środa, 28 stycznia 2009

Kto rano wstaje... a kto ma kota - ten to dopiero ma!

Jeżdżę do pracy samochodem, ale parkuję go pod blokami ładnych kilkadziesiąt (kilkaset?) metrów od pracy.
Koło jednego z bloków są krzaczki okupowane przez ptaki dzikie, gołębie, koty i pijaków. Czasami stawiam samochód w tych krzaczkach i idąc do pracy na skróty schodzę z górki po ścieżce wydeptanej na dziko przez ludzi lubiących ułatwiać sobie życie i skracać drogę.
W owych krzaczkach dobrzy ludzie postawili budki dla kotów i karmniki dla ptaków i dbają o te zwierzęta regularnie, każdego dnia. Tymi dobrymi ludźmi są emeryci i renciści, którzy wynajdują sobie różne zajęcia na ich długie i leniwe dni. Niektóre babcie mocno się wczuwają w swoją rolę protektora słabszych gatunków i niedawno Łukasz był świadkiem, jak jedna dziarska babuszka wygrażała kierowcy, który zaparkował swoje auto w pobliżu tego osiedlowego rezerwatu przyrody i zwyzywała nieszczęsnego kierowcę od uzurpatorów! Strasznie wydaje mi się to komiczne, bo alejka gdzie stają samochody jest dosyć szeroka i wszyscy się świetnie na tym terenie mieszczą. Koty w każdym razie nie narzekają. Gołębie to co innego, w ramach protestu zapewne robią ile tylko się da na stojące auta! A że ptaków różnego gatunku - nie tylko gołębi - gromadzi się przy karmnikach mnóstwo, to gwarantowane jest, że jeśli postawi się samochód pod choćby małą gałązką, po powrocie trzeba będzie zmywać z maski abstrakcyjne desenie... wiadomo jakie.
We wrześniu wypatrzyliśmy w tych krzaczkach kotka. Młodego ślicznego kotka, który chował się tam ze swoim bratem. Kotek był w sam raz w wieku do przygarnięcia. Zrobiliśmy sobie więc taki prezent na rocznicę ślubu cywilnego i po pracy w drodze do samochodu kotek wpadł w nasze ręce. W zasadzie to przyszedł do nas sam, wcale nie trzeba było go mocno zachęcać. W drodze do domu zahaczyliśmy więc o weterynarza, zrobiliśmy tego samego dnia też zakupy wszelkich niezbędnych akcesoriów dla kota i wykąpaliśmy go.

Kotka - bo okazało się, że to samiczka - była prześliczna, mleczno-szara, pręgowana, z puchatą sierścią i kitkami na uszach i miała tylko dwie małe beżowe łatki.
Niestety szybko się okazało, że miała też jeden - i to znacznie większy niż łatki -defekt - lubiła załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w różnych miejscach poza kuwetą.
Co z tym kotkiem było! Trzy przysłowiowe światy się działy!

Kiedy zostawała sama w mieszkaniu była grzecznym, wzorowym kotkiem i zawsze celowała tylko do kuwety. Ale jak tylko my kręciliśmy się w pobliżu, kot dostawał wyraźnej amnezji i o kuwecie totalnie zapominał. Upatrzyła sobie za to, sprytna bestia, nasz beżowy chodnik w przedpokoju i namolnie załatwiała się na niego. Nie było na kota sposobu. Miał wszystko zapewnione, swój kącik, kuwetę w spokojnym zacisznym miejscu, my poświęcaliśmy mu uwagę i chętnie się z nim bawiliśmy, ale mimo to - coś mu nie pasowało. W jednej sekundzie kot przytulał się grzecznie do nas, a w drugiej wychodził z pokoju i - o ile się mu nie przeszkodziło w tym niecnym zamiarze - leciał na chodniczek aby go upstrzyć odrobinkę.
Po kilku dniach mieliśmy już dość. Chodnik wylądował na balkonie w oczekiwaniu na pranie, a kot w piątkowy wieczór dostał jeszcze trzy kupki, zanim wyleci z powrotem pod krzaczek. Zużył te kupki w ciągu półtora dnia, a w niedzielę swój limit nawet przekroczył.
Aby było jeszcze zabawniej podczas czyszczenia kuwety część piasku wylądowała w sedesie i... zapchała go. Więc niedzielny wieczór spędziliśmy w poszukiwaniu w markecie czegoś do skutecznego przepchania wc, po czym polecieliśmy po pomoc do Łukasza Taty. Impreza była przednia i pomimo, że dosyć kłopotliwa, to do tej pory mnie bawi.
W końcu kotek wrócił pod swój krzaczek, przy czym najwyraźniej był z tego powodu szczęśliwy, bo nawet się nie obejrzał, tylko pognał do swoich. Ale też prawda, że mieszkanie w bloku dla takiego kotka z dziczy musiało być nudne, bo z drugiego piętra, to nawet nie bardzo mógł wyjść na spacer. Kiedy odkrył balkon przesiadywał na nim całe dnie, najwyraźniej tęsknił za rozrywką.
Spod krzaczka kotka ktoś szybko zabrał, był piękny, więc nic dziwnego, ciekawe tylko czy również musiał prać swój chodnik po udomowieniu kici. Nasz chodnik został wyprany i wysterylizowany niemalże po swoich przejściach. :)


Kicia dostała imię Figa, ale po swoich wyczynach zyskała jeszcze dodatkowy przydomek Figa Obsrajdupka. Koleżanka, Kama, natomiast nazywa ją do tej pory Srajkotka.

Ostatnio przypomniało się nam to powiedzenie, którym w czasach dzieciństwa dorośli motywowali nas do wstawania wcześno rano : Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Jest do tego jeszcze druga część : Kto długo śpi, temu kotek bździ.
I oświeciło nas nagle ! Wszystko stało się jasne !
Dopiero pół roku po powrocie kotka pod krzaczek zrozumieliśmy dlaczego ten kotek tak uparcie bździł na chodniczek! Przecież my lubimy długo rano pospać, z własnej i niezmotywowanej woli nie zrywamy się z łóżka z pierwszym świtem... Wyraźnie więc nie powinniśmy hodować kota w domu.
Dzisiaj przy obiedzie przysłowie zostało odrobinkę skrócone i obecnie ma wersję : Kto rano wstaje, temu kotek nie bździ! :)

Brak komentarzy: