sobota, 10 października 2009

Jeżyk w cenie

Dzisiaj Adaś zadzwonił z rewelacją, że w sklepie zoologicznym w realu sprzedają jeże po cenie - nie bagatela - 500PLN!
Po pierwsze - nie wiedziałam, że jeża można sobie kupić w zoologiku! Nawet nimi handlują?
A po drugie - nie spodziewałabym się, że osiągną tak zawrotną cenę!
No ale skoro się ich nie spodziewałam na półce w sklepie, to jak mogłam się spodziewać takiej ceny, tak? No właśnie.
Od razu podzieliłam się z tym newsem z Łukaszem. Doszliśmy do wniosku, że naszego jeża trzeba pilnować, aby go ktoś nie opchnął za jakąś sumę rzędu 500PLN minus prowizja sklepu. Jakakolwiek by ta prowizja nie była, cena jeżyka i tak jest zawrotna.
Podejrzenie padło, zupełnie niezasłużenie na mojego brata, który ostatnio uskutecznia dile stulecia. Jeża na pewno nie zechce sprzedawać, ale pożartować można było. Łukasz przypomniał, że Adaś ostatnio zchandlował monitor dotykowy za 315 zł. Prostym rachunkiem wychodzi, że na jeżach wyszedłby znacznie lepiej.
Nasz jeżyk jest jednak niesprzedawalny i mamy z nim taką uciechę, że nikomu nie przyjdzie do głowy oddać go na niepewną przyszłość. Może trafiłby w ręce jakiegoś nieodpowiedzialnego dzieciaka, który by go zagłodził na śmierć? Albo otworzyłby balkon, a jeżyk by z niego spadł i się.. pobił, no nie będę myśleć o najgorszym. :)
I tym sposobem po naszym garażu biega 500 znalezionych złotych.
W drodze ze Śląska do domu wypatrywaliśmy czy inne 500 złotych nie biegnie przez szosę, tudzież czy rozjechane coś na szosie nie jest czasem nowoodkrytym banknotem 500-set złotowym.
Do tej pory nie mogę się przyzwyczaić do tej myśli, że ludzie handlują jeżami.
Handluję też żółwiami i co im z tego przychodzi? Niektórym żółwiom niewiele, bo robią z nich zupę. Okropność. Zupy jezowej chyba nikt nie wymyślił, nie?
Kiedyś też mieliśmy żółwia. Również znalezionego.
Podobno była taka akcja kiedyś, że sąsiedzi zza wschodniej granicy
wozili te żółwie na handel. Nie wiem ile wtedy tych granic na wchodzie mieliśmy czy jeszcze jedną, czy już te kilka. Nie pamiętam kiedy dokładnie to było, ale jeszcze byłam młoda, żeby nie powiedzieć mała.
I była równolegle jakaś druga akcja, tym razem policji, - albo milicji, tu również nie mam pewności, bo nie potrafię umiejscowić zdarzenia w swoim życiorysie. Ta druga akcja zagrażała
handlarzom żółwi jakąś karą.
Więc mili panowie ze wschodu, niewiele myśląc, a przynajmniej nie myśląc nad losem biednych żółwików, wypuszczali te żółwie gdzie popadło, aby tylko pozbyć się trefnego towaru, bo przecież wozili je na lewo.
Żółw był duży. I bardzo fajny.
I na szczęście nie mam pojęcia, jak smakował, bo nikt normalnie nie zamierzał z niego ugotować zupy. Zdaje się, że to potrawa typowa dla innych narodów, tych o gorętszych temperamentach i bardziej przypalonych słońcem rozumkach. :)

Brak komentarzy: