piątek, 3 lipca 2009

Po kobiecemu

W drodze do rodziców zajechałam do sklepu ogrodniczego po ziemię. Potrzebowałam 50-cio litrowego worka ziemi z nawozem.
Kupiliśmy z Łukaszem taki worek kilka tygodni temu, ziemia okazała się doskonała. Co ciekawego odkryłam - po lewej stronie ulicy Zemborzyckiej jest duży sklep ogrodniczy, gdzie ta ziemia kosztuje 16.50 PLN. Po prawej stronie jest drugi sklep ogrodniczy, gdzie ta sama ziemia kosztuje 19.50 PLN.
Ale co było ciekawsze od tej niewyjaśnionej różnicy cenowej: jak ja dzisiaj tą ziemię kupowałam. A dokładniej, jak ją ładowałam do samochodu.
Dzisiaj akurat założyłam sobie prześliczną, nową sukienkę z Camaieu (czy jakkolwiek się to dzwiactwo pisze). Sukienkę nabyłam wczoraj. Wyszłam wieczorem od kosmetyczki, lekko tylko zmaltretowana, spotkałam się w Plazie z Łukaszem i pomimo kompletnego braku makijażu i nieznacznych zniszczeń na twarzy po oczyszczaniu cery - dałam się przeciągnąć po sklepach. Łukasz szukał sobie sandałów. Z niewyjaśnionych przyczyn łaziliśmy jednak po sklepach z ubraniami i po Sephorze.
W Sephorze kupiłam 2 szminki na wyprzedaży. Akurat spodobał mi się ich kolor. Ichnie produkty, więc nie wiem, jakiej to robią jakości, w Sephorze nie robię zakupów zazwyczaj. Łukasz kupił sobie koszulę - bardzo śliczną, ale nie w Sephorze, nie pamiętam jednak gdzie, w jakimś sklepie na "C", a jest tam ich kilka marek. A potem weszliśmy do tego Camaieu, do którego ja mam lekką słabość, bo mają bardzo ciekawe kolekcje i już w zeszłym roku kupiłam tam kilka ślicznych fatałaszków, bardzo dobrej jakości, ale przede wszystkim bardzo kobiecych i urokliwych.
I co? Weszłam wprost na wieszak z sukienkami a la późne lata 60-te! To mój ulubiony okres w modzie, kobiety nosiły wtedy niepowtarzalne ciuchy - piękne sukieneczki, stylowe żakieciki, bardzo wysublimowane i eleganckie. I ponadczasowe w znacznej mierze. A tu sukienka uszyta dokładnie w tym stylu! I to w dodatku w rozmiarze 36! Od razu poszłam zapoznać się z nią bliżej w przymierzalni. Łukasz musiał mi ją pomóc zdjąć, ale poza tym wszystko pięknie, sukieneczka pasowała, jak ulał, więc ją wzięłam.
Dzisiaj założyłam ją do pracy. Usłyszałam od kilku osób, że bardzo ładnie wyglądam, mam śliczną sukienkę itp. Swoją drogą, to niezły sposób na wyłudzanie komplementów, nie? :) Przetrwałam niezrażona błysk zazdrości w oczach mojej "ulubionej" koleżanki. I pojechałam w sukieneczce z pracy prosto do rodziców, zahaczając o ten sklep ogrodniczy.
Komedia się zrobiła, kiedy ja w tej sukieneczce - białej nota bene - i klapkach na koturnie, wyfiokowana, z torebeczką w ręce - bo przecież nie na ramieniu - zaczęłam kupować tą ziemię!
Najpierw musiałam ją załadować na wózek, bo dopiero po załadowaniu pani podlicza zakupy. Dziwna zasada - wózek stoi przed budynkiem, w którym jest kasa. Pani wygląda przez okno, podlicza, po czym wychodzi się z paragonem i... generalnie robi co chce. W domyśle: jedzie się z zakupami do auta. Nauczona już doświadczeniem wzięłam wózek i wzięłam się za ładowanie worka na wózek. Ktoś miłosierny wmyślił, że wózki w tym sklepie będą bardzo niskie i będą to tylko takie platformy na kółkach i z rączką. Ziemia też leżała w tych worach na kupie dosyć nisko. Jaki więc to problem przełożyć taki worek troszkę bardziej na prawo. No właśnie... Jaki? Jaki jest na to sposób??
Pociągnęłam za worek, a ten ani drgnie! Podniosłam - ledwo uniósł się róg. No to nabrałam przekonania, że trzeba na to jakiegoś sposobu! Odłożyłam moją torebeczkę na bok, zaparłam się i pociągnęłam z całych sił. Worek leniwie i powoli dał się lekko unieść z jednego rogu i przesunął się delikatnie w moją stronę. Całkowicie bezwładne cielsko! Jakimś cudem przesunęłam go na tą jeżdżącą platformę. Worek stawiał opór, jak tylko mógł, ocierał się o moją białą sukieneczkę, groził pobrudzenieem ziemią i utrudniał zadanie na wszystkie sposoby. Ale udało się! Zapłaciłam, podjechałam do samochodu i... dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, jaki to ten cud był i jak go powtórzyć!
Wpakowanie wora do bagażnika - który był znacznie wyżej niż platforma - okazało się ciężkim zadaniem! Naszarpałam się, nawysilałam, ale w końcu udało mi się partiami przmeieścić go do środka. Nie wyglądało to wcale zgrabnie, worek legł w pozycji bardzo dlań nienaturalnej, ale ja - super zadowolona Zosia-Samosia - zatrzasnęłam bagażnik i napęczniałam z dumy.
Można sobie jednak dać radę bez silnej męskiej ręki w pobilżu.
W domu jednak worek wyciągał z auta Tata, bo ja jakoś nie miałam ochoty ponownie z nim walczyć. Pokazałam już, że kobieta potrafi i ustąpiłam pola do popisu mężczyznom. :)
Jutro też zahaczę o ten sklep, ale po pierwsze to ubiorę się w coś bardziej adekwatnego i na miejscu, a po drugie żadnych worków tachać nie będę. Ileż razy można sobie coś udowadniać, prawda? ;)

Brak komentarzy: