sobota, 24 stycznia 2009

Nie ma to jak piątkowy wieczór

Uwielbiam piątkowe wieczory. Wracamy z pracy, jemy obiad i koło 18-tej zaczyna się nasz wolny, leniwy łikend. Czasami jest to tylko mój wolny, leniwy łikend, bo co kilka tygodni Łukaszowi wypada łikend pracujący. Ale od kilku miesięcy więcej łikendów ma wolnych, niż pracujących, więc ponieważ pracujące stały się wyjątkami, mogę nazywać wolne - "naszymi".
Wracając do piątkowych wieczorów; to jest najlepszy wieczór w ciągu całego tygodnia z kilku powodów, z których najważniejszy to ten, że w perspektywie mam dwa całe wolne dni, z dala od pracy, bez myślenia o tym, co czeka tam na mnie do zrobienia. I nawet, jeśli w piątek wychodząc z pracy wynoszę ze sobą w głowie cały tabun natrętnych myśli na temat tego co i jak zrobić / napisać / zaprojektować, czego nie udało mi się jeszcze zakończyć, do kogo muszę zadzwonić, jaką sytuację przeanalizować - to w sobotę rano budzę się już od tych myśli wolna i nie wracam do nich dopóki w poniedziałek rano nie zasiądę przez komputerem na Zana. Natrętne myśli wychodzą ze mną z pracy w piątek bardzo często - zupełnie, jakby 5 roboczych dni w ciągu tygodnia nie wystarczało - ale nauczyłam się je ignorować i zagłuszać, bo gdyby tak dać się wciągnąć w to błędne koło, to nie skorzystałabym z żadnego wolnego dnia.
Trzy lata temu byłam w trakcie dużego projektu w pracy, kiedy wypadał mi letni urlop. Projekt był kolosalny i dopiero się zaczynał, potem przygotowywałam go i testowałam jeszcze przez pół roku. Jednak w piątek, kiedy po pracy zaczynał się mój urlop - pracowałam jako specjalista dopiero pół roku i przejmowałam się wszystkim dziesięć razy bardziej niż trzeba było i przeżywałam wszystko i w pracy i po pracy. Mieliśmy na to lato zaplanowany wyjazd nad morze, zarezerwowane kwatery, ustaloną podróż. Wyszłam więc z pracy po 16-tej, przebiegłam przez miasto galopem, wskakując po drodze do wybranych sklepów, spakowałam w domu plecak z pomocą mojej kochanej siostrzyczki i o 22-giej wsiedliśmy z Łukaszem do pociągu do Malborka.
W przedziale był komplet pasażerów, zaraz po tym, jak pociąg ruszył zgasiliśmy światło i wszyscy przesypiali zmęczeni, znużeni i ukołysani jazdą. A ja siedziałam w tym przedziale i zamiast spać, albo myśleć o zaczynającym się urlopie i super wyjeździe, jaki nas czeka - myślałam uporczywie o rozpoczętym w pracy projekcie !! Po półgodzinie jazdy nabrałam przekonania, że zaraz wysiądę i wrócę do Lublina, choćby na piechotę, bo zdecydowanie to nie jest najlepszy termin na wypoczywanie. Jakimś cudem udało mi się wtedy odfiksować mój umysł od pracy i zasnąć, ale pamiętam, że myśl o pracy prześladowała mnie przez cały pierwszy - wspaniały z resztą - tydzień urlopu. Spędziliśmy go nad Bałtykiem, przy upalniej, cudownej, wręcz nietypowej dla Polskiego morza pogodzie, bawiliśmy się wspaniale, a nad całym moim wypoczynkiem kładł się cieniem nieszczęsny, osierocony projekt w pracy.
Po 2 tygodniach wróciłam do pracy i do mojego rozpoczętego projektu i spodziewałam się, że coś się będzie działo, że okaże się, że trzeba było na ten urlop nie iść, będzie jakaś presja na skończenie go jak najszybciej albo zadzieje się cokolwiek innego, co utwierdzi mnie w przekonaniu, że urlop w tym akurat momencie był błędem... Ale - ku mojemu zdumieniu - wróciłam do tego samego momentu, na którym skończyłam przed urlopem, nic się nie zawaliło, nikt tego palcem nie tknął, nawet nikt się nie przejął zbytnio faktem, że całość odleżała się w lamusie, a czas płynął. Nic. Zero przejęcia. Zero tragedii.
Wtedy zrozumiałam, że dla zdrowia psychicznego trzeba zachować prostą zasadę, że praca rozgrywa się tylko i wyłącznie w pracy. Jeśli wychodzę z pracy - zostawiam tam myśli o tym, co akurat robię w pracy albo co mam do załatwienia. Nie warto zabierać ze sobą natrętnych myśli do domu. Można starać się ile sił pracować jak najlepiej i najsolidniej przez całe pięć roboczych dni, ale jak już się idzie na wolne - trzeba pracę zostawić za zamkniętymi drzwiami naszego pokoju specjalistów.
I muszę przyznać, że ta urlopowa nauczka podziałała, od wtedy jeśli wychodzę z pracy z myślami o niej - staram się je skutecznie zagłuszyć, bo wiem, że kiedy wrócę po łikendzie, świętach czy urlopie - zawsze okaże się, że tylko niepotrzebnie zmarnowalam sobie nerwy na myśleniu z niepokojem o tym, co - moim wypaczonym zdaniem - powinnam robić zamiast leniuchować, albo zajmować się życiem prywatnym. Nadal zdarza mi się wynosić z pracy te natrętne myśli, ale już wiem, co z nimi robić.
Więc każdego piątku rozkoszuję się spokojnym wieczorem i uwielbiam spędzać go w domu, z Łukaszem, oglądając leniwie film albo czytając książkę. To jest ten czas, kiedy chce mi się pobyć w domu, nie wychodzić nigdzie i nie zajmować niczym wymagającym większego wysiłku.

Brak komentarzy: