sobota, 10 października 2009

Obserwacje z podróży

Wyjazd, pomimo, że nie kupiliśmy auta i się zawiedliśmy - był jednak fajny. I wszystko, co rozegrało się poza Porębą, dostarczyło nam dobrej zabawy.
Do ciekawszych obserwacji, jakie poczyniłam były zepsute zamki w drzwiach do damskiej toalety. To chyba jakaś nowa moda, czy co? Albo może to jest element folkloru województwa świętokrzyskiego, bo to tam na takie open-restrooms trafiliśmy.
Najpierw na stacji benzynowej pewnej potężnej sieci okazało się, że zamek do damskiej ubikacji jest całkiem wyłamany. Drzwi się przymykają, ale nie zamykają nawet na klamkę, nie mówiąc już o jakimś zamku. Generalnie możesz swoją potrzebę załatwić z dreszczykiem emocji, czy ktoś za chwilę nie stanie w drzwiach. Drzwi nie było jak przytrzymać, bo nie było szansy do nich dosięgnąć.
Ale swoją drogą, ciekawe jest w jakich okolicznościach ten zamek został tak brutalnie wyłamany? Cały, a w drewnianej framudze, w miejscu, gdzie on kiedyś był - świeci taka potężna i całkiem świeża wyrwa.
Ubawiło nas to bardzo!
Przypomniały mi się czasy podstawówki, kiedy to drzwi w ubikacji dziewczynek nie miały ani jednego haczyka, zameczka, skobelka, NICZEGO, co pozwoliło by te drzwi zamknąć i spokojnie się wysikać. Ani jedna kabina, na żadnym z 3 pięter.
Chodziło się do łazienki parami i jedna drugą prosiłyśmy:
- Potrzymasz mnie? - chodziło oczywiście o przytrzymanie drzwi, aby inni nie widzieli cię z podciągniętą spódniczką. Wtedy dziewczynki chodziły raczej w spódniczkach niż w spodniach. I tak się na wzajem trzymałyśmy.
Inna metoda, bardzo świetnie przez nas opanowana, pozwalała załatwić potrzebę solo, bez ciągnięcia za sobą koleżanki. Wystarczyło stać na jednej nodze, a drugą przytrzymywać drzwi. Trzymało się je od spodu, bo kabiny zaczynały się tak na 30 cm nad podłogą. Można więc było zadrzeć palce stopy do góry i przyciągać nimi drzwi do siebie. Działało. przy okazji wyrabiało to zmysł równowagi i mięśnie drugiej nogi. Trochę gimnastyki w kibelku. Tudzież - wczesne odmiany jogi, albo pilates stosowanej w podstawówce.
Bardziej zastanowiło nas, dlaczego nie ma zamka w toalecie w zajeździe w Nagłowicach, rodzimej wiosce Mikołaja Reja, która się nim szczyci.
Zajazd jest bardzo fajny, całkiem elegancki, to jest chybajakaś ichnia restauracja, bo akurat szykowali stoły na przyjęcie weselne. Co z tego, skoro kobieta i osoba niepełnosprawna nie może się tam wysikać w spokoju ducha. :)
Pomijając ich sanitariaty, mają bardzo smaczne jedzenie, a porcje obliczone chyba na rosłego drwala, który ma potrzebę się najeść po ciężkiej pracy. Tudzież na wygłodniałego kierowcę TIRa, który pochłania półmiski za jednym zamachem.
Kotleta schabowego dostałam tak wielkiego, że mogłam sobie z niego beret uszyć. Pół prawie zjadłam. Smakował naprawdę super. Tylko ilościowo mnie przerósł.

Brak komentarzy: