czwartek, 9 lipca 2009

Coco zobaczona

Zrobiłyśmy sobie wczoraj babski seans w Cinema i obejrzałyśmy film o słynnej Coco Chanel.
Poszło nas 6 sztuk - dwie artystki i cztery zwykłe śmiertelniczki. Same kobiety. Miałyśmy trzy kody w ramach promocji Środy z Orange, więc zapłaciłyśmy za bilety po 8,50 PLN. Prawda, że to przyjemna cena za bilet do fajnego kina? :)


Film był ciekawy i wciągający. Trochę smutnawy, bo skupiał się na trudnych latach wczesnej młodości Coco, a ona nie miała za wesołego startu w życie. No i na złamanym jej sercu. Kto zna biografię Coco, wie, że straciła miłość swojego życia. Kto nie zna, może się wybrać na film.
Film jest dosyć gładki w odbiorze. Coco w latach, o których opowiada fabuła, była jeszcze w miarę pogodna i przyjemna, a Audrey Tatou uśmiecha się na filmie tak uroczo, że to jest aż niepodobne do powszechnie znanego oblicza Coco – złośnicy. Z czasem zgorzkniała i uwydatniły się jej paskudne cechy charakteru. Zrobiła się surowa i nieprzyjemna.
Ale na filmie jest jeszcze młodzieńczo pogodna i miła.
O modzie jest mało, bo film kończy się pierwszym pokazem kolekcji Coco, kiedy dopiero zaczynała szycie ubrań.
Warto film zobaczyć. Tak rodziła się legenda – buntowniczka i obrazoburcza kobietka, która torowała sobie drogę do tej dziedziny życia, która była opanowana wówczas przez mężczyzn.
Muszę przyznać, że książka biograficzna o Coco, którą czytałam kilka tygodni wcześniej i film pokrywają się pod względem losów Coco i szczegółów z jej życia. Oczywiście książka jest głębsza, bo na 200-tu stronach można napisać o wiele więcej niż da się pokazać w 120 minutach filmu. W książce jednak Coco jest mało przyjemną osobą, film potraktował ją znacznie łagodniej.

Brak komentarzy: