środa, 7 października 2009

Deszczowo

Wstałam dzisiaj rano, aby pojechać przed pracą do Sanitasu. Niestety przybytek ten mieści się w centrum. Wybrałam się rano sprawnie i szybko i o 7.50 wyszłam z domu. Miałam ślicznie ułożone włosy, parasolkę i obawy przed korkami na mieście. Z nieba siąpił deszcz.
Od razu na osiedlu zorientowałam się, że korki na mieście niestety będą i to spore, zwłaszcza, że była to taka strategiczna godzina, kiedy ludzie spieszą na każdą możliwą godzinę do pracy.
Dojechałam dzielnie samochodem pod Globus na Filaretów, po czym oczom moim ukazał się koniec sznurka samochodów zaczynającego się przy Głębokiej. Skoro ja go widziałam zaraz za zjazdem z Zana, to był baaardzo długi.
Poddałam się i zawinęłam na parking przy Globusie, gdzie zostawiłam auto. Sama poszłam na przystanek autobusowy tuż obok, zdeterminowana dotrzeć do Sanitasu za wszelką cenę i to w dodatku na czas. Autobusy mają tą przewagę, że wpychają się na początek korka, a samochody je wpuszczają bez gadania. Autobusem miałam więc znacznie większe szanse niż samochodem, na dojechanie do centrum w ciągu pół godziny.
Dobrze, że musiałam chwilę postać na przystanku, to najpierw uważnie przestudiowałam rozkład jazdy, a potem przypomniało mi się, że przecież w autobusach kasuje się taki wynalazek, co to nazywa się biletem i że ten tak zwany bilet muszę sobie zakupić. Najpierw padł na mnie blady strach, że w portfelu nie mam ani grosza, ale jednak znalazło się 5zł. Byłam uratowana! Kiosk przy przystanku w bilety dobrze zaopatrzony. Autobusów na owym przystanku staje chyba 4 sztuki, więc wielkiego pola do popisu nie miałam i była spora szansa, że wsiądę we właściwy.
Autobus zjawił się w ciągu kilku minut, nawet nie był za bardzo zatłoczony i ku mojej niewymownej uldze - pojechał tam, gdzie się spodziewałam, oszczędzając mi nerwów i nadrabiania drogi. Zdążyłam na czas.
Zanim obróciłam do centrum i z powrotem, moja misternie wyprasowana fryzura zniszczyła się doszczętnie! Ta głupia parasolka tylko udaje, że chroni przed deszczem, wiatr wwiewa pod nią całe strugi deszczu i wszystkie one trafiają dokładnie na mój ufryzowany skalp z jedną tylko misją: zniszczyć fryzurę!
Może skuteczniej przed deszczem ochroniłaby mnie nieprzemakalna kurtka z kapturem, ale wolałam być bardziej elegancka i założyłam sobie paletko. A tak nawinęła mi się rano pod rękę kurteczka i tak kusiła mnie, aby ją założyć i nie tarabanić się z żadnymi parasolkami...
Cały dzień potem martwiłam się, że po pracy idę z Kamą na sałatkę, a będę wyglądała, jak - nie przymierzając - wypłosz jakiś. No dramat na głowie!
Krótkie włosy to ani nie dadzą się wyprostować bez suszarki albo prostownicy, ani nie dadzą się związać. A powyginały mi się we wszystkie strony. W dodatku nie miałam nawet spinki, aby spróbować podpiąć przepięknie pofalowany przód. Po dotarciu do pracy trochę je przylizałam na mokro i założyłam za uszy, ale wymarzoną moją fryzurą to nie było.
Ewa to ma dobrze - ma kręcone włosy, jak się powyginają po prostowaniu, zawsze może sobie je zwilżyć i skręcają się w piękne loczki. Oczywiście Ewa uważa, że ma bardzo źle, bo z difoltu ma na głowie loczki, a wolałaby proste. Ale każdy pragnie mieć coś, czego nie ma, bo to zawsze wydaje się lepsze pod wieloma względami. Więc moje włosy nie mają tych wielu względów za wiele. :) Są co prawda proste, ale nie za bardzo i pod wpływem odrobiny wilgoci, wstępuje w nie ich własne życie, którym żyją zawzięcie, nie dając się okiełznać.
Szczerze mówiąc, to miałam cichą nadzieję, że może Kama dzisiaj nie będzie mogła się spotkać i przełożymy sobie naszą integrację na inny dzień, kiedy to będę bardziej podobna do człowieka, ale jak na złość Kama ze wszystkim się wyrobiła i czas na spotkanie miała. Ja miałam nawet ochotę na nie, ale miałam też na głowie radosną komunę włosów a la hippis, co mnie bardzo mocno zniechęcało do jakiegokolwiek pokazywania się publicznie.
Po pracy jednak na spotkanie z Kamą dotarłam, dzielnie starając się za wszelką cenę zapomnieć o tym, że dzisiaj nie wyglądam najlepiej. Kama nie patrzyła na mnie krzywo, więc chyba ją to nie obeszło za bardzo. A przynajmniej nie uciekła z krzykiem.
Wieczór miałyśmy bardzo wesoły, pełen opowieści-dziwnej-treści, uśmiałam się przy tym do łez prawie. Naprawdę, był to bardzo relaksujący akcent na koniec dnia.
I tym sposobem, kolejne samotn
e popołudnie spędziłam bardzo produktywnie i w dobrym towarzystwie. Jak to przyjaciele potrafią umilić człowiekowi życie i poprawić samopoczucie! Nawet bałagan na głowie nie jest straszny! :)
Zaczynam jednak przemyśliwać nad jakąś czapką, bo jednak pod czapką deszcz nie pada i włosy by mi się nie wykręcały od wilgoci... Może wpadnie mi w ręce jakaś nadająca się do ponoszenia. Albo może jutro założę jednak sportową nieprzemakalną kurtkę z kapturem... W zeszłym roku się sprawdziła.

Brak komentarzy: