środa, 7 października 2009

Strachy

A więc, póki co mieszkam sama.
Tymczasowo, na szczęście na krótki tymczas.
Zasypianie w pustym mieszkaniu szkodzi mi na nerwy. :)
A dokładniej rzecz ujmując - moja wyobraźnia mi na nerwy szkodzi.
Co prawda, nie namieszkałam się jeszcze za wiele sama, bo Łukasza nie ma raptem od wczoraj, a ja każde popołudnie mam mocno zajęte i zabiegane - ale dzisiaj w nocy spałam sama w pustym mieszkaniu. No właśnie: spałam - i to całkiem spokojnie.
Jakoś to przeżyłam. Nie umarłam ze strachu.
Na moje szczęście byłam tak potwornie zmęczona, że zasnęłam błyskawicznie, nie zastanawiając się nad tym, czym też moja wyobraźnia może mnie tym razem postraszyć.
Ale dzisiaj rano - myjąc zęby nadrobiła zaległości. Zawsze mogę na nią liczyć.
Dzisiaj przypomniałam sobie, że niedawno oglądałam "Knowing" z Nicolasem Cagem. I tam byli tacy cisi ludzie, co zjawiali się, gdzie im się podobało, nie zwracając uwagi na ściany i drzwi. I tak mi się wyobraziło, że jakby taki jeden cichy człowiek pojawił się znienacka na korytarzu... No właśnie! Była 7,30 rano, prawie widno, ja już byłam obudzona. Rzekomo. Tak się wystraszyłam (sama siebie!), że zatrzasnęłam drzwi do łazienki i już na ten przedpokój nie wyglądałam, dopóki nie zapomniałam o tym i po umyciu zębów priorytetem stało się spieszenie do wyjścia.
Ja i moja wyobraźnia tworzymy nierozerwalny duet od zawsze i ta paskuda od zawsze mnie straszy. Najbardziej boję się takich nadprzyrodzonych ewenementów typu: diabły, duchy, cisi ludzie przenikający przez drzwi. Jeśli ktoś oglądał jakieś horrory - na pewno wie, o czym mówię. Za to ufoludki i inni kosmici, zombi, potwory i wszelkiego rodzaju szalejące zwierzęta nie robią na mnie większego wrażenia.
Co ciekawe nie boję się będąc na dworze. Ale za to będąc sama w zamkniętych pomieszczeniach - muszę mieć fantazję i myśli na wodzy, aby się nie dać ponieść.
historia sięga daleko.
Dawno, dawno temu, w jakieś święto zmarłych TVP puściła kilka takich filmów, które wywarły na mnie niezatarte wrażenie i wystraszyły mnie śmiertelnie na długie lata, zapoczątkowując serię traumatycznych przeżyć. Miałam wtedy... z 11 lat może. Nie wiem dokładnie. Mała byłam w każdym razie, ale z drugiej strony - nie aż taka mała, aby interesować się tylko bajkami. Niestety!
W jednym filmie, który z resztą obejrzałam po latach po raz drugi i wcale nie wydał mi się mniej straszny - komputery porwały dziecko. Zdaje się, że film nosi tytuł "Kruk". Faktycznie w tym filmie na drzewach za oknem kraczą jakieś czarne ptaki, owszem. Ale najgorsze w nim było to, co działo się w mieszkaniu. Był tam taki mały chłopczyk, jakiś geniusz matematyczny, lub coś w tym stylu i jego tata. Tatuś kupił chłopcu komputer, schował go w górnej szafce mebli i od tej pory ta szafka się nie domykała. A komputer obserwował chłopca z jej wnętrza. W końcu porwali tego chłopca do jakiegoś innego wymiaru, a ojciec został w rozpaczy. Ogólnie fabuły nie zrozumiałam dokładnie, za żadnym oglądnięciem, bo mój mózg był za bardzo sparaliżowany strachem, aby kumać.
Makabra. Od wtedy miałam ogromną awersję do komputerów i nie mogłam znieść niedomykających się szafek. A kiedy kładłam się spać wieczorami, zawsze wszystkie szafki musiały być szczelnie domknięte.
Wstyd się przyznać, ale komputerów obawiałam się nawet w LO, kiedy zaczęłam informatykę i musiałam przemóc się i zacząć działać coś na komputerze... Jakoś ten strach pokonałam, teraz mieszkam z laptopem pod jednym dachem i już mnie nie straszy. :)
To był polski film. A Łukasz dziwi się, że polskiego kina nie lubię... :) On lubi, ale tego filmu nie oglądał, tym lepiej dla niego. A jeszcze lepiej, że nie widział go w za młodym wieku.
Drugim wspaniałym filmem, który wtedy zasunęła TVP była jakaś opowieść dla dzieci - słowo daję, że to był film dla dzieci. Chyba jakiś wariat zrobił go dzieciom! Nie mam pojęcia jaki tytuł miało to arcydzieło - jaki by nie był - niechlubny!
Dwoje dzieci w tym filmie znalazło jaskinię, która teleportowała ich na inną planetę.Wymarłą, pustą i straszną. A tam podchodzili do nich cisi ludzie, którzy nic nie robili, nic nie mówili, tylko się zbliżali. I mieli łyse czaszki, a pod skórą widać było żyły. Film był chyba czechosłowacki, kręcony z czasów, kiedy byli oni jednym państwem. Po jego obejrzeniu doszłam do przekonania, że Czechosłowacy mają chorą wyobraźnię. Doszłam też do szczytu moich możliwości straszenia samej siebie.
Od czasu oglądnięcia tego arcydzieła przez długie lata nie zeszłam do piwnicy sama, jeśli nikogo tam nie było. Zawsze chodził ze mną mój brat - młodszy prawie o 5 lat, nota bene. Nie był tu jednak ważny wiek, ważne było towarzystwo dodające otuchy. Ewentualnie mógł ktoś dorosły stanąć w drzwiach na schodach i mówić do mnie, to wtedy odważyłam się zejść na dół. A że do piwnicy schodziłam często, bo rodzice wysyłali mnie po weki lub mąkę - często miałam problem kogo ze sobą zabrać i jak pokonać moją wyobraźnię, dzięki której zawsze wydawało mi się, że ci łysi-cisi ludzie są tuż za progiem.
Po jakimś czasie wyrosłam z tych dziecięcych koszmarów i pożyłam nawet kilka lat w jako takim spokoju. Wampirów, wilkołaków i zmarłych nigdy się nie bałam, więc nie straszne mi było wracanie do domu po ciemku czy przejście koło cmentarza.
Były nawet takie wspaniałe czasy, kiedy oboje z bratem delektowaliśmy się rożnego rodzaju horrorami. Obejrzeliśmy ich dziesiątki, a im bardziej straszny, tym lepszy.
Przodowali tu Japończycy ze swoimi "Ringami", "Dark water" i innymi dreszczowcami, które działają na wyobraźnię i straszą bardzo skutecznie.
Naogladaliśmy się ich całą masę, zanim obejrzałam o jeden za dużo i mi zaszkodziło. I od nowa moje problemy z wyobraźnia ruszyły z kopyta.
Zaszkodziły mi "Egzorcyzmy Emily Rose". Jak ja żałowałam, że to obejrzałam! A miałam taką dziwną niechęć do oglądania tego filmu. I obejrzałam go w końcu, a to tylko dlatego, że moja koleżanka, głęboko religijna osoba, powiedziała mi, że poszli z chłopakiem na ten film, bo chciała zobaczyć co świecki reżyser stworzył na temat prawdziwych wydarzeń związanych mocno z religią. Zapytałam jej, jakie wrażenia miała po obejrzeniu filmu i czy był straszny, a ona odparła, że był taki sobie i nie wystraszył jej wcale. I że w ogóle o był średni.
Nabrałam więc przekonania, że film mogę spokojnie obejrzeć.
Obejrzałam. I jeszcze w trakcie oglądania zdążyłam tego pożałować! Wystraszył mnie potwornie. Od wtedy spałam przy zapalonym świetle przez bity rok! Nie powiem ile miałam lat, ale dawno to nie było. :) Niby w tym filmie nie działo się wiele strasznych rzeczy, ale chyba sama świadomość, że to był film na faktach mnie znokautowała.
Oczywiście za ciosem zaczęły mnie straszyć wszystkie inne - japońskie z resztą - horrory i wyobraźnia podsuwała mi widok małej dziewczynki z "Dark water" i tej skrzeczącej dziewczyny z "Ringu", skradającej się przy podłodze. Dramat!
Makabra to była, myślałam, że nigdy mi to głupie banie się nie przejdzie, jakimś cudem jednak mi to minęło.
W naszym mieszkaniu skrzypią panele podłogowe wieczorem. Czasami. Tak same z siebie. I oczywiście skrzypią zupełnie, jak ta skradająca się dziewczyna w "Ringu". Usłyszałam to po raz pierwszy, kiedy Łukasz miał nocki i musiałam sama spać. Efekt był taki, że tej nocy, podobnie, jak i wielu innych - spałam przy zapalonym świetle.
Ale najlepszy numer wyciął mi brat pewnego pięknego wieczoru. Prawie przez niego dostałam ataku serca!
Był swego czasu taki wirus komputerowy: jeśli ktoś miał zainstalowane GaduGadu, to druga osoba za pomocą tego wirusa mogła zobaczyć, co ktoś aktualnie robi na komputerze i mu cichaczem zrobić na nim wszystko, co tylko chciała.
Adaś najpierw bawił się tak z Czarnym i na przykład wyłączał mu komputer, kiedy Czarny sobie w coś grał. bardzo to była dla niego świetna zabawa.
Tego pamiętnego wieczoru puściłam sobie "The skeleton key". Oglądałam go w najlepsze, trochę już nastraszona, kiedy nagle zadzwonił mi telefon. Zatrzymałam film i odebrałam telefon. Dzwoniła koleżanka.
Porozmawiałyśmy chwilę i nagle ona przestała mnie słyszeć. Ja ją słyszałam, a ona powtarzała tylko "Halo, jesteś tam?". Po chwili połączenie się zerwało. Nie było by w nim nic niezwykłego, gdyby nie to, że po chwili z komputera huknęła muzyka... Rammsteina "Heirate mich". No, może określenie "muzyka" to za wiele powiedziane.
Ja zbaraniałam. Nie wiedziałam co się dzieje. Przez chwilę pomyślałam, że może to z internetu, jakaś strona się włączyła i miała podkład muzyczny... No ale sama się włączyła? trochę to dziwne...
Zmniejszyłam okno z filmem i zobaczyłam, że to leci piosenka odpalona w winampie! No jak to?? Wydało mi się to groteskowe. Przemknęło mi jeszcze przez myśl, że może to jakiś alarm się uruchomił na komputerze, na przykład taki program-budzik, który włącza się o określonej godzinie i budzi cię piosenką... Mało prawdopodobne, skoro nigdy wcześniej się to nie stało, a na komputerze nikt nic nie przestawiał. Mój strach rósł z każdą sekundą i każdym pomysłem snutym przez moją wyobraźnię. Kiedy już doszłyśmy w duecie do etapu, na którym racjonalne możliwości się końca i pojawia się postać typu: duchy, dałam za wygraną!
Postanowiłam się nie przejmować, wyłączyłam winampa i Rammasteina usilnie próbującego się komuś oświadczyć i wróciłam do oglądania filmu. Mimo, że był to horror i mimo, ze byłam zdrowo wystraszona a serce mi waliło, jak oszalałe.
Na wszelki wypadek jednak zapaliłam sobie górne światło.
Po chwili przyszła moja siostra i z dosyć dziwnym wyrazem twarzy zapytała co tam porabiam. Tak o, niby sobie wpadła. Zaczęłam jej opowiadać, że komputer mi zwariował, a ta parsknęła śmiechem. No to wtedy się już domyśliłam, że to sprawka jej i jej brata! I przypomniało mi się, że Adaś bawił się od dłuższego czasu tym wirusem i sterował ludziom komputerami.
Cha, cha. Oboje mieli niezły ubaw. Ja nie bardzo. Chociaż przyznaję, że dowcip się Adasiowi udał. :)

Brak komentarzy: