czwartek, 16 lipca 2009

Jak zrobić sobie akwarium domowym sposobem

W domu rodziców rozpoczął się remont. Można powiedzieć, że rozpoczął się w zasadzie już kilka tygodni temu, kiedy to przyszli pierwsi fachowcy do instalacji kominka w salonie. Przyszli, wybili dziurę w podłodze i suficie i trzy w ścianie zewnętrznej i sobie poszli. A dokładniej – zostali przepędzeni przez Tatę, którego podkurzył ich brak orientacji w temacie i opieszałość. Kominek miał stanąć w ciągu kilku dni, tymczasem po prawie 2 tygodniach tylko straszyły dziury w ścianach. Dziury z resztą wybite były dosyć beztrosko, bo o ile te w podłodze i suficie są faktycznie potrzebne, o tyle te w zewnętrznej ścianie są zupełnie na nic, a wielkość miały zbliżoną do talerza obiadowego. Miały, bo Tata wszystkie zamurował. Najwidoczniej żadna nie została wybita w odpowiednim miejscu. Mama wynegocjowała z tymi rewelacyjnymi fachowcami warunki rozwiązania umowy, po czym padło coś na kształt „Teraz wszyscy się wynoście!” – ubrane oczywiście w bardzo kulturalne słowa, po czym nastąpiła dalsza część wierszyka: „no i poszli sobie goście”.
Kominka nie ma nadal, chociaż zarówno dziury są, jak i nowa ekipa kominkowa jest już zaangażowana. Co kilka dni, kiedy jadę do rodziców, widzę jak czegoś do kominka przybywa. Najpierw zostały ułożone płytki na podłodze, bo w tym kącie, gdzie będzie kominek stał, podłoga nie może być drewniana. Potem stanęły na tej podłodze rury do przewodów kominowych, co stworzyło razem dosyć ciekawą instalację artystyczną. A potem stanął tam kominek w wersji gołej – czyli metalowy piecyk na nóżkach i z przeszklonymi drzwiczkami. I tak sobie póki co stoi, czekając na kogoś, kto będzie potrafił go zainstalować i obsadzić w ładnej obudowie.
Kiedy już sprawa z kominkiem się rozkręciła i utknęła, przyszli fachowcy od wymiany dachu. Boże daj, aby byli lepsi od pierwszej ekipy kominkowej! Dachowcy dla odmiany zdjęli rodzicom dach. Zrobili to w ciągu jednego dnia, kiedy ja sobie spokojnie klikałam w pracy na komputerze, oni błyskawicznie rozebrali dach na części i wynieśli go z domu co do gwoździa.
Pogoda była piękna, zadziało się to zdaje się we wtorek, słońce prażyło jeszcze potem dwa dni, aż do dzisiaj, kiedy spadł nad ranem deszcz. Dachu nie było, atrapy dachu też jeszcze nie było, woda wleciała przez otwarty sufit wprost do mieszkania. Mama mówiła, że chmura jakby na złość wisiała nad domem, bo wszędzie dookoła było jasno, a tylko na tym wycinku ulicy, gdzie stoi rodziców dom, padało i padało uparcie. Typowe prawda? Dodam, że w tamtych okolicach nie pada zazwyczaj deszcz, bo rozdzielnia prądu działa jak odstraszacz i zazwyczaj chmury nas omijają. Pada niedaleko, ale w rejonach rozdzieli i w promieniu kilku km dookoła jest sucho. Dopiero większe chmury są w stanie przebić się przez to pole magnetyczne.
Zalało więc dzisiaj rodzicom całe poddasze, moje ukochane poddasze, na którym mieszkałam tyle lat. Zapewne poniszczyły się podłogi. Są zrobione z elementów z płyty wiórowej, która pod wpływem nawet małej ilości wody puchnie i się odkształca i odbarwia. Podłogi podobno poniszczyli też Dachowcy drabinami i innymi elementami, które są twardsze od drewna, więc po wymianie dachu, trzeba będzie wymienić tez podłogi. Tata podobno się zdołował, kiedy deszcz dosłownie napadał mu do mieszkania, ale w sumie, to te podłogi nie stanowią wielkiej straty, bo jak na dzisiejsze czasy są już niemodne i nieeleganckie i aż prosiły się o zamianę na nowoczesne panele. W czasach, kiedy były układane, na rynku było mało materiałów do wykańczania wnętrz i nie było w czym wybierać, więc te podłogi były świetnym rozwiązaniem. Od wtedy nie było potrzeby ich wymieniać, bo nikt nie instalował się w tym mieszkaniu na poważnie. Poza tym podłogi mają pewną wartość sentymentalną, bo Tata sam je układał, więc aby zmienić je ze spokojem sumienia, potrzebny był dobry pretekst. Deszcz padający na głowę jest dobrym pretekstem, bo zdeformuje podłogi rażąco.
Panowie Dachowcy dzisiaj – po wielkiej akcji wycierania wody z poddasza, szybko wrzucili krokwie na dach i zaciągnęli folie. Deszcz do środka już nie pada.
Mama oczywiście znalazła pocieszający aspekt całej sprawy, bo podobno na Śląsku była ulewa tak potężna, że pozalewało piwnice, domy, drogi i inne elementy użyteczności społecznej i mają tam niemal klęskę żywiołową. Więc w porównaniu do tej nawałnicy, nasz lubelski deszczyk był tylko niegroźnym prysznicem.
Przed rodzicami jeszcze kilka etapów tego remontu, który jest wielkim przedsięwzięciem, więc może być jeszcze ciekawiej...

Brak komentarzy: