sobota, 4 lipca 2009

Kapcie

Złapałam kapcia w zeszły piątek. Nie wiem kiedy wbił mi się w oponę wkręt-sprawca-kapcia, ale powietrze zeszło w piątek w drodze z Niemiec od znajomych.
Ściągało mi kierownicę na lewo i czułam, że na pewno coś jest nie tak, ale jechało się w miarę dobrze, a musieliśmy jeszcze zajechać do Radawca do Taty Łukasza, więc nie przejęliśmy się tym zbytnio.
O kapciu zapomniałam, nie był uciążliwy, samochód jechał całkiem normalnie, w sobotę więc pojechałam w najlepsze do rodziców. Tata kapcia zauważył oczywiście natychmiast. On ma jakiś radar w głowie na takie rzeczy. I całe szczęście, bo ja mam jakiś antyradar. Zmienił mi koło na zapasowe i wyjaśnił co robi się daje w takich wypadkach. No co? Szuka się zakładu wulkanizacyjnego, łatają tam dziurę, zmieniają koło na to załatane, a zapasowe z powrotem wraca na miejsce zapasowego w bagażniku. Niby proste, prawda? A ja o tym nie wiedziałam.
W ogóle to miałam dosyć mgliste pojęcie o tym, co robi się w przypadku złapania kapcia, bo ja mam od tego Tatę, on się zna i on mi pomaga. On też mnie oświeca w takich kwestiach.
To był mój drugi kapeć.
Pierwszego złapałam z 3 lata temu, mieszkając jeszcze z rodzicami. Oczywiście nic o kapciu nie wiedziałam. Teraz to przynajmniej podejrzewałam, bo mi kierownicę ściągało podczas jazdy, ale wtedy nie czułam żadnych objawów. Jak ten kurczaczek: "Nić nie ciuję..."
Najlepsze było to, że o pierwszym kapciu mogłam się równie dobrze nie dowiedzieć nigdy. Wstałam rano, wybrałam się i pojechałam autem do pracy. Po jakiś 2h dostałam od Taty SMSa o treści w stylu: "Złapałaś kapcia. Zabrałem koło do wulkanizacji".
Otóż Tata wstawał wtedy do pracy wcześniej niż ja (no ale to standard, wszyscy wstają wcześniej ode mnie). Zobaczył rano mojego kapcia, zmienił mi koło i jeszcze zabrał dziurawe do naprawy. Po południu odebrał już zalepione koło i mi zmienił je z powrotem.
Wtedy nie przyłożyłam do tego nawet palca.
Teraz zawiozłam koło do wulkanizacji sama. Najpierw musiałam się dowiedzieć, gdzie w pobliżu mojej pracy jest jakiś zakład wulkanizacyjny. Był w leclerc'u, więc tuż obok. Czułam dziwną niechęć do załatwienia tego, ale przemogłam się i zawiozłam koło od razu w poniedziałek, we wtorek odebrałam i wieczorem zmienili je Łukasz ze swoim Tatą.
Oj, gdyby nie nasi Tatowe, życie było by o wiele bardziej skomplikowane...:)
Moje kapcie to jednak pikuś w porównaniu do kapcia Ewy.
Złapała gumę w poniedziałek i poczuła to wyraźnie na Sikorskiego. Akurat wracała z dzieckiem od lekarza. Zatrzymała się więc i wyszła obejrzeć starty. Powietrze zeszło jej już prawie całkiem, bała się ruszyć dalej, aby sobie nie pogiąć felgi, włączyła awaryjne i zaczęła zastanawiać się co zrobić.
Dzieciak na tylnim siedzeniu, szosa pochyła, jak diabli, bo w tm mieście zjeżdża się ze sporej górki, mąż Ewy w delegacji w innym końcu Polski, Ewa zmenić koła sama nie da rady, zwłaszcza w obliczu zagrożenia, że samochod spadnie z lewarka pod wpływem grawitacji i jeszcze może zacząć się staczać w dół... Z resztą - zmiana koło jest wyzwaniem przekraczającym standardowe możliwosci kobiety.
Kama B. co prawda potrafi zmienić koło i umie sobie poradzić, ale nie każdy ma takie zdolności do radzenia sobie samej, jak ona. My - zwyczajne kobiety, tylko jej zazdroscimy. :)
Samochody na Sikorskiego trąbiły na Ewę co chwal, kierowcy krzyczeli swoje wyświechtane slogany w stylu:
- Zjeżdżaj! Nie stójtak!
itp, zamiast krzyknąć coś oryginalniejszego, na przykład: "Pomóc ci?"
Przysłowiowy pies z kulawą nogą się nie obejrzał na Ewę i jej kapcia w sposób inny, niż tylko ze złością. Nikt nie zaproponował pomocy, nikt się nie zainteresował,nikt się nie zatrzymał. NIKT.
Jedyne, co mieli do powiedzenia wszyscy kierowcy - a ruch był wtedy duży - to, że Ewa im przeszkadza na swoim prawym pasie i ze swoimi światłami awaryjnymi.
W końcu dodzwoniła się biedaczka do kolegi, który poradził jej, aby zjechała na parking pod najbliższym blokiem, a sam miał przyjechać z pomocą.
Zjechała więc, stanęła pod blokiem, stoi i czeka.
Nagle pojawił się młody chłopak, który akurat sobie tamtędy przechodził. Elegancik, taki młody luzak, wytatuowana cała wystająca spod którkich spodni łydka, blond woski, ładnie uczesane i ufryzowane, markowe ciuchym, przystojniaczek. Chłopak podszedł do ewy i rzucił krótko:
- Ja pani pomogę.
Ewa zbaraniała słysząc te słowa. Zapytała go ze zdumieniem i niedowierzaniem: "Co?".
Chłopak niezrażony powtórzył, że jej pomoże. Na co Ewa wykazując się wyraźnym brakiem kumatexu zapytała:"Jak to mi pan pomoże?". Zaskoczenie chyba jej odebrało zdolnośc myślenia w tym szczególnym momencie, no ale wyobrażam sobie, że po wyjątkowo traumatycznym postoju na awaryjnych na Sikorskiego wśród neiprzychylnych okrzyków innych kierowców, słowa chłopaka mogły wydac się jej mało zrozumiałe.
Chłopak więc wytłumaczył Ewie, jak chłop krowie na rowie (nie to, żebym porównywała, powiedzenie tu po prostu pasuje, jak ulał) że pomoze jej w sensie, zmieni jej koło.
Tu Ewa nie wytrzyła i wyleciała do niego z tekstem:
- Jak to mi pan pomoże? To ja stałam kilkanaście minut na ulicy i wszyscy kierowcy tylko na mnie krzyczeli i kazali mi zjeżdżać, nikt się nie zatrzymał nawet, a pan mi zmieni koło?
Tak, to jest szokujące, jak nieznajomy znienacka spieszy z pomocą, prawda?
Chłopak dobił jakoś z Ewą targu i koło jej zmienił.
ewa w szoku po tym dobrym uczynku zbawcy była jeszcze przez kilka dni. Chyba najbardziej zdziwiło ją to, że chłopak wyglądał na takiego osiedlowego luzaka-przystojniaka, a tu okazał się takim uczynnym gentelmanem. Zmylił Ewę chyba ten tatuaż. I markowe ciuchy.
Grunt, że można trafić na gentelmana i to nie tylko w osobie własnego Taty. I że mężczyźni nam pomagająnawet nieproszeni. :)

Brak komentarzy: