poniedziałek, 26 stycznia 2009

Nowy tydzień - startujemy !

No i mamy znów poniedziałek. Już się nacieszyłam łikendem i spokojnym piątkowym wieczorem, wolnym czasem i robieniem samych przyjemności. Już mi wystarczy, najwyraźniej. Teraz znów trzeba pięć dni pracować na etacie.
Czasami w łikendy się tak bardzo rozleniwiam, że w poniedziałek rano wstaję – co prawda nieszczęśliwa samym faktem, że trzeba wstać, ale za to - szczęśliwa z tego powodu, że trzeba iść do pracy i nie ma mowy o długim spaniu, wylegiwaniu się w łóżku z książką w ręku, a potem chodzeniu po mieszkaniu w piżamie. Od poniedziałku : od razu po wstaniu pełna mobilizacja i jak co rano w dni robocze – wyścig z czasem.
Dzisiejszy poranek rozpoczęłam od kropli miętowych na żołądek, który marudził po tym, jak zjadłam na kolację wczoraj ciepłe ciasto. W pracy okazało się, że mam towarzyszkę niedoli, bo Joli żołądek też postanowić podokuczać – z tym, że ona nie zaszkodziła sobie sama swoim łakomstwem – i Jola również śniadanie rozpoczęła od miętowych kropli. Co za zbieg okoliczności :)
Jak zawsze poniedziałkowe poranki w pracy są wypełnione powolną i usilną mobilizacją, aby zacząć produktywnie pracować. Albo może powinnam powiedzieć : wypełnione są usilnymi staraniami aby zacząć pracować w ogóle! Przychodzimy jak takie Zombi do pracy, siadamy przed komputerkiem, a nasze umysły śpią, albo myślą jeszcze o łikendzie. Wszystko rozkręca się powoli i dopiero koło południa wpadamy w jako taki rytm. Jeśli jest mało pracy i w miarę się można ze wszystkim wyrobić, to pół biedy, ale jeśli jest presja na szybkie skończenie czegoś, zaczyna się nie lada cierpienie.
Mniej więcej w okolicach godziny 12-tej albo 13-tej trzeba coś zjeść na lancz, więc idę na przerwę, a kiedy po niej wracam przed komputer - myślę znacznie przytomniej.
I tak co tydzień, co poniedziałek. To jest bodajże najbardziej męczący dzień w ciągu całego roboczego tygodnia. Jak już się człowiek rozkręci - kolejne dni lecą z górki.


Brak komentarzy: