środa, 3 czerwca 2009

Wieczór pełen niespodzianek

Wczoraj po pracy pojechałam do OBI. Pojechałam sama, bo kończyłam znacznie później niż Łukasz, nie miałam więc osobistego tragarza. Pod OBI zorientowałam się, że nie mam też 2 zł aby użyć koszyka na kółkach. Postanowiłam być twardzielką i wzięłam mały koszyk do ręki, po czym udałam się na cześć ogrodową sklepu, gdzie– jak wiadomo powszechnie – wszystko jest dużych gabarytów i ciężkiej wagi. Od razu stało się jasne, że na raz się nie zabiorę z doniczkami i ziemią, więc postanowiłam obrócić dwa razy.
Na pierwszy raz poszły doniczki – gliniane, więc ciężkie. Kilka małych, na moje przedszkole fiołków afrykańskich , dwie średnie – do tej pory nie wiem na co, jakoś bez sensu zupełnie je wzięłam, dwie duże na moje ostatnio nabyte mini krzaczki suszków. Do każdej doniczki również gliniana podstawka, całość ważyła swoje! Zapakować się to dało dosyć ładnie, małe doniczeczki w reklamóweczkę, reszta w te wielkie donice, nie było problemu z zabraniem się. Ale już w drodze do samochodu o mało mi ręki nie urwało, tyle ten kram ważył! Doniosłam je jakoś, ułożyłam ostrożnie w bagażniku i wróciłam zadyszana i z omdlałymi mięśniami po ziemię. Na samą myśl o tachaniu jej do auta robiło mi się słabo! Ziemi wzięłam więc tylko dwa worki, do tego keramzyt na dno doniczek, zapłaciłam, zapakowałam to w wielką reklamówę, którą oczywiście musiałam kupić, i jak tyko wzięłam to do ręki przekonałam się, że reklamówa ciężaru nie uniesie, wiec trzeba to taszczyć pod pachą. Ziemię niosło mi się wcale nie lżej, ale dałam radę.
Wróciłam do domu, zaparkowałam pod samą bramą wejściową na nasze osiedle – i to pod ta najbliżej naszej klatki, ale wzięłam ze sobą tylko małe doniczki w siateczce. Po resztę zamierzałam wysłać Łukasza. Jego mięśnie nadają się znacznie lepiej do targania ciężarów niż moje.
Cała operacja zajęła mi mnóstwo czasu, pracę z resztą też skończyłam późno. Dotarłam do domu na chwilę przez 19-tą. Łukasz spał. Pokręciłam się chwilę po mieszkaniu i w końcu zapytałam Łukasza czy robić obiad czy nie. Niby późno, ale nic konkretnego nie jedliśmy. A on mi na to, że o 19-tej przyjedzie jego Tata. No to pięknie!
W lodówce pustki, nic nie było zaplanowane, a jak przyjeżdża Łukasza Tata, to zazwyczaj jemy jakąś dobrą kolację… Powoli robi się z tego nasz mały zwyczaj, który ja bardzo lubię. Ale zazwyczaj mam chwilę, aby pomyśleć, co przygotuję, tudzież aby zrobić zakupy. Nie kupujemy jedzenia na zapas, bo się nam marnuje, więc zakupy robimy tendencyjnie, wiedząc co z nich będzie ugotowane. A tu wczoraj w lodówce puchy, bo po naszych wyjazdach jeszcze nie byliśmy na żadnych porządnych zakupach. Przynajmniej mój dylemat się rozwiązał, skoro będzie gość, to kolacja na ciepło.
W tej chwili dosłownie w 20 sekund po tym, jak Łukasz mi oznajmił, że na kolacji będzie gość – zadzwonił domofon, oznajmiając, że Tata już jest.
W mojej głowie nastąpił gwałtowny wybuch myśli i gorączkowe poszukiwania inspiracji. Szybko przeleciałam w myślach zawartość zamrażalnika i wpadłam na pomysł, że zrobię zapiekankę ryżową. Ryż był, były tez zamrożone warzywa, a po zajrzeniu do zamrażalnika okazało się, że nawet jest w nim mięso mielone. Idealnie!
Szybko wrzuciłam 2 torebki ryżu na wrzątek do gotowania. Akurat leżały bez pudelka, bo użyłam je do przewiezienia czegoś, więc uprzątnęłam sobie w ten sposób szafkę. Warzywa wylądowały na parze i powoli się gotowały, a mięso z cebulą i czosnkiem na patelni. W połowie przygotowania olśniło mnie, że można to doprawić koncentratem pomidorowym, co bardzo poprawia smak takich miksów warzywnych. Koncentrat też na szczęście był.
No i tym sposobem w mniej więcej godzinę upichciłam coś z niczego – taką potrawę w stylu „Zupy z gwoździa”. Chłopaki w tym czasie umocowali skrzynki z kwiatkami w uchwytach na balkonie.
Zapiekanka wyszła przepyszna i aż sama byłam zdumiona, jak świetnie smakowała. Chłopakom też smakowała, zjedliśmy smaczną kolację na ciepło. Treściwą, ale nie ciężkostrawną.
Byłam bardzo zadowolona, wieczór się nam udał. Na dzisiaj mamy już obiad, bo zapiekanki wyszło dużo. Bardzo świetny obrót sprawy.
Na koniec posadziłam moje fiołki w malutkich doniczkach i założyłam bratkowe przedszkole. Już się nie mogę doczekać, kiedy urosną i zaczną kwitnąć. Ukorzeniły się bardzo ładnie, stały w wodzie dosyć długo, aż zaczęły wypuszczać zawiązki liści.
Suszki w wielkich donicach prezentują się pięknie. Z samochodu te ciężary oczywiście przydragał Łukasz, ale nawet nie kwęknął, bo dla niego taki ciężar to waga piórkowa.

Brak komentarzy: