niedziela, 21 czerwca 2009

Spłynęliśmy do domu

Po spływie nocowaliśmy u państwa Buczków w Sławatyczach.
Kwatera trafiła się nam super, gospodarze fantastyczni, atmosfera rodzinna i ciepła. Zdecydowanie to były najlepsze kwatery, w jakich do tej pory kładliśmy głowy na poduszki.
Niedziela niestety nas rozczarowała - lało, jak z cebra od samego rana, a może nawet od środka nocy. Nic nie wyszło z naszego opalania się nad jeziorem, a po deszczowej, mokrej i chłodnej sobocie, to już nawet zwiedzać cokolwiek w tym niedzielnym deszczu się nam odechciało.
Zjedliśmy dłuuugie, leniwe śniadanie w gościnnej kuchni naszych gospodarzy i dokładnie w południe pożegnaliśmy się z nimi i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Nasz szofer Marek przejechał swoją limuzyną trasę Sławatycze - Lublin bardzo szybko. Drogi były puste i nawet pomimo deszczu jechało się jednostajnym tempem, spokojnie i bez przeszkód i zawalidróg.
Byliśmy bardzo zdziwieni, jak szybko minęła nam trasa.
I niedzielne popołudnie spędziliśmy w domu, ja - ledwo ruszając rękami... Byłam zmęczona i powoli zaczynałam czuć zakwasy w mięśniach.
Łukasz zrobił pyszny obiadek. Nawet nie pomogłam mu pokroić ogórka, jak poległam na kanapie, tak sobie leżałam, najchętniej nie zmieniając pozycji. :)
Zdecydowanie obawiam się, co będzie jutro...
Oszacujemy straty. A może raczej zyski, zawsze to mięśnie się rozruszały...

Brak komentarzy: