piątek, 17 lipca 2009

Muffinki z wiśniami

Ujmę to tak – jeśli napada ci do domu wody przez dach, którego nie ma – zniszczenia w mieszkaniu nie są duże.
Pojechaliśmy wczoraj do rodziców aby po pierwsze obejrzeć zapadane deszczem poddasze, a po drugie zrobić wiśnie.
Poddasze nosi tylko nieznaczne ślady porannej ulewy, na podłogach tylko w niektórych miejscach coś widać, a na resztkach pozostawionych tam mebli nie widać prawie nic. Sytuacja nie jest więc wcale dramatyczna, na całe szczęście to piętro nie było urządzone i było tylko częściowo użytkowane.
Łukasz oberwał wiśnie, ponosząc przy tym pewne straty. Najpierw schodząc z drzewka rozdarł sobie spodenki! I tak jak rozdarł! Wzdłuż nogawki dziura na 20 cm! A potem schodząc z drzewa, wypadła mu miska pełną wiśni – miska oczywiście fiknęła w powietrzu salto, wszystko się wysypało i musiał wiśnie potem zbierać już nie z drzewa, ale z trawnika. Pomimo tych przypadków, plon zebrał jednak całkiem pokaźny.
Ja miałam wiśnie drylować. Pomagała mi Amelka. Drylownicy już nie mamy: stara się zużyła i zepsuła, a nowej nikt nie kupił, bo jest to przyrząd bardzo sezonowy i rzadko używany, a wiśni drylujemy niewielkie ilości. Więc do drylowania używamy spinaczy biurowych. Jeśli się odegnie tą mniejszą część ze środka do góry i niejako rozłoży spinacz, to świetnie daje się go wbić w wiśnię i nim wydłubać pestkę dosłownie jednym ruchem.
Amelka dzielnie drylowała wiśnie ze mną, ale miałyśmy w perspektywie pieczenie muffinek z wiśniami, więc było to dla niej zajęcie krótkodystansowe. W pewnej chwili dziecko zapytało, czy to możliwe, aby w wiśni był robak. Wytłumaczyłam jej, że raczej nie, bo robaki w wiśniach zdarzają się rzadko, w czereśniach za to częściej. Przyjęła to do wiadomości i drylowała sobie spokojnie dalej.
Wydrylowałyśmy całą miskę wiśni, zrobiłam ciasto na muf finki, Amelka nawrzucała do pierwszej partii mufiinek wiśni, wstawiłam je do piekarnika i wróciłam do drylowania. I w tym momencie znalazłam robaka w wiśni! Maleńkiego białego robaczka. Tak małego, że ledwo można go było zauważyć, ale był to robak. Bez dwóch zdań – robak i już! No i co było robić? Trzeba było wiśnie oglądać dokładnie, rozrywać, sprawdzać czy nie ma w nich robaczków, przebierać. Cała praca zwolniła i stała się żmudna. Robaki trafiały się rzadko, owszem trafiały się, ale na szczęście jeden na kilkanaście wiśni. Muffinki upiekłam w ilości hurtowej, z dwóch porcji ciasta, wyszły mi puchate i urosły wielkie puchy. Na szczęście bez robaczywych wiśni. :)
Tym razem wymieszałam ciasto na muffinki bardzo szybko i niedokładnie, zamiast starać się i mieszać dokładnie i długo. I co? Wyrosły mi wspaniale muffinki, wyglądają, jak grzybki, tak się na formie rozlały, a w smaku są po prostu genialne! :) W końcu wyszło tak, że zamiast zająć się porządnie drylowaniem, to ja napiekłam babeczek. Trochę nie po to pojechałam do rodziców, ale z tego też jest pożytek.
Dzisiaj zajadałam się w pracy muffinkami.

Brak komentarzy: