piątek, 27 lutego 2009

Próba charakteru

Poszłam dzisiaj do pracy testować z tą swoją wielką radością ten nowy projekt i... kiedy już dotarłam do pracy stwierdziłam, że mój zapał nieco ochłonął i czuję się zmęczona. Faktycznie byłam niedospana, bo wczoraj wieczorem czekałam, aż Łukasz wróci z pracy, a on dotarł do domu dopiero po 23ciej. Skutkiem tego poszłam spać dopiero po północy i to zdaje się sporo po północy, ale wiadomo - zanim porozmawialiśmy, opowiedzieliśmy sobie wszystko warte opowiedzenia, pośmialiśmy się, powygłupialiśmy... trochę czasu to zajmuje. Skoro już doczekałam na powrót Łukasza, to nie mogłam odmówić sobie przyjemności pobycia razem i tak po prostu pójść spać. A ponieważ po aerobiku byłam wymęczona, to noc okazała się zdecydowanie za krótka, aby wypocząć. Rano zwlokłam się z łóżka i powoli, trochę żółwim tempem zebrałam do pracy. Zdążyłam tylko upiec rybę na obiad, nastawiając piekarnik w przerwie między suszeniem włosów, a malowaniem rzęs.
O 9.30 rano poczułam - ku swojemu zaskoczeniu - że pragnę napić się kawy. I to nie jakiejś delikatnej prawie-nie-kofeinowej-mieszanki-z-cykorią tylko zwyczajnej kawy i to najlepiej dosyć mocnej. Dziwne to było o tyle, że nawet, jeśli chce mi się spać w pracy, to kawy mi się wtedy nie zachciewa. Kawa generalnie źle na mnie działa, podobno niektórym ludziom bardziej szkodzi niż pomaga i ja najwyraźniej należę do tej grupy. Po wypiciu nawet małej filiżanki potrafi mi być słabo i dostaję takiej ledwo odczuwalnej trzęsawki wewnętrznej. Totalnie głupie i nieprzyjemne uczucie i mocno zniechęca do picia kawy, dlatego zazwyczaj robię sobie baaardzo baaardzo cienką kawę z serii mieszanek z cykorią i zalewam ją w 2/3 mlekiem. Smakuje mi bardzo, a nie miewam po niej tego dziwnego uczucia słabości.
Dzisiaj rano jednak musiałam wypić zwyczajną kawę, chyba moje zmęczone ćwiczeniami i zakwasami mięśnie sobie jej zażyczyły. Wypiłam więc i chyba postawiła mnie na nogi, bo dotrwałam jakoś do popołudnia dziubiąc swoje testy-testy.
Za to popołudnie dostarczyło mi taką dawkę adrenaliny, że senność i zmęczenie przeszło mi jak ręką odjął!
Wyniki testów oczywiście trzeba ładnie zapisywać w pliku, kolejne pozycje, jedna po drugiej, udokumentować co się robi i z jakim wynikiem. Miałam więc ładny pliczek excellowy, wszystko w nim zapisywałam, kopiowałam dane, podawałam szczegóły i byłam całkiem zadowolona z wyniku. W ciągu dnia zapisuję zazwyczaj plik kilka razy, ot tak, dla bezpieczeństwa, bez szaleństw jednak, nie trzeba zazwyczaj zapisywać go co kilka minut, teoretycznie komputery są podpięte do jakiegoś ups-a, który zabezpiecza przed wyłączeniem się komputera znienacka i utratą danych. Hmm.. teoretycznie.
Koło 14tej Puczyk, najwyrażniej znudzony robieniem tego, cokolwiek tam dzisiaj robił - zupełnie nie wiadomo po co podszedł do biurka Kariny. W zasadzie to wszedł za biurka Agaty i Kariny i chyba chciał coś zrobić na Kariny komputerze, chociaż nie sprecyzował co niby miało by to być. Jak dla mnie, to szukał chwili rozrywki. Zdecydowanie lepiej by zrobił, jakby poszedł porzucać w lotki - tarcza wisi u nas w pokoju i od czasu do czasu chętni robią sobie przerwę z odrobiną sportu, aby porzucać. Puczosa najwyraźniej znęciły "walory" Kariny, nad którymi chłopaki się tak często rozwodzą i o których mówią z nutką rozmarzenia i polazł za jej biurko. Niefortunnie dla nas, za dziewczyn biurkami ciągną się kable od ich komputerów i leża sobie te kabelki na podłodze, beztrosko, bez żadnych osłonek, tylko czekają, aby ktoś o nie zawadził. Karina z Agatą wykazują dużą zwinnośc i jak dotąd żadna z nich jeszcze w te kable się nie zaplątała, ale Puczo dzisiaj zrobił dwa kroki i wyrwał z gniazdka kabel zasilający od Kariny komputera. Karinie komputer zgasł. Puczo więc pospiesznie włożył wtyczkę do gniazdka i albo miał chłopak niefarka, albo jest kiepski w te klocki i nie wiedział, jak powinien to zrobic, w każdym razie w momencie, kiedy on się tym kablem zajął - zgasły komputery innych osób w pokoju. Jedyną
chyba osobą, której komputer nie padł był Marek, szczęściarz!
Mi wjednej sekundzie padł komp, zgasł monitor, za to od razu przec oczami mi stanął niezapisany wynik z ostatnich kilku godzin!
Już raz się nam taka sytuacja zdarzyła. Jakiś rok temu. Nie pamiętam kto był przyczyną, zdaje się, że to nawet nie my spowodowaliśmy, ale fakt - faktem, komputery nam wyłączyły się bez ostrzeżenia i wtedy również byłam w trakcie testów i miałam piękny pliczek z ich wynikiem i niestey musiałam całe testy ponawiać, bo straciłam wszystkie dane. Żadna neizapisana wersja excella się nie objawiła po uruchomieniu kompa, więc dzisiaj też na to nie liczyłam.
Szlag mnie trafił dzisiaj i adrenalina mi skoczyła gwałtownie, bo co, jak co, ale dzibanie tego samego po raz drugi tylko po to, aby móc jeszcze raz zapisać dane - to nie jest atrakcyjna perspektywa. Tym bardziej, że była już 14ta z minutami, a ja miałam jeszcze sporo do zrobienia przed wyjściem z pracy.
Wzięłam więc swój kubek i herbatkę owocową na pocieszenie i głośno wyrażając swoje zbulwersowanie poszłam do kuchni. Byłam dosyć oszczędna w słowach, ale miałam ochotę kląć w kamienie - to jest wypróbowany sposób na wyładowanie nadmiaru emocji i zawsze mi pomaga rozładować napięcie, jak się wkurzę. Poprzestałam jednak na kilku zdawkowych przerywnikach i poszłam zrobić sobie herbatę.
W kuchni akurat siedziała Agnieszka, więc najpierw się jej wyżaliłam, po czym pogadałysmy chwilę o znacznie przyjemniejszych rzeczach i wróciłam do pokoju już znacznie spokojniejsza. Kama stwierdziła mailowo, że była to próba charakteru. Nie sprecyzowała na czym miała ona polegać, bo albo ją oblałam, kiedy zalała mnie krew i wyszłam z pokoju rzucając pod nosem przekleństwami, albo właśnie w tym objawił się ten mój charakter(ek) - niekoniecznie sprzyjając uszom osób z otoczenia. Tak źle i tak niedobrze, ale jakoś niespecjalnie się tym przejęłam.
Puczykowi było bardzo przykro, że przez niego musiałam powtarzać testy, ale w gruncie rzeczy wina była po stronie sprzętu, a nie szurającego butami Puczyka. Chociaż, jak się tak zastanowić, to on coś wczoraj wspominał, że ćwiczy to szuranie nogami, bo Agata szura i zawsze chodzi naelektryzowana, przez co dotknięcie jej gwarantuje porażenie całkiem sporym pradem. Agata tryska iskrami na prawo i lewo za każdym razm, kiedy wstanie od komputera, nie daj Boże podawać jej lotki do darta, bo szok elektryczny gwarantowany. Ale Agata najwidoczniej szura nogami pod biurkiem, kiedy siedzi na krześle, a nie jak Puczos - kiedy idzie slalomem przez tor z przeszkodami i zamiast szurać powinien omijać kable. Grunt to mieć wyczucie sytuacji... :)

Brak komentarzy: