piątek, 9 października 2009

Życie-w-niebycie

Wydawało mi się, że będę miała bardzo spokojny i wręcz nudny tydzień bez Łukasza.
Długie popołudnia, pusty dom, samotny łikend.
Naprawdę miałam to naiwne złudzenie, że nic nie będzie do zrobienia i zamknę się w czterech ścianach, aby pozbierać myśli i wypocząć w oderwaniu od całego świata.
Po raz kolejny rzeczywistość odbiega od moich wyobrażeń w stopniu znacznym.
Dochodzę teraz do przekonania, że nigdy się to nie zdarzy. I że ja nie jestem do takiego życia-w-niebycie stworzona.
Muszę przestać snuć takie bezsensowne plany, które po pierwsze nie mają szansy na realizację, a po drugie są kompletnie oderwane od rzeczywistości. Przez nie tylko niepotrzebnie się frustruję, że nic sobie nie mogę zaplanować I ZREALIZOWAĆ. Chociaż wcale to nie znaczy, że jakbym je zrealizowała, to byłabym szczęśliwa.
Tydzień upłynął mi bardzo szybko. Kończy się pracujący piątek, więc tydzień uznaję za zakończony. Od piątkowego popołudnia zaczyna się łikend, który już się nie wlicza do tygodnia.
Zajęcia w tym tygodniu miałam pod dostatkiem.
Wczoraj dopiero spędziłam popołudnie w domu. Faktycznie w samotności. Ale tak mnie to znudziło, że zrobiłam pranie, ugotowałam robaczywą brukselkę i pyszne kolby kukurydzy, trochę posprzątałam i zrobiłam pranie.
Dzisiaj nie wiem co będę robiła, bo jechać nie chce mi się nigdzie, a z pożytecznych i praktycznych zajęć w domu, to już tylko dokończyć sprzątać mogę. Bo za prasowanie się na pewno nie złapię. Nawet w dobie desperackiego poszukiwania zajęcia.
Może zajmę się jakimś tworzeniem.
A na łikend, który wydawał mi się taki pusty i długi - mam już częściowo plan pojechania.. na Śląsk!
Zdaje się, że jutro z rana - a znając Tatę, to będzie bardzo wcześnie z rana, może nawet pod koniec nocy - wyruszymy z nadzieją zakupienia samochodu dla Mamy. Znalazł się jakiś fajny Jazz gdzieś pod Katowicami.
Poprzednim razem rodzice pojechali busem, licząc, że wrócą autem. Nic nie kupili, więc musieli wracać pociągiem. Teraz Tata już chyba zrobił się wygodny i chce jechać samochodem, może na wypadek, gdyby znów nic nie kupili. A to znaczy, że jeśli kupią Jazza, potrzebują drugiego kierowcy, bo ktoś musi go przecież przyprowadzić.
A Mama jeszcze nie odważy się przejechać samochodem w roli kierowcy 350 km, czy ile tam jest tych kilometrów do Katowic.
Hmm... To nawet będzie ciekawa wyprawa. Mogłaby z nami pojechać tez Mała Słoninka, z nią zawsze jest fajnie. Ale ona chyba teraz mocno zajęta, bo rok akademicki ruszył pełną parą....
Na wszelki wypadek muszę sobie dzisiaj wybrać fajną płytkę z MP3-kami na drogę.

Brak komentarzy: