazwy?), które kłują potem w uszy – np. Kuleczka, Puchaty, Ciapek, albo inny wynalazek.Nigdy wcześniej nie mieszkał z nami w domu żaden pies. Koty – owszem, ale psy nie miały nigdy wstępu do mieszkania. Przebywały na dworze, miały zawsze budę, ewentualnie mogły wejść do garażu lub sutereny. Zdecydowanie jednak wszystkie dotąd były psami podwórzowymi i oczywiście kundlami.
Toffika kupił w przypływie natchnienia tercet w składzie Tata, brat i siostra. Nie do końca jest wiadome jak to się stało, bo pojechali na giełdę w poszukiwaniu psa na podwórze, a tymczasem wrócili z małą brązową kulką, która stała się jednym z domowników. Co zaskakujące – kupowało psa troje ludzi, a po jakimś czasie nie mogli już dojść do porozumienia, kto był za to odpowiedzialny i do kogo ten pies najbardziej należy. A komizm sytuacji polega na tym, że Adaś ma alergię na sierść i pies stanowi dla niego… tak wprawdzie to tylko problem, ale ładniej brzmi: śmiertelne zagrożenie. Przedziwne jest więc, że nie zaprotestował przed kupieniem psa, który będzie zostawiał swoją sierść w całym domu.
Koniec końców pies najbardziej należy do Kamisio i Taty. Adaś omija go, jak tylko może, a Mama załamuje ręce nad tym, jak pies dostarcza sprzątania.
Ja dopóki mieszkałam z rodziną też nie garnęłam się do psa, niestety mam na niego dużą alergię… A sierści to on gubi mnóstwo, można by z niej psie peruki robić.
Tofik jest bardzo towarzyskim psem, może nawet towarzyski to za słabe określenie na jego potrzebę bliskości – jest cieniem swojego pana. I pani. Kiedy był mały cały czas kręcił się przy domownikach i zawsze, kiedy się przy kimś kładł, to leżał na nogach człowieka. Dopiero wtedy był szczęśliwy, kiedy miał kontakt bezpośredni z nami. Teraz już potrafi spać nie przygniatając nikomu nóg, ale długo mu ta potrzeba nie mijała.
Kiedy go przywieźli był taki malutki, że tęsknił za mamą i cały czas płakał i popiskiwał. Nie było na niego rady, strasznie przykro było słuchać jak się żali. Wpadliśmy na pomysł, aby dać mu misia, coś puchatego, co przypominałoby mu swoim futerkiem mamę.
Kamisio miała misiaczka, którego dostała od chłopaka jakiś czas wcześniej. A że chłopak popadł w niełaskę, ofiarowała maskotkę psu. Miś był większy od samego psa, miał za to taki sam kolor. Piesek do misia się przytulał i szybko przestał płakać. Nazwaliśmy misia „mamą", a Tofik do tej pory śpi przytulony do tej niby mamy. Mama Tofika stała się też podstawową zabawą, uwielbiał ją szarpać próbując komuś wyrwać, nosił ją w zębach i podgryzał. Kamisio mamę zszywała już wiele, wiele razy, teraz miś zamiast futerka ma na całym brzuszku sztruks, musiała być to jakaś poważna operacja.


Mały Tofik nie miał za wiele rozumku i dosyć trudno było go coś nauczyć. Najłatwiej reagował na komendę „Przynieś mamę!" – wtedy wiedział doskonale o co chodzi i bezbłędnie wracał z misiem w zębach. Ale żeby zrobił siad, albo coś równie skomplikowanego – nie było mowy. Nie jestem nawet pewna czy teraz to potrafi.
Inna sprawa, że pies domowy, który miał do swojej dyspozycji duży ogród i podwórze mało spacerował po ulicach. Ale kiedy już do tego przyszło, był jak żywioł nie do opanowania!
Raz zdarzyło mi się prowadzić go do weterynarza. Wysiedliśmy z samochodu – niefortunnie dla mnie, jak się okazało – po drugiej stronie szosy i trzeba było dojść do przejścia dla pieszych i potem do gabinetu. Co ten pies wyczyniał na tej smyczy! Zdecydowanie to nie ja prowadziła jego, tylko on mnie! Szarpał się na wszystkie strony, bał samochodów, odskakiwał, wąchał każde źdźbło trawy, przy czym nie mógł się zdecydować czy bardziej interesuje do prawa czy lewa strona chodnika i plątał się mi pod nogami. Okręcił mnie smyczą kilka razy, szalał tak, że prawie mi bark wybił, dłoń chciała mi wprost odpaść, a przejście przez szosę było wprost karkołomnym przedsięwzięciem i do ostatniej chwili nie było jasne, czy nie skończymy pod kołami jakiegoś auta. Po tej wyprawie stwierdziłam, że to jest dziki pies, niecywilizowany i nie mam zamiaru więcej urządzać sobie takich eskapad wyczynowych z nim w roli towarzysza.
Pies ma już 3 lata, coś tam się nauczył, coś zmądrzał, zdecydowanie stał się jednym z domowników i nabrał sprytu. Zrobi wszystko aby tylko nie siedzieć samemu, potrafi zakradać się do salonu, do którego teoretycznie nie ma wstępu, i przemykać za kanapą niepostrzeżenie za firankę, gdzie chowa się i leży. Grunt, że w jednym pokoju z domownikami.


Siostra nazywa go owieczką, a Tata mówił na niego kotopies. Nie do końca ten pies jest typowym psem i czasem przejawia zachowania bardziej właściwe innym rasom. Nie sądzę jednak, żeby jego materiał genetyczny był aż tak zróżnicowany…. :)

Brak komentarzy: