piątek, 3 lipca 2009

Poproszę ciepły łikend

Przez cały tydzień Mała Słoninka i Jeszcze Mniejsza Syrenka opalały się i moczyły dupki w basenie przed domem. Basen mają taki rozkładany, nie żaden murowany luksus, ale Amelka-Syrenka jest jeszcze mała, więc ma w nim dużo miejsca na swoje wygłupki, a Kamisio-Słoninka jest na takie wygłupki za stara.
Dzwoniłam do Małej Słoninki prawie codziennie, bo akurat trwa kampania jej egzaminów wstępnych na jakąś ASP w Warszawie, czym byłam żywo zainteresowana. I za każdym razem na moje pytanie "Co robisz?" słyszałam odpowiedź w stylu: "Opalamy się z Amelką." albo "Idziemy się pomoczyć.". Ja siedziałam w swoim etatowym więzieniu i nawet już słońce do naszego pokoju nie zaglądało, bo w południe zachodzi za róg budynku i u nas zaczyna się ściemniać. Wcześniej z resztą też trudno słońce uświadczyć, bo w naszym pokoju pracują same wampiry jakieś i tylko zasuwają rolety, aby ich nie raziło. Spędzam więc czas w półmroku prawie od jakiejś 10-tej, kiedy już wszyscy się zejdą i zaczną tymi roletami rządzić, do 14-tej, kiedy już czuję lekkie przygnębienie z powodu małej ilości światła w pokoju i te nieszczęsne rolety podnoszę. O tej porze jednak po słońcu w naszych oknach już nie ma śladu, więc tylko wzdycham i obiecuję sobie, że w łikend legnę na trawniku u rodziców i będę leżeć plackiem i się opalać cały dzień, albo wyjedziemy nad jezioro.
Dzisiaj padł na mnie blady strach, bo po całym tygodniu morderczych upałów bez kropli deszczu i wysłuchiwania, jak te dwie małe agentki korzystają z wakacji - dzisiaj pogoda się załamała! Nie było wcale ciekawie aż do wczesnego popołudnia, a temperatura wcale za wysoko nie podskoczyła. Z ogromnym niepokojem wyczekiwałam rozwoju sytuacji i miałam równie ogromną nadzieję, że słońce się przebije przez te niby-chmury.
Po południu zrobiło się ładnie. Ufff... pojechałam do rodziców, obejrzałam basen, obiecałam Amelce, że jutro z niego nie wychodzimy obie przez pół dnia, wyciągnęłam Mamę do szklarni z kwiatkami, Syrenka i Słoninka pojechały z nami, a wróciliśmy obładowani sadzonkami, z dodatkową osobą w postaci Piotrka i z gałkowanymi lodami. Dobrze, że szklarnia jest dosłownie 3km od domu rodziców, bo bardziej zapakowany samochód nie mógł już być.
Kupiłyśmy sobie sadzonki super kwiatków, Mama zrobiła ze swoich - bardzo różnorodnych - śliczne kompozycje w skrzynkach, a ja zasadzę swoje dopiero jutro.
Mam więc perfekcyjny plan na jutrzejszy dzień - jadę rano do rodziców, zabieram ze sobą dwie skrzynki z kwiatkami do wysadzenia w ogrodzie, sadzę na ich miejsce nowe - same pachnące kwiatki, moczę się z Amelką w basenie, opalam i wyrywam w ogrodzie ostatnie chwasty.
To będzie naprawdę idealny dzień, w zgodzie z naturą i w słońcu. Wyczekany i wytęskniony.
Aż dzisiaj idę spać odrobinę wcześniej... Z resztą jestem straszliwie zmęczona.

Brak komentarzy: