wtorek, 27 stycznia 2009

Pranie to też sztuka !

W naszym przytulnym mieszkaniu stoi sobie w łazience mała urocza praleczka. Po przeprowadzce, kiedy się urządzaliśmy, po długim namyśle, zgłębianiu parametrów, nowinek technicznych i różnego rodzaju gadżetów montowanych w pralkach, po zapoznaniu się ze specyfikacjami technicznymi i całym szeregiem recenzji i opinii użytkowników - wyszukałam sobie sprzęt idealny: pralkę, która będzie się sprawdzać w użyciu i z którą da się zaprzyjaźnić.
Kupiliśmy praleczkę, zainstalowaliśmy z wydatną pomocą Taty i pralka pierze. Jak na razie spełnia ona swoje zadanie bez zarzutu, pierze bardzo dobrze, jest cicha, energio- i wodooszczędna… wydawało by się, że nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Ale cóż – życie bywa przewrotne i sama pralka do zrobienia przyzwoitego prania nie wystarczy. Trzeba jeszcze wykazać się trochę przytomnością umysłu i rozsądkiem. Ostrożność też by nie zawadziła. A tymczasem ja wrzucam sobie brudne ubrania do pralki dosyć beztrosko i wyniki tego są zaskakujące. Przy czym zawsze, ale to ZAWSZE wydaje mi się, że wykonałam wszystkie te niezbędne czynności, dzięki którym wyjmuje się pranie w stanie nie gorszym, niż się do pralki włożyło.
Moja bezmyślna passa rozpoczęła się od czerwonego prania. Pewnego pięknego wieczora postanowiłam uprać swoje czerwone spodnie oraz wszystko to, co z tym kolorem można wrzucić do pralki. Wzięłam więc różowe bluzeczki, liliowe śliczne ręczniki i całą serię bielizny w podobnym kolorze. Dorzuciłam jeszcze Łukasza granatowe skarpetki i slipki w granatowo-zielono-białe paski. Przecież nie zafarbują, były już wielokrotnie prane. Nastawiłam na delikatne pranie i zadowolona zajęłam się czymś innym. Półtorej godziny później otworzyłam pralkę i wyjęłam różową bluzeczkę – „Na mokro ma bardzo ładny kolor." – przemknęło mi przez myśl) różowe ręczniki…. Zaraz, zaraz? Jakie różowe ręczniki?? Nie ma różowych ręczników! Zajrzałam w głąb pralki i ze zdziwieniem zorientowałam się, że moje pranie całe zafarbowało na wyraźny różowy kolor! Moje rzeczy, to pół biedy, akurat wtedy zaczęłam mieć fazę na różowy kolor, więc mniej czy bardziej różowe nie robiło mi różnicy. Ale jak Łukasz zobaczył swoje slipki w różowe paski, to nie był zadowolony.
Ja najpierw zaniemówiłam na widok różowego prania, potem opadły mi ręce, a na koniec zaczęłam się z tego serdecznie śmiać. Byłam pewna, że to tylko w filmach udaje się żonom zrobić pranie na różowo i na dodatek
zafarbować na różowo rzeczy męża, a tu okazuje się, że skądże znowu!! Można tego dokonać w prawdziwym życiu! I to zupełnie niecelowo !
Łukasz slipki schował głęboko w szafie i zapowiedział, że ich nie zamierza ani razu już ubrać, skoro mają taki niemęski kolor. Nie zmienia zdania nawet, kiedy mówię, że paski różowe mają 2 mm szerokości i jest ich mało.
Od tego czasu miałam jeszcze jedną różową niespodziankę – ubrania raz zafarbowane tracą w kolejnych praniach ten kolor, więc można niechcący zafarbować sobie nimi inne rzeczy. Zdarzyło mi się i owszem. Potem jeszcze nacięłam się tak na bordową bluzkę, dzięki której wyjęłam rzeczy w kolorze… powiedzmy brzoskwiniowym, a największą ofiara padła moja śliczna różowa bielizna, która stała się taka trochę mniej różowa, a bardziej pomarańczowa.
Znalazłam jednak produktywne zastosowanie dla moich wszystko-kolorujących-na-różowo spodni – piorę je ze ściereczkami, które są w brzydkich kolorach, albo szarzeją. W ten sposób nie mamy brzydkich ściereczek, za to mamy całą galerię różowych ściereczek.



Osobna historia to moje namiętne pranie chusteczek higienicznych. Nie wrzucam ich nigdy specjalnie i zawsze nastawiam pranie w naiwnym przekonaniu, że tym razem sprawdziłam wszystkie kieszenie i nic w nich nie zostało, ale często okazuje się, że jednak powinnam bardziej przykładać się do sprawdzania tych kieszeni, a nie wrzucać je do pralki tak beztrosko.
Wracając do samych chusteczek… Producenci niby piszą na opakowaniach że chusteczki higieniczne są jednorazowe, ale nabieram z czasem przekonania, że są one coraz wytrzymalsze i zdecydowanie coraz lepszej jakości. Chusteczki papierowe zaczęłam prać już dawno temu i z moich obserwacji wynika, że najpierw rozpadały się one całkowicie, a ich kawałki przylepiały się do całego prania i jeszcze na dodatek zapychały w pralce filtr. Potem wyjmowałam je w znacznie większych kawałkach, zmiętych w kulki od wirowania. A teraz wyjmuję je wyprane i wyżwirowane, ale nadal złożone i w całości! Czasami nawet zdarza się, że wyjmuję je z kieszeni upranych spodni – nawet nie wypadają. Zdecydowanie świadczy to o tym, że standard chusteczek papierowych się podwyższa! Zgaduję, że za jakieś 2 lata po przypadkowym upraniu takiej chusteczki będzie można ją po prostu wyprasować i… no nie wiem co „i", bo zdecydowanie nie: użyć. Ale jakby nie patrzeć, obserwowanie stanu wypranych chusteczek stało się moim hobby ubocznym przy praniu.
Szczerze mówiąc, to już się przyzwyczaiłam do tego, że raz na kilka prań wyjmuje upraną chusteczkę. Przestało mnie to dziwić, chociaż niezmiennie dziwię się, jak mogłam znów jej nie zauważyć nastawiając pranie? Może to jakaś generacja inteligentnych chusteczek z potrzebami dbania o własną higienę… W złośliwe chochliki przecież nie wierzę. :)

Brak komentarzy: