piątek, 24 lipca 2009

Wiśniowy interes

W poniedziałek po pracy Łukasz kupił 10 kg wiśni na przetwory. Przywiozła je Łukaszowi koleżanka z pracy, wiśnie były ładnie zapakowane w pojemnik, przyjechały gdzież z podlubelskiego sadu prosto pod naszą pracę, czytaj: prawie pod dom.
Wiśnie były w średnim stanie – nie bardzo wyglądało, jakby mogły poczekać na swoją kolej, trzeba je było szybko zrobić. Miał być zrobiony z nich dżum. Tu wyjaśnię, że słowo „dżum” jest wynalazkiem Amelki. Kiedyś, kiedy miała lekko ponad 4 lata uczyłam ją opowiadać humor o tym, jak żaba poszła do fotografa. Fotograf poradził żabie, że ponieważ ma takie szerokie usta, niech powie „Dżem”, kiedy on będzie robił jej zdjęcie. Fotograf ustawił żabę do zdjęcia i mówi: „Uwaga! Robimy zdjęcie!”, a żaba myśli gorączkowo: „jak to było? Jak to było? O! Wiem!” i mówi: „Marmelada!”. Z tylko Amelce znanych powodów, dziecko w tym kawale mówiło „dżum” zamiast „dżem” i tak już zostało. Amelka przekręcała większość wyrazów i było to bardzo słodkie i zabawne. Teraz już urosła rzadko coś przekręci po swojemu, ale do wspominania mamy całą listę jej wynalazków.
Na dżum wiśnie trzeba wydrylować. Jeśli nie ma się drylownicy – robi się to spinaczem do papieru. I tak sobie dłubaliśmy te pestki z wiśni cały wieczór. Nie powiem – poszło nam całkiem sprawnie. Wydrylowaliśmy z 8 kg wiśni, zrobiłam całą galerię słoików z dżemami i jeszcze zostało trochę wiśni do wypestkowania na drugi dzień.Do dżumu potrzebny żel fix tudzież dżemix, cokolwiek żelującego, co pozwoli zrobić dżem w kilka minut bez wysiłku i bez obaw czy się przechowa na zimę. Po raz kolejny kupienie żelfixu okazało się nie lada wyzwaniem. Szukał tego wynalazku Łukasz - zjeździł cała okolicę, przeptrzył półki w kilku sklepach - i nic. Żadnego "fixu" nie ma. Zaczęły się owoce i skonczył się fix do nich. Można to było przeiwdzieć, bo na jesieni ja poszukiwałam żelfizu do żurawin i nie mogłam go nigdzie dostać. Znalazłam go po dłuuugich poszukiwaniach w malutkim sklepiku osiedlowym przy Abramowicach. Teraz również fixy objawiły się Łukaszowi w takim małym sklepie na Czubach. Łukasz przywiózł ich chyba z 10 sztuk, od razu na zapas - super ucieszony swoim sukcesem. Aby było śmiesznej, to zaszedł do tego sklepu wracając od naszej połamanej koleżanki i oczywiście nie miał przy sobie żadnych pieniędzy. Musiał więc przyjśc do domu po kasę i polecieć do tego sklepu ponownie. Dzięki temu jednak mogliśmy zrobić pyszne dżemy wiśniowe.
W planach miałam jeszcze zrobienie syropu wiśniowego – robię go co roku w dużych ilościach, jest bardzo aromatyczny i super smaczny. Nie jest to taki zwykły wiśniowy sok, bo ma niespotykaną nutkę smakową, którą mu dodaje… wywar z liści wiśni. :)
Równolegle z nami wiśnie drylowała Kamisio. Była o tyle sprytniejsza, że namówiła braciszka aby jej kupił drylownicę. :) Nadrylowała wiśni całą wielką misę, pozostałe podzieliła na syrop i wczoraj pojechałam do rodziców rozkręcić masową produkcję wiśniowego syropu i dżumu.
Syrop zrobiłyśmy z Mamą i z pomocą Kamisio z 6 porcji. Wyszło kilkadziesiąt buteleczek. Na koniec rozprawiłyśmy się z drylowanymi wiśniami i zrobiłyśmy dżem z 3,5 porcji. Wróciłam do domu przed północą, ledwo żywa i ugotowana, bo stanie nad kuchenką calutki wieczór w upalny dzień – daje wycisk.
Moja galeria soków napawa mnie – jak co roku – wielkim zadowoleniem i dumą. Teraz jeszcze ktoś musi te soki wypić. Uwielbiam robić przetwory, ale potem rzadko po nie sięgam. Może powinnam rozkręcić taki biznes – domowe przetwory. Mogłabym je robić całe lato w ilości hurtowej, a potem sprzedawać. Nie zmarnowały by się. Na razie na moje przetwory skazana jest rodzina. Nikt nie narzeka. :)

Brak komentarzy: