piątek, 23 stycznia 2009

Dzisiaj w mlecznej zupie

Żyjemy dzisiaj w mlecznej zupie. Wyglądając przez okno, można poczuć się, jak bohaterowie jednego z odcinków „Strefy mroku". Na zewnątrz jest gęsta mgła i widać tylko kilkadziesiąt najbliższych metrów. Wyglądam z okna w pracy i widzę tylko budynek sądu i ZUSu naprzeciwko, a za nimi nie ma już nic.Za rondem rozciąga się biała zasłona niebytu. Nie ma osiedla, nie ma nawet ośrodka Globusa. Nie widać nowej komendy policji, zupełnie, jakby jej nie wybudowali jeszcze...
Wyobraźnia podsuwa różne scenariusze, nie gorsze od tego odcinka „Strefy Mroku", w którym głównym bohaterem było kapryśne dziecko obdarzone mocą sprawczą i mogło kształtować rzeczywistość. I ukształtowało ją – jako samotny dom zawieszony we mgle. Trzeba przyznać, że ten odcinek nie był specjalnie pasjonujący, ale motyw z mgłą jest bardzo charakterystyczny.
Czy dzisiaj tez jakieś kapryśne dziecko utopiło cały Lublin we mgle ? :)
Trzeba przyznać, że mgła robi niesamowity nastrój; wszystko wydaje się takie kameralne, zupełnie, jakby poza małym, widocznym wycinkiem świata nic nie istniało. Jakby na świecie pozostał tylko skromny, odosobniony wycinek naszej ulicy Zana.
Co ciekawe - mgłę zobaczyłam dopiero jak dotarłam do pracy, wjechałam na nasze 8-me piętro i doszłam do swojego biurka. Stoi ono tyłem do okna, a na parapecie kładę zawsze torebkę. I dopiero w jakąś godzinę od wstania z łóżka, kiedy kładłam torebkę - zauważyłam, że mgła jest aż taka gęsta. I pomyśleć, że przyjechałam do pracy samochodem... Co prawda przejechałam raptem 2,5 km - to jest doprawdy ogromna odległość i żyję w przekonaniu, że powinnam ją przechodzić pieszo, zamiast przejeżdżać samochodem, ale jakby nie patrzeć, nawet jadąc 2,5 km trzeba widzieć coś przed sobą... Jak to się stało, że nie zwróciłam uwagi na mgłę ?? Najwyraźniej nie ograniczała mi widoczności na tyle, aby była warta zauważenia.
Inna sprawa, że ja nie należę do rannych ptaszków, co to wylatują z łóżka w podskokach i od razu są pełne energii i w dobrym humorze. Wręcz przeciwnie ! Wstawanie rano jest dla mnie torturą ! Zwlekam się z łóżka po przestawieniu drzemki w budziku po raz dziesiąty i dopiero wtedy, kiedy już staje się oczywiste, że nie dotrę do pracy na godzinę, na którą zamierzałam. Całe szczęście, że mogę dotrzeć o dowolnej porze między 8 a 10 i od tego czasu odlicza się moje 8 godzin. Ale rano, kiedy słyszę dzwonek budzika, wszystko traci znaczenie i tylko czuję tą ogromną prośbę mojego ciała, aby potrwać jeszcze chwilę w tym przyjemnym niebycie.
Jak już wstanę, najpierw muszę przejrzeć na oczy. Dosłownie. Przez dłuższą chwilę oczy mi się nie chcą otworzyć, a jak się otworzą, to zaraz się same zamykają. A jak już przestaną się zamykać, to okazuje się, że ledwo widzę. Nie wynika to jednak z żadnej wady wzroku. Moje oczy po prostu śpią jeszcze. Na szczęście wtedy już jestem w łazience i zanim skończę poranną toaletę, zaczynam widzieć wyraźnie. Aż dziwię się, że nie wychodzę z łazienki z makijażem a la Picasso albo inny jakiś abstrakcjonista.
Kiedy już zacznę wyglądać jak człowiek, w porywach nawet jak kobieta, pozostaje jeszcze kwestia nastroju.
Więc przyznam się szczerze, że rano humor mi nie dopisuje wcale. Może to nawet mało powiedziane, rano miewam często zły humor. To chyba tak pod wpływem tego traumatycznego przeżycia, od którego zaczyna się każdy dzień pracy - czyli zrywania się z łóżka. W najlepszym wypadku nie mam żadnego humoru i docieram do pracy, siadam za komputerem i trwam przez jakąś godzinę w kompletnym milczeniu. Po godzinie - półtorej - ten letarg mi mija i zaczynam mówić i udzielać się na forum naszego pokoju.
Wstawanie rano zawsze było moim przekleństwem i najtrudniejszą rzezczą w ciągu dnia. Jak już wstanę, wszystko inne wydaję się łatwe jak bułka z masłem. Tylko ten moment aby pokonać własną słabość jest taki trudny...
Zazdroszczę Łukaszowi jego łatwości wstawania rano.A już niebotycznym zdumieniem napawa mnie, kiedy widzę go rano z uśmiechem - szczerym, radosnym uśmiechem - na twarzy i słyszę pogodne "Dzień dobry kochanie !". Jak tak można się rano cieszyć ? Z czego ?? Bo chyba nie z faktu, że właśnie wyszło się z wygodnego, błogiego łóżeczka? Pozostaje to dla mnie nadal zagadką, chociaż rozmyślam nad tym już drugi rok ! :) I mimo moich szczerych chęci jakoś to nie jest zaraźliwe i nie udało mi się do tej pory opanować tej trudnej sztuki, jaką jest wstawanie w dobrym humorze.

Brak komentarzy: